... newer stories
niedziela, 11. stycznia 2004
Pożar
piotr, 02:45h
Kończyłem pisać ostatni tekst, gdy nagle słyszę krzyk na korytarzu. Wychodzę, a tu proboszcz z gaśnicą woła, żebym szukał następnej. Gaśnic już nie było, więc przekonany, że palą się organy wybiegłem na zewnątrz. Szopka, gdzie w Święta mieliśmy żywe zwierzaki stała w płomieniach. Przylegająca do drzwi Katedry drewniana konstrukcja wypełniona słomą stała w płomieniach. Trzy gaśnice niewiele pomogły. Na szczęście strażacy już nadjeżdżali. I niestety nie obejrzałem głównej akcji, bo pobiegłem do sióstr po klucze. Siostry zanim wstały, zanim otworzyły, zanuim załapały, że groźnie jest, to już zgaszone było. Straty pewnie ok. 10 tys. Drzwi stare i ogromne bardzo, szyby, belki, etc. Dobrze, że tylko na tym się skończyło. Gdyby ogien wszedł do środka, to byśmy mieli. Diakon zauważył i nas zaalarmował. Andrzej z Jaśkiem pewnie śpią: nic nie słyszeli. Jutro się dowiedzą. Przyczynę pożaru strażacy określili jako podpalenie. Jacek widział nawet młodych ludzi uciekających z miejsca pożaru. Smutne to, bo za rok proboszcz szopki żywej już nie zrobi. Za duże ryzyko. Kończę, bo spalenizną ode mnie ostro jedzie.
To obraz Kostrzewskiego "Pożar wsi"
To obraz Kostrzewskiego "Pożar wsi"
Kolęda, kolęda...
piotr, 02:37h
Dziś może nie miałem większych niespodzianek, ale wspomnę ostatnio napotkane kolędowe sceny. Zacznę do tego, że fizycznie to jest często jak wyżymaczka. Na 7.00 Msza Św., od 8.00 do 14.25 lekcje, potem obiad i już parę minut po wpół do czwartej przychodzą ministranci. Trzeba ułożyć karty, przygotować wszystko i 15.45 ruszamy. Do 21.15- może czasem do wpół do dziesiątej.
Myślę, że bardziej męczy jednak psychiczne zmęczenie. Wchodzę do mieszkania, a tu spotykam najszczęśliwszego człowieka na ziemi. Urodził mu się wczoraj syn. Promieniuje radością, pokazuje mi zdjęcia (już ma 10), razem dziękujemy Bogu i się cieszymy. Sciana w bloku ma może 25 cm. Za ścianą wchodzę do mieszkania obok, a tu wita mnie ubrana na czarno kobieta, już od progu zalewając sięłzami. Miesiąc temu umarł jej mąż. "Pustka ogromna, każdy przedmiot w tym mieszkaniu mi go przypomina". Od niej aż zionie rozpacz. Jeśli chcę się zdobyć na odrobinę empatii, muszę zapomnieć o obrazach widzianych u sąsiadów. Teraz z nią razem płaczę, z nią szukam Boga w samotności, której trzeba będzie się nauczyć.
Potem wchodzę do pokoiku ze zlewem i piecem, gdzie samotna matka z trójką małych dzieci nie ma nawet na opał, więc palą co drugi dzień. Zimno i ubogo (chociaż czysto i schludnie). "Ja nie narzekam, proszę księdza, byle zdrowie mi dopisywało". I tego samego dnia odwiedzam rodzinę bajecznie bogatą: dom wypasiony, kilka samochodów, kominek, portrety członków rodziny na ścianach. Psy myśliwskie tłuste jak prosiaki, marmurowe schody, basen, oranżeria. "Czasy ciężkie, proszę księdza, zastój w interesach..."
Myślę, że bardziej męczy jednak psychiczne zmęczenie. Wchodzę do mieszkania, a tu spotykam najszczęśliwszego człowieka na ziemi. Urodził mu się wczoraj syn. Promieniuje radością, pokazuje mi zdjęcia (już ma 10), razem dziękujemy Bogu i się cieszymy. Sciana w bloku ma może 25 cm. Za ścianą wchodzę do mieszkania obok, a tu wita mnie ubrana na czarno kobieta, już od progu zalewając sięłzami. Miesiąc temu umarł jej mąż. "Pustka ogromna, każdy przedmiot w tym mieszkaniu mi go przypomina". Od niej aż zionie rozpacz. Jeśli chcę się zdobyć na odrobinę empatii, muszę zapomnieć o obrazach widzianych u sąsiadów. Teraz z nią razem płaczę, z nią szukam Boga w samotności, której trzeba będzie się nauczyć.
Potem wchodzę do pokoiku ze zlewem i piecem, gdzie samotna matka z trójką małych dzieci nie ma nawet na opał, więc palą co drugi dzień. Zimno i ubogo (chociaż czysto i schludnie). "Ja nie narzekam, proszę księdza, byle zdrowie mi dopisywało". I tego samego dnia odwiedzam rodzinę bajecznie bogatą: dom wypasiony, kilka samochodów, kominek, portrety członków rodziny na ścianach. Psy myśliwskie tłuste jak prosiaki, marmurowe schody, basen, oranżeria. "Czasy ciężkie, proszę księdza, zastój w interesach..."
... older stories