sobota, 24. stycznia 2004
Lęk
Odwiedziłem dziś pewną rodzinę. Zwyczajna aż do bólu. Mama, tato, dwoje dzieci... Gospodarz opowiedział, że przez rok chorował przewlekle na zapalenie oskrzeli. W końcu lekarze wykryli guz. Złośliwy. Teraz jest po trzeciej chemii. Zobaczyłem strach w jego oczach. Próbowałem bardzo gwałtownie i gorliwie mówić o nadziei. O tym, że o wynikach leczenia często decyuje nastawienie pacjenta. Niewiele można zrobić podczas klkunastominutowej rozmowy. Próbowałem przekonać go, żeby walczył, ale on chyba nie miał już siły. Obiecałem mu modlitwę, ale chyba sam trochę zwątpiłem. Ten lęk w jego oczach był wręcz paraliżujący. Nie wiem, czy mi wolno, ale chyba kłamałem, mówiąc, że wierzę w zwycięstwo w tej walce z chorobą. Byłem chyba dosyć przekonujący motywując go do nie poddawania się, ale w głebi serca nie wierzyłem, że przełamie ten strach. To było tak emanujące z niego, że trochę sam zadrżałem w środku. Bezsilność wobec muru beznadziei lekko mnie przygniotła. Teraz myślę o tym inaczej, teraz wierzę, modlę się za niego, ale gdy z nim rozmawiałem, bałem się, że zobaczy mój lęk. Stanąłem wobec rzeczywistości, która powiedziała: "Jesteś mocny w gębie, używasz niezłych słów, ale czy w środku cię nie złamałam?" To był tylko krótki moment lęku, a jak bardzo poczułem, że tylko Bóg jest moją Mocą. Bez Niego topnieję jak śnieg na wiosnę. Bez Niego jestem jak bez baterii, bez prądu, niezdolny, by przełamać strach. Mam nadzieję, że to doświadczenie umocni mnie jak Piotra, który zwątpił wobec żywiołów. To przecież proste, jak "Jezu Ufam Tobie".

Von piotr um 01:23h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment