... newer stories
niedziela, 15. lutego 2004
Ferie 2004
piotr, 00:34h
Zacznę od początku. Najpierw było Cichowo (60 km od Poznania). Zameczek hrabiego Jakiegośtam, fajni ludzie, piękne jezioro, cisza, las, rekolekcje. Wypocząłem cały weekend. Potem zahaczając o Karpacz (2 deszczowe dni) dotarłem do DOMU. Rodzice, siostra, siostrzenica, dom... Wreszcie przez Szczecin dotarłem do Kamienia. Tu gościłem Jacka - diakona z Polski Wschodniej (gdzie białe niedźwiedzie mówią dobranoc). W poniedziałek wybraliśmy się do znajomych. 10.00 rano, pogoda ładna, prędkość bezpieczna (70 km/h). Nagle poślizg, krótka walka o utrzymanie się na jezdni, pobocze, 3 fikołki i... radosna muzyka z radia, którą szybko wyłączyłem. Pytanie: Żyjecie? Wszyscy wychodzimy z samochodu o własnych siłach. Jacyś ludzie biegną w naszą stronę, krzyczą coś, ale nic już nie ma znaczenia: żyjemy, cali i zdrowi, nikomu nic się nie stało. My z Jackiem z przodu zapięci pasami, ale Dominika z tyłu latała razem z moją walizką, hełmem wojskowym (z przedstawienia), 2 parami nożyczek, zszywaczem i innymi przedmiotami niebezpiecznie mogącymi uszkodzić ciało. "Jesteśmy jeszcze Panu Bogu potrzebni" filozoficznie stwierdził Jacek, a mi śniły się nogi na wyciągu, pokiereszowane twarze, wózki inwalidzkie, paraliże, wybite oczy, połamane kończyny, groby, krew... Analizując wszystko (samochód z przeciwka, pobliskie drzewa, ilość fikołków, brak pasów Dominiki i przedmioty niebezpieczne w aucie) mogę powiedzieć jedno: "To był najszczęśliwszy dzień mojego życia".
Zdecydowanie jestem świadkiem CUDU.
A samochód będzie jak nowy (I hope).
Zdecydowanie jestem świadkiem CUDU.
A samochód będzie jak nowy (I hope).
... older stories