pi?tek, 23. kwietnia 2004
Friday I'm in love
Jak ja kocham takie poranki...
Rzadko, ale czasem jest tak, że nie muszę nigdzie biec, z nikim się spotkać, nic załatwiać, pisać, kupować, płacić, kserować, przygotowywać, szukać, drukować. Żadnych zaległych terminów (przynajmniej nie gardłowo zaległych), żadnych spraw. Wówczas mogę sobie rano spokojnie wstać, pomodlić się Liturgią Godzin (wolę to sformułowanie zamiast: "odmówić brewiarz"), zjeść śniadanie baaaaardzo powoli (uwielbiam powolne śniadania), wypić kawę i przy ulubionej muzyce (dziś U2) rozpocząć przywracanie mojego mieszkanka do stanu używalności. Oczywiście nie zaglądam do kalendarza i nie myślę o tym, co POWINIENEM dziś koniecznie zrobić. Tym zajmę się dopiero po obiedzie....

Von piotr um 13:29h| 5 Kommentare |Skomentuj ->comment