... newer stories
sobota, 12. czerwca 2004
piotr, 02:07h
Lekko roztrzęsiony jestem, bo dziś trafiłem na makabryczny wypadek. TIR przewrócił się na samochód osobowy. Kierowca i pasażerka zza jego siedzenia zmiażdżeni doszczętnie. W Kronice podali, że ciężarówka 22 tony wiozła...
Kiedy nadjechaliśmy (z drugim księdzem) nie było jeszcze Pogotowia ani Policji. Pasażerka wyszła o własnych siłach, pasażer z przodu był uwięziony. Mnóstwo dymu i strach, że za chwilę się zapali. Jakieś łomy, podważenie drzwi i człowiek wychodzi. Wszyscy się cofają...
Parę gaśnic, kłęby dymu opadają, zaglądam do środka i... oszczędzę ospisu dwójki zgniecionych osób.
Potem nagle chaos wśród ludzi. Ktoś krzyczy, ktoś biega. Kierowca TIR-a z wyschniętą krwią na twarzy podchodzi do samochodu osobowego, łapie się za głowę i powtarza tylko: "O, k..." Ja w myślach zamieniam jego słowa w: "O, Boże."
Odchodzi trzymając się za głowę. Wtedy złapałem jakiegoś gościa i poprosiłem, żeby posadził kierowcę i popilnował dopóki nie przyjedzie pomoc. Bałem się, że coś sobie zrobi.
Potem zauważyłem, że pod wrakiem coś kapie i ciągle się pali. Kilka gaśnic nie zadziałało (pewnie ze starości). Rozgrzeszyłem warunkowo, kogo mogłem i pojechaliśmy, bo nadjechała Policja.
Oczywiście spóźniłem się na Procesję.
Jakims cudem Andrzej wrócił wcześniej z drugiego kościoła i mnie zastąpił.
Potem na Mszy modliłem się za ofiary wypadku...
A telewizja pokazała wciąż leżącą ciężarówkę i pomyślałem, że ciała zabitych tam jeszcze są. Może jednak z Jezusem już się spotkali i szczęśliwi uśmiechają się do mnie...
Jechali chyba nad morze...
Jakie kruche jest życie.
P.S. Ksiądz, z którym jechałem kilka godzin wcześniej pomagał kobiecie po wypadku. Wpadła "maluchem" na drzewo... Niezły dzień miał... Zadzwonię, czy bezpiecznie do domu dotarł...
Kiedy nadjechaliśmy (z drugim księdzem) nie było jeszcze Pogotowia ani Policji. Pasażerka wyszła o własnych siłach, pasażer z przodu był uwięziony. Mnóstwo dymu i strach, że za chwilę się zapali. Jakieś łomy, podważenie drzwi i człowiek wychodzi. Wszyscy się cofają...
Parę gaśnic, kłęby dymu opadają, zaglądam do środka i... oszczędzę ospisu dwójki zgniecionych osób.
Potem nagle chaos wśród ludzi. Ktoś krzyczy, ktoś biega. Kierowca TIR-a z wyschniętą krwią na twarzy podchodzi do samochodu osobowego, łapie się za głowę i powtarza tylko: "O, k..." Ja w myślach zamieniam jego słowa w: "O, Boże."
Odchodzi trzymając się za głowę. Wtedy złapałem jakiegoś gościa i poprosiłem, żeby posadził kierowcę i popilnował dopóki nie przyjedzie pomoc. Bałem się, że coś sobie zrobi.
Potem zauważyłem, że pod wrakiem coś kapie i ciągle się pali. Kilka gaśnic nie zadziałało (pewnie ze starości). Rozgrzeszyłem warunkowo, kogo mogłem i pojechaliśmy, bo nadjechała Policja.
Oczywiście spóźniłem się na Procesję.
Jakims cudem Andrzej wrócił wcześniej z drugiego kościoła i mnie zastąpił.
Potem na Mszy modliłem się za ofiary wypadku...
A telewizja pokazała wciąż leżącą ciężarówkę i pomyślałem, że ciała zabitych tam jeszcze są. Może jednak z Jezusem już się spotkali i szczęśliwi uśmiechają się do mnie...
Jechali chyba nad morze...
Jakie kruche jest życie.
P.S. Ksiądz, z którym jechałem kilka godzin wcześniej pomagał kobiecie po wypadku. Wpadła "maluchem" na drzewo... Niezły dzień miał... Zadzwonię, czy bezpiecznie do domu dotarł...
... older stories