pi?tek, 24. czerwca 2005
Służba zdrowia choruje...
Pani Teresa jak zwykle wstała rano i poszła na 6.30 do kościoła. Wróciła i... siadając poczuła ból. Na tyle silny, żeby nie móc się poruszyć. Po dwóch godzinach czołgania się w bólu dotarła do aparatu telefonicznego. Zadzwoniła do nas. Błyskawicznie wezwalismy pogotowie. Karetka przyjechała już po 20 minutach. Lekarz dokonał oględzin - dosyć bolesnych, bo p. Teresa krzyczała - zaaplikował zastrzyk przeciwbólowy i napisał: Podejrzenie złamania. Zalecane RTG stawu biodrowego. "Trzeba zabrać pacjentkę do szpitala - przyjedzie karetka przewozowa" usłyszeliśmy. Czas płynął. Po półtorej godziny od wyjścia lekarza moja mama zadzwoniła, żeby zapytać co się dzieje. "Zastrzyk przeciwbólowy przestaje działać, czekamy na przewozówkę". Usłyszała, że "karetka jest zepsuta - robimy, co możemy, żeby naprawić". Po kolejnych 30 minutach karetka przyjechała, tylko do domu obok. "Ktoś nam mówił, że od podwórka, więc tak wjechaliśmy".
"Która to noga? Lewa? To będzie problem". Sanitariusze najwyraźniej skonfudowani.
"Jakby to zrobić?"
"Podłożymy coś. Ma pani jakiś koc?". Położenie na noszach to krzyk bólu pani Teresy. "Niestety nie możemy zabrać nikogo poza pacjentką - nie ma na zleceniu". No to jedziemy z mamą za ambulansem. W bramie problem, bo nie mamy przepustki, w końcu docieramy do Izby przyjęć. Tu kolejne przerzucanie pani Teresy z noszy na stół - okrzyk bólu i identyczne jak w domu badanie - znowu bolesne. Lekarz zapisuje: podejrzenie złamania. Zalecenie RTG stawu biodrowego. Znowu przerzucają pacjentkę na nosze - okrzyk bólu. Teraz problem z "pasami".
"To nie są od tych noszy".
"K. mać, znowu strażacy ukradli."
"Te są jakieś stare."
Dialog spokojnie rozwija się w kierunku wniosku: "Jakoś przypniemy tymi, ale przecież były nowe pasy do wszystkich noszy niedawno".
Czekamy z mamą kolejne 3 kwadranse. Pielęgniarz zdradza nam, że "złamanie - pójdzie na ortopedię". Znowu jakiś czas trwa zapisywanie i wypełnianie rubryczek, po czym słyszę siedząc na korytarzu, jak lekarz tłumaczy coś mojej mamie pokazując zdjęcie RTG. Mama wychodzi do mnie i wyjaśnia, że pani Teresa nie zostanie w szpitalu. Mamy ją zabrać, chociaż każdy ruch sprawia jej ból. Jak przewieźć ją samochodem osobowym i co zrobić dalej - nie jest do końca jasne. Na szczęście wychodzi lekarz. Próbuję zapytać o coś, ale szybko rzuca kontrolne pytanie: "Jest pan z rodziny pacjentki?" Uważnie mnie obseruje, jakby czekając na odpowiedź, że "nie". Wówczas usłyszałbym: "Nie moge udzielić panu żadnych informacji". "Jestem siostrzeńcem" - kłamię i dowiaduję się, że "odział urazowo-ortopedyczny jest oddziałem o charakterze przed- i po-zabiegowym. Z powodu rozrusznika serca, jaki posiada pani Teresa, nie nadaje się ona do żadnego zabiegu. W związku z tym jej przebywanie na oddziale jest niemożliwe".
"Co to znaczy?" - nie udaję, naprawdę nie rozumiem.
"To nie jest odział opiekuńczy. Pacjentkę trzeba gdzieś zabrać."
"Ale ona nie może nawet usiąść."
"Przewieziecie państwo do domu, a potem rodzina powinna się zająć".
"A gdyby nie miała rodziny?" - drążę.
"Proszę pana, takie są przepisy".
Na szczęście dzwoni córka pani Teresy - utknęła w korku na jednej z nielicznych w Polcse autostrad. Za godzinę powinna tu dotrzeć.
"Panie doktorze, córka będzie za godzinę".
"Dobrze, pacjentka poczeka na Izbie przyjęć".
"Tylko ona tak już jest unieruchomiona od 7 rano - ani zjeść, anie się załatwić".
"Faktycznie zacewnikujemy".
"Dzięki".
Czekamy. Czas płynie powoli. Z nudów roglądam się uważnie po "szpitalu". Przypomina jakieś koszary stare. Pod sufitem jakieś rury - trochę jak z "Obcego". To ten sam szpital, w którym przywieziony do Izby Przyjęć ok. 22.00 pacjent - mój wujek - obudził się nad ranem na głos pielęgniarki: "Co pan tu robi?" "Miałem zaczekać". "O Boże, zpomnieliśmy o panu". Zawsze myślałem, że ta historia jest zmyślona... Starą dwukołówką przywożą obiad. Zapach uderza z dużą siłą. Wychodzę na zewnątrz. Pokrzywy mniej więcej mojego wzrostu. Przed odrapanymi drzwiami stoi "karetka" - Polonez z dumnie brzmiącym napisem: "Dar załogi zakładu sprzęgieł w K."
"Chyba dar z okazji Olimpiady w Moskwie pomyślałem słysząc jak rdza do rdzy mówi: "Poloneza czas zacząć".
Oględziny wnętrza wypadły nie mniej ciekawie: podziurawione pokrowce na siedzenia, jakiś stary worek, kilka gratów, coś jakby butla i rama na nosze. A czas płynął. Pani Teresa dzielnie nie skarżyła się na ból, chociaż pytana, czy boli szczerze odpowiadała, że "okrutnie boli".
Korek na autostradzie okazał się spory. Ok. godz. 16.00
dotarła na miejsce córka pani T. ze swoim mężem.
W międzyczasie, lekarz wyszedł na zewnątrz, Mogliśmy porozmawiać swobodnie. Dowiedziałem się, że to "popier...ny kraj, przepisy są, jakie są". Okazało się, że można zostawić panią Teresę na oddziale na "dzien, dwa", zanim rodzina czegoś nie wymyśli.
Godz.16.30. 85-letnia pani Teresa po ok. 9 godzinach od złamania biodra trafia na salę szpitalną.
Powrót. Mijajmy kolejne budynki szpitalno-koszarowe. "Witamy gości weselnych" - na terenie szpitala jest sala, którą można wynająć na przykład na wesele.
Czarny, wyleniały kundel sprzed bramy nawet nie podnosi głowy.
Wracając z mamą do domu, w samochodzie słuchamy audycji o młodych ludziach wyjeżdżających na Zachód.
Moment jest taki, że jakoś ich nawet trochę rozumiem...

Von piotr um 17:07h| 8 Kommentare |Skomentuj ->comment