... newer stories
?roda, 6. lipca 2005
Być jak Tom Hanks (The Terminal)
piotr, 22:23h
Zacznę od mojej podróży.
Do Warszawy dotarłem w miarę punktualnie - jak mawiają: lot krajowy - szybki i bezpłciowy. Potem już na Okęciu okazało się, że NYC jest opóźniony - powiedzieli, że 90 min., więc sądziłem, że zdążę na swój samolot do Charlotte. Niestety. Przeszedłem przez bramkę i utknąłem przed boardingiem, bo opóźnienie okazało się 3 godzinne. Potem problemy - bo nastąpiła mała zmiana - zamiast maszyną LOT-u polecieliśmy samolotem American Airlines. Niestety, oznaczenia miejsc były nieco inne i pasażerowie z miejscami "C" mieli zająć "F" czy odwrotnie. Niezły bałagan się zrobił. Załoga była mieszana - polsko-amerykańska i pechowo zawsze, gdy problem miał Amerykanin przychodził Polak, do Polaka podchodził Amerykanin i tak się dogadywali jakoś długo i szczęśliwie. Straciłem nadzieję na złapanie swojego połączenia i już na pokładzie przekazałem to stewardesie. Ta miała próbować dać znać liniom Delta.
Wysiadłem w New Yorku na JFK, urzędnik emigracyjny przybił pieczątkę, zeskanował moje odciski i byłem w Stanach. Taksówka na lotnisko La Guardia - skąd miałem lecieć dalej - była konieczna, bo po 20.00 autobusiki i kolejka nie jeżdżą. Na La Guardia miła pani powiedziała, że przesunęli mnie na 5.30 rano, ale z lotniska JFK. Wróciłem na JFK (znowu taksówką) i inna miła pani poinformowała mnie, że polecę do Cincinati i potem do Charlotte. Na pytanie: "Gdzie mam spędzic noc?" pokazała ręką: "Terminal 4 - it`s all yours".
- Dobra - myślę sobie - do 5 rano wytrzymam.
Dzwonię do Ojca Rogera, który miał czekać na mnie w Charlotte i wyjaśniam mu sytuację. Przy okazji spotykam miłych ludzi z Niemiec - ojciec z córką - czekają na poranny lot, jak zresztą ok. setki pasażerów, bo marunki atmosferyczne uniemożliwiają start niektórych samolotów. Sadowimy się więc razem z amerykańskim studentem na fotelach i rozmawiając czekamy na poranek. Obejrzeliśmy film na laptopie, potem zdjęcia Jacka na jego Apple`u. Trochę pospałem i nagle mój budzik powiedział, że mam wstawać. Kolejka do odpraw była ogromna. Stanąłem cierpliwie, żeby po 45 minutach stania usłyszeć: "Pasażerowie do Cincinati, proszę z mną." Lot odwołany. Miła pani mówi: "Pleci pan do Pitsburgha, potem do Atlanty i do Charlotte".
Ok. Mam czas do 9.00. Przechodzę przez kontrolę: "Proszę zdjąć buty, wyjąć komputer z torby, podnieść nogę, itd." Czekam. Otwierają w końcu sklepiki i bary (ok. 7.00). Zjadam fantastyczne, europejskie śniadanie za 13 $ (kawa tylko lurowata - reszta smakuje mi, jakbym od wczoraj nic nie jadł) i dowiaduje się, że lot do Pitsburgha jest opóźniony o 2 godziny. Moje dalsze połączenia też przepadną, więc słyszę tym razem: "Poleci pan przez nie przez Atlantę ale Cincinati". W Charlotte mam być wieczorem. Dzwonię znowu do Ojca Rogera. Ten daje mi radę, żeby spróbować dotrzec do Ashevile. Ok. Najpierw lecę do Pitsburgha. Wysiadając słyszę od miłem pani stewardesy: "Good bye", po czym udaję się do miłej pani w okienku, dowiaduję się, że coś tam było opóźnione, poleci teraz, więc jak chcę do Ashevile to mam wsiadać do tego samolotu, z którego przed chwilą wysiadłem i polecę do Cincinati. Wsiadając mówię miłej pani stewardesie: "Helo again", widzę jej zaskoczoną minę, po czym po godzince docieram do Cincinati. Jeszcze tylko 2,5 godziny czekania i mam samolot do Ashevile. Czeka na mnie Diakon James. Padam z nóg, ale tylko biorę prysznic, drzemię godzinkę i jedziemy do niemieckiej restauracji, gdzie mamy kolację.
Kiedy wreszcie kładę się do łóżka - mam świadomość, że moja podróż zakończyła się.
"Welcome to America" - 4 lipca (Dzień Niepodległości) w następnym odcinku.
Do Warszawy dotarłem w miarę punktualnie - jak mawiają: lot krajowy - szybki i bezpłciowy. Potem już na Okęciu okazało się, że NYC jest opóźniony - powiedzieli, że 90 min., więc sądziłem, że zdążę na swój samolot do Charlotte. Niestety. Przeszedłem przez bramkę i utknąłem przed boardingiem, bo opóźnienie okazało się 3 godzinne. Potem problemy - bo nastąpiła mała zmiana - zamiast maszyną LOT-u polecieliśmy samolotem American Airlines. Niestety, oznaczenia miejsc były nieco inne i pasażerowie z miejscami "C" mieli zająć "F" czy odwrotnie. Niezły bałagan się zrobił. Załoga była mieszana - polsko-amerykańska i pechowo zawsze, gdy problem miał Amerykanin przychodził Polak, do Polaka podchodził Amerykanin i tak się dogadywali jakoś długo i szczęśliwie. Straciłem nadzieję na złapanie swojego połączenia i już na pokładzie przekazałem to stewardesie. Ta miała próbować dać znać liniom Delta.
Wysiadłem w New Yorku na JFK, urzędnik emigracyjny przybił pieczątkę, zeskanował moje odciski i byłem w Stanach. Taksówka na lotnisko La Guardia - skąd miałem lecieć dalej - była konieczna, bo po 20.00 autobusiki i kolejka nie jeżdżą. Na La Guardia miła pani powiedziała, że przesunęli mnie na 5.30 rano, ale z lotniska JFK. Wróciłem na JFK (znowu taksówką) i inna miła pani poinformowała mnie, że polecę do Cincinati i potem do Charlotte. Na pytanie: "Gdzie mam spędzic noc?" pokazała ręką: "Terminal 4 - it`s all yours".
- Dobra - myślę sobie - do 5 rano wytrzymam.
Dzwonię do Ojca Rogera, który miał czekać na mnie w Charlotte i wyjaśniam mu sytuację. Przy okazji spotykam miłych ludzi z Niemiec - ojciec z córką - czekają na poranny lot, jak zresztą ok. setki pasażerów, bo marunki atmosferyczne uniemożliwiają start niektórych samolotów. Sadowimy się więc razem z amerykańskim studentem na fotelach i rozmawiając czekamy na poranek. Obejrzeliśmy film na laptopie, potem zdjęcia Jacka na jego Apple`u. Trochę pospałem i nagle mój budzik powiedział, że mam wstawać. Kolejka do odpraw była ogromna. Stanąłem cierpliwie, żeby po 45 minutach stania usłyszeć: "Pasażerowie do Cincinati, proszę z mną." Lot odwołany. Miła pani mówi: "Pleci pan do Pitsburgha, potem do Atlanty i do Charlotte".
Ok. Mam czas do 9.00. Przechodzę przez kontrolę: "Proszę zdjąć buty, wyjąć komputer z torby, podnieść nogę, itd." Czekam. Otwierają w końcu sklepiki i bary (ok. 7.00). Zjadam fantastyczne, europejskie śniadanie za 13 $ (kawa tylko lurowata - reszta smakuje mi, jakbym od wczoraj nic nie jadł) i dowiaduje się, że lot do Pitsburgha jest opóźniony o 2 godziny. Moje dalsze połączenia też przepadną, więc słyszę tym razem: "Poleci pan przez nie przez Atlantę ale Cincinati". W Charlotte mam być wieczorem. Dzwonię znowu do Ojca Rogera. Ten daje mi radę, żeby spróbować dotrzec do Ashevile. Ok. Najpierw lecę do Pitsburgha. Wysiadając słyszę od miłem pani stewardesy: "Good bye", po czym udaję się do miłej pani w okienku, dowiaduję się, że coś tam było opóźnione, poleci teraz, więc jak chcę do Ashevile to mam wsiadać do tego samolotu, z którego przed chwilą wysiadłem i polecę do Cincinati. Wsiadając mówię miłej pani stewardesie: "Helo again", widzę jej zaskoczoną minę, po czym po godzince docieram do Cincinati. Jeszcze tylko 2,5 godziny czekania i mam samolot do Ashevile. Czeka na mnie Diakon James. Padam z nóg, ale tylko biorę prysznic, drzemię godzinkę i jedziemy do niemieckiej restauracji, gdzie mamy kolację.
Kiedy wreszcie kładę się do łóżka - mam świadomość, że moja podróż zakończyła się.
"Welcome to America" - 4 lipca (Dzień Niepodległości) w następnym odcinku.
... older stories