czwartek, 21. lipca 2005
Smokie Mountains - "moje góry" - jak mówi ojciec Mateusz.
Jestem w pobliżu Parku Narodowego: http://www.nps.gov/grsm/index.htm
Parafia malusieńka za to jak przyjemnie.
Miałem zastępować ojca Mateusza (tak naprawdę ma angielskie imię, ale postanowiłem na blogu tak właśnie go nazywać), ale on tylko czasem musi wyjechać (jak ostatnio do Karmelu w Nowym Jorku, gdzie głosił rekolekcje siostrom). Wtedy go zastępuję w pełnym tego słowa znaczeniu: spowiadam, głoszę kazania, odwiedzam chorych. Częściej jednak on jest i nie muszę go zastępować, tylko martwię się, jak by tu się zmusić do przetłumaczenia kolejnego rozdziału wstępu do Biblii, który sobie studiuję ucząc się angielskiego.
Ale wracając do księdza M.
Jest niesamowity. To chyba najlepsze słowo, jakie przychodzi mi do głowy. 5 może 6 lat starszy ode mnie - od trzech lat jest proboszczem w tym miasteczku.
Jak wygląda nasz dzień?
M. wstaje baaaaardzo wcześnie. Od czasu do czasu idzie na 5.00 do siłowni. Ok. 6.10 słyszę młynek do kawy ("Świeżo zmielona jest taka pachnąca"). Potem ja powoli się wygrzebuję: prysznic, golenie, itd. On już jest w kościele. Msza o 9.00, więc ja sobie kwadransik przed ósmą przychodzę. Kościół jest tuż obok malusieńkiego domku-plebanii, więc droga trwa 30 sek. Amerykańscy księża praktykują tzw. holy hour, czyli 60 min. osobistej medytacji każdego dnia. Podoba mi się to, więc przychodzę rano a w kościele już pierwsi gorliwi parafianie się modlą, medytują, czytają. Po Mszy Św. ja siadam do książek - ojciec Mateusz idzie do biura - spotykamy się na lunch`u (ok. 13.00). Jeśli nikt nas akurat nie zaprasza gdzieś do lokalu na mieście, których to miejsc z naprawdę dobrem jedzeniem jest sporo - to robimy coś sami.
Dobra, to opisywanie dnia codziennego jest nudne. Miała to być notka o M.
Jest bardzo pracowity. Przygotowuje swoje kazania skrupulatnie - głosi je codziennie, ale mówi naprawdę fantastycznie. Chyba powinienem zapisywać niektóre z jego myśli - są świetne.
Doskonale zna duchowość Karmelu - Jan od Krzyża, św. Teresa, te sprawy.
Ma wiele uzdolnień: gra na skrzypcach, robi sztuczki prestidigitatorskie (znaczy: karty, chustki, monety, kapelusze i David Cooperfield), fantastycznie gotuje (szczególnie kuchnia włoska). Jego parafianie uwielbiają go za głęboką duchowość, ale i przystępność.
Przygotowanie bezpośrednie do liturgii to stare, dobre, łacińskie modlitwy, przed ogromnym obrazem Ukrzyżowanego autorstwa Velasquesa.
Wydźwignął swoją parafię z dołka finansowego i duchowego. Chodzi w sutannie, zna się na filozofii św. Tomasza i na winach. Poza tym jest bardzo otwarty i kontaktowy – dzieciaki za nim szaleją, nawet wiewiórki i dzikie króliki przychodzą do jego ogródka (o ptakach nie wspominając).
Stara się nie koncentrować uwagi swoich parafian na sobie, ale na osobie Jezusa Chrystusa. Świetnie mówi po hiszpańsku – ma sporo parafian latynoskiego pochodzenia, więc jedna Msza Św. w niedzielę jest po hiszpańsku (z kazaniem).
Czasem zwykłe drobiazgi potrafią wiele o człowieku powiedzieć. Odwiedzam pewną chorą kobietę w jego parafii, a ona na koniec wizyty prosi, żebym zabrał wazon i oddał ojcu Mateuszowi, bo „to jego wazonik jest”. Oczywiście przyszedł do niej poprzednim razem z kwiatami z własnego ogródka. Albo książki, które ma na pólkach i które rzeczywiście czyta, bo nie posiada TV i ma w swoim planie dnia zawsze czas na lekturę. Ma niezły gust jeśli chodzi o wystrój wnętrz w kościele, na plebani, czy w biurze – wiele ścian pomalował własnoręcznie, wiele pomieszczeń sam zaaranżował. I modli się dużo. Modli się ciągle – wszystko, co robi jest pełne radosnego przebywania w bliskości Boga. Wiem, brzmi to patetycznie, ale nic na to nie poradzę – widzę go na co dzień i tak to odbieram. Rozwala mnie w kosza, uczy łowienia ryb na muchę (będzie o tym następnym razem) i pożycza swojego roweru, żebym po pagórkach mógł pośmigać.
Pewnie jest zastanawiającym, dlaczego takie peany pochwalne mu tu pieję, ale naprawdę wiele się uczę od niego. Takiego kapłaństwa jak w książce – nie zabieganego, wciąż śpieszącego się (chociaż M. co wieczór jest zmęczony), ale i nie leniwego, minimalistycznego. Pasterzowania w parafii i rozwijania swoich talentów na służbę Bogu i ludziom. To na pewno nie przypadek, że trafiłem właśnie do niego.

Von piotr um 23:45h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment