... newer stories
?roda, 10. sierpnia 2005
piotr, 07:25h
Kamizelki nie były pomarańczowe tylko niebiesko-żółte, w pontonie nie było 8 osób tylko 6, za to wodospadów było sporo.
Zaczęło się niewinnie - wsiedliśmy do starego autobusu - w kaskach i kamizelkach, z wiosłami w ręku i ruszyliśmy w górę rzeki. Przewodnicy zabawiali nas żartami typu: "Kto robi to po raz pierwszy ręka do góry". 25 rąk w górze. "OK, nazywamy to jazda autobusem. Polega to na siedzeniu i czekaniu, aż dojeziemy".
Tego typu żarty umilały podróż. Jedynym, który się nawet nie uśmiechnął był Matt - przed południem zwichnął sobie ramię. To był jakiś znak przyszłych przygód.
Zaczęło się kiedy Jeff powiedział o zasadach bezpieczeństwa. "Jeśli wpadniecie do wody, nigdy, pod żadnym pozorem nie próbujcie dotykać stopami dna lub stawać na dnie. Jeśli stopa zostanie uwięziona między skałami prąd wody ściągnie waszą głowę na dół. Lepiej położyć się na plecach tak, żeby widzieć swoje palce od nóg. Jeśli nie ma skał i wodospadów próbujcie płynąć w kierunku brzegu. Będzie kilka bardzo niebezpiecznych miejsc, przed którymi powiem wam w którą stronę płynąć w razie wypadnięcia - w prawo, czy w lewo, żeby uniknąć ostrych skał."
Zabrzmiało to profesjonalnie i niebezpiecznie. Pokaz chwytania wiosła i podawania go tonącemu był jeszcze ciekawszy. Zastanawiałem się czy hełm nie będzie przeszkadzał w wodzie, czy tratwa się nie przewróci, co będzie na kolację i tak zastanawiając się wsiadłem i popłynąłem.
Ekipa 6-osobowa. Prowadzący - Jeff - jest właścicielem firmy, która spływy organizuje. On wydawał komendy próbując przekrzyczeć huk fal, piany, i wodospadów.
Przygoda była niesamowita włącznie z kontrolowanym wywróceniem tratwy na koniec.
Jeszcze tylko 1,5 godziny jazdy do domu (Skąd by tu wziąć suche ciuchy? "Noah, potrzebne ci te spodenki?") i zmęczony kładę się spać. Za Oceanem 4.15.
Właściwie nie opowiedziałem o parafialnym campie dla młodzieży z High School, w którym uczestniczymy od poniedziałku. Pierwszego dnia odwiedziliśmy klasztor Benedyktynów i opowiadaliśmy o życiu mnichów, dzisiaj wędrówka w górach, lunch na małej wysepce pośrodku górskiej rzeki i rozmowa o św. Teresie z L. Jutro jedziemy do prawosławnej cerkwi.
Dzieciaki są fajne. Dużo się od nich uczę slangowych powiedzonek. Staram się też trochę o Polsce wiadomości przemycić. W samochodzie puszczałem im Chopina i nawet sporo wiedzieli o Europie w XIX w.
Za Oceanem 4.25. U mnie 6 godzin wcześniej.
Idę spaaaaać...
Zaczęło się niewinnie - wsiedliśmy do starego autobusu - w kaskach i kamizelkach, z wiosłami w ręku i ruszyliśmy w górę rzeki. Przewodnicy zabawiali nas żartami typu: "Kto robi to po raz pierwszy ręka do góry". 25 rąk w górze. "OK, nazywamy to jazda autobusem. Polega to na siedzeniu i czekaniu, aż dojeziemy".
Tego typu żarty umilały podróż. Jedynym, który się nawet nie uśmiechnął był Matt - przed południem zwichnął sobie ramię. To był jakiś znak przyszłych przygód.
Zaczęło się kiedy Jeff powiedział o zasadach bezpieczeństwa. "Jeśli wpadniecie do wody, nigdy, pod żadnym pozorem nie próbujcie dotykać stopami dna lub stawać na dnie. Jeśli stopa zostanie uwięziona między skałami prąd wody ściągnie waszą głowę na dół. Lepiej położyć się na plecach tak, żeby widzieć swoje palce od nóg. Jeśli nie ma skał i wodospadów próbujcie płynąć w kierunku brzegu. Będzie kilka bardzo niebezpiecznych miejsc, przed którymi powiem wam w którą stronę płynąć w razie wypadnięcia - w prawo, czy w lewo, żeby uniknąć ostrych skał."
Zabrzmiało to profesjonalnie i niebezpiecznie. Pokaz chwytania wiosła i podawania go tonącemu był jeszcze ciekawszy. Zastanawiałem się czy hełm nie będzie przeszkadzał w wodzie, czy tratwa się nie przewróci, co będzie na kolację i tak zastanawiając się wsiadłem i popłynąłem.
Ekipa 6-osobowa. Prowadzący - Jeff - jest właścicielem firmy, która spływy organizuje. On wydawał komendy próbując przekrzyczeć huk fal, piany, i wodospadów.
Przygoda była niesamowita włącznie z kontrolowanym wywróceniem tratwy na koniec.
Jeszcze tylko 1,5 godziny jazdy do domu (Skąd by tu wziąć suche ciuchy? "Noah, potrzebne ci te spodenki?") i zmęczony kładę się spać. Za Oceanem 4.15.
Właściwie nie opowiedziałem o parafialnym campie dla młodzieży z High School, w którym uczestniczymy od poniedziałku. Pierwszego dnia odwiedziliśmy klasztor Benedyktynów i opowiadaliśmy o życiu mnichów, dzisiaj wędrówka w górach, lunch na małej wysepce pośrodku górskiej rzeki i rozmowa o św. Teresie z L. Jutro jedziemy do prawosławnej cerkwi.
Dzieciaki są fajne. Dużo się od nich uczę slangowych powiedzonek. Staram się też trochę o Polsce wiadomości przemycić. W samochodzie puszczałem im Chopina i nawet sporo wiedzieli o Europie w XIX w.
Za Oceanem 4.25. U mnie 6 godzin wcześniej.
Idę spaaaaać...
... older stories