czwartek, 25. maja 2006
Byłem dzisiaj w lodziarni, gdzie sprzedaja najlepsze lody w Europie. Połowy nazw smaków nie rozumiałem, ale to, co wybrałem było fantastyczne.
Wszystko dzięki temu, że F. i M. z mojego malutkiego, ukrytego w Dolomitach miasteczka F. przyjechały i zwiedzają Rzym. No i Wojtek postawił nam lody.
Strasznie mi się nie chciało iść, bo zmęczony po całym dniu w szkole (głównie w bibliotece) poszedłem na Mszę, potem na kolację i liczyłem na chwilkę wytchnienia, gdy się dowiedziałem, że w planach jest spacer. Z bólem zakończyłem 20-minutowe leżenie i powędrowałem.
Jak się okazało dla tych lodów warto iść piechotą nawet 10 km przez pustynię.
Przypomniałem sobie, że wybrałem: melone bianco, cioccolato bianco i tiramisu. Mniam.
Z drugiej strony, może i w Polsce nie ma takich lodów, ale za to są pierogi. Zjadłbym kabanosa albo jajecznicę, albo placki ziemniaczane...

Von piotr um 01:44h| 9 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

Bla, bla, bla...
W supermarkecie obok mojej szkoły pozdrawiają mnie po angielsku.
Śmieszne to jest, ale pan w kasie podaje cenę po angielsku, a kiedy ja mówię: "Grazie" on odpowiada: "Thank you".
Wychodząc żegnam się: "Arrivederci" a on: "Good bye".
Może dlatego, że byłem tam kilka razy z Tobiasem i Alexiusem i rozmawialiśmy w narzeczu północnoamerykańskim.
W każdym razie dzisiaj nie miałem drobnych 55 centów (na puszkę coli) i pan w kasie powiedział, że mam mu przynieść następnym razem. I powiedział to PO WŁOSKU, a ja odpowiedziałem, że najwcześniej jutro i on się zgodził.
I pożegnaliśmy się tradycyjnym: "Ciao" też w języku włosiackim.
I tylko to byłem w stanie dziś napisać.
I wiem, że nędza, ale nic nie poradzę - wysoka temperatura mnie zabija. Nie, nie chodzi o gorączkę, znaczy tak, o gorączkę, ale nie chorobę, czy coś, tylko upał na zewnątrz (i w budynku).
Zabierzcie mi klawiaturę...

Von piotr um 03:05h| 3 Kommentare |Skomentuj ->comment