... newer stories
niedziela, 24. wrze?nia 2006
piotr, 19:42h
Mamy dzisiaj "Festa dell' Uva", które nie dorównuje rozmachem Winobraniu w Zielonej Górze, ale jest wydarzeniem bardziej autentycznym. Przygotowując się do święta wybrałem się kilka dni temu na przechadzkę po okolicznych winnicach. M. i F. moje przewodniczki oprowadzały mnie po najpiekniejszych miejscach naszego małego świata. Tu skubniemy winogronko białe, tam czerwone, a jeszcze gdzie indziej figę - wszystko prosto z krzaka, wszystko fantstycznie świeże i słodkie.
F., która boi się wszystkiego, co "porusza się nieużywając kończyn", czyli w dialekcie "le biss" miała serce w gardle przemierzając mniej zadbane winnice, gdzie trawa "w pas" mogła być schronieniem dla wszelkich wężowatych. Na szczęście tylko jeden "carbonath" (taki czarny wąż) dał się zobaczyć. Żadnej "andy" (taki biały wąż), ani "vipery" (nie mylić z teściową).
A dzisiaj już "Święto Winnej Rośli", czyli folklorystyczne ubrania na Mszy o 9.00, błogosławieństwo pól, winnic i modlitwa dziękczynna za plony, a potem impra na głównym placu miasteczka: korowód traktorów z przystrojonymi przyczepami (i ludźmi w strojach ludowych na przyczepach), wystawa fotograficzna pt. "Jak to onegdaj bywało" (tłumaczenie własne tytułu), no i kramiki z produktami lokalnymi. Popróbowałem białego i czerwonego "San Micel", czyli tutejszego sikacza, pooglądałem fasolki, miody, marmolady, pikle, ciasta i inne "specyjały", popatrzyłem na program artystyczny udając, że bawią mnie dowcipy (których nie rozumiałem, bo nie były po włosku) i czas wracać. Jeszcze wieczorem proboszcz mnie zabiera na "kolację w stylu ludowym", czyli w namiocie ustawionym na drugim co do wielkości placu w miasteczku (wszystkich placów jest 3, może 4). Ma być grilowany osioł, polenta i pewnie tutejszy kwasior (biały, czy czerwony).
"Dziadek" ogląda mecz Interu i te "merdy" prowadzą już 2:0. Chievo nie pomaga nawet Kosowski...
A Arka stłukła Zagłebie 3:0! Co za porażka...
F., która boi się wszystkiego, co "porusza się nieużywając kończyn", czyli w dialekcie "le biss" miała serce w gardle przemierzając mniej zadbane winnice, gdzie trawa "w pas" mogła być schronieniem dla wszelkich wężowatych. Na szczęście tylko jeden "carbonath" (taki czarny wąż) dał się zobaczyć. Żadnej "andy" (taki biały wąż), ani "vipery" (nie mylić z teściową).
A dzisiaj już "Święto Winnej Rośli", czyli folklorystyczne ubrania na Mszy o 9.00, błogosławieństwo pól, winnic i modlitwa dziękczynna za plony, a potem impra na głównym placu miasteczka: korowód traktorów z przystrojonymi przyczepami (i ludźmi w strojach ludowych na przyczepach), wystawa fotograficzna pt. "Jak to onegdaj bywało" (tłumaczenie własne tytułu), no i kramiki z produktami lokalnymi. Popróbowałem białego i czerwonego "San Micel", czyli tutejszego sikacza, pooglądałem fasolki, miody, marmolady, pikle, ciasta i inne "specyjały", popatrzyłem na program artystyczny udając, że bawią mnie dowcipy (których nie rozumiałem, bo nie były po włosku) i czas wracać. Jeszcze wieczorem proboszcz mnie zabiera na "kolację w stylu ludowym", czyli w namiocie ustawionym na drugim co do wielkości placu w miasteczku (wszystkich placów jest 3, może 4). Ma być grilowany osioł, polenta i pewnie tutejszy kwasior (biały, czy czerwony).
"Dziadek" ogląda mecz Interu i te "merdy" prowadzą już 2:0. Chievo nie pomaga nawet Kosowski...
A Arka stłukła Zagłebie 3:0! Co za porażka...
... older stories