niedziela, 26. listopada 2006
Nie korona, ale rana w boku...
Jest ciepło.
Albo nawet gorąco.
W sumie, nie powinno tak być, bo jest koniec listopada i ma padać - jeśli nie liście, to deszczówka.
A tu pada słoneczne ciepło.
No to uczcimy niedzielę tym razem nie spacerem na San Pietro i Angelusem z Papą, ale popołudniową przechadzką do parku i na Schody Hiszpańskie. Alexius jeszcze ich nie widział. Po 2 latach w Rzymie? Cóż, studia wciągają...

Niedziela Chrystusa Króla przypomina mi, że w logice Bożej "przegrać = wygrać" - (co nie, Julek?).
Krzyż = Król "na deskach" (jeśli ktoś rozumie bokserską terminoligię).
Majestat nie sztandarów, gronostajów i insygni, ale pobielonej ściany, sztucznego kwiatka pod figurką i klęcznika niewygodnego jak rachunek sumienia.

P.S. Pytanie na śniadanie: W którym momencie Rut zaczęła zbierać kłosy - nie w opowiadaniu, ale w chronologii rzeczywistej wydarzeń opisanych (Rut 2)?
P.S.2. Czy w tym roku jest szansa na prawdziwą herbatę adwentową prosto z Polski?

Von piotr um 12:11h| 5 Kommentare |Skomentuj ->comment