wtorek, 17. lipca 2007
Wpis sprzed paru dni załadowany z "poślizgiem" czasowym.
Szarańcza dostała dziś wycisk od Guido i reszty ekipy z nowego związku sprotowego. Przyszli, rozłożyli sprzęt, zebrali dzieciaki (te które chciały) i zabawiali je przez bite dwie godziny. My musieliśmy się zająć tylko tą garstką (ok.50), którym profesjonalne gry ruchowe nie odpowiadały.
Grałem sobie w "dzika". W talii kart do "Potrusia", to biedne zwierzątko nie miało pary, więc nazwałem grę "il dzik". Miło było słyszeć, jak mali włosiacy kaleczą sobie języki próbując wypowiedzieć "il dżyk".
Wcześniej uczyliśmy się (i ciągle powtarzamy) "Niek beci pokualoni Jezus Kristus" i całkiem nieźle to wychodzi.
Rano z animatorami przygotowywaliśmy 5 strachów na wróble. Moja Paris Hilton początkowo miała być księdzem w sutannie, ale w końcu skończyła jako blondi z makijażem - nie było jak zrobić stroju duchownego bez guzików. Paris ma nawet pomalowane paznokcie (na rękach z wypchanych papierem rękawiczek gumowych). "Meglio cambiare, no?" To z reklamy sieci telefonii komórkowej, gdzie wyżej wymieniona mówi po włosku z amerykańskim akcentem.
Wieczorna zabawa w "Szukanie Skarbu" okazała się pewną formą naszych podchodów. Dwie grupy musiały odnaleźć kartki ze wskazówkami pochowane w całym miasteczku i na końcu zdobyć flagę "Pace". Nagrody - koszulki trzeba było potem sfotografować (założone na dzieciaki, oczywiście) dla banku, który je zasponsorował.
Przy okazji św. Benedykta opowiedziałem (już nie dzieciakom, ale babciom) o bitwie pod Monte Cassino. Chciałem nawet zaśpiewać "Czerwone Maki", ale nie pamiętałem słów...
Ewcia C. po cichu mi nuci w słuchawkach "The Waiting Is Over Today". I rzeczywiście - już jest jutro.
Ora et Labora.

Von piotr um 14:29h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment