niedziela, 12. sierpnia 2007
Wierzę w więź człowieka z miastem. Nieco przewrotne nazywanie aglomeracji miejskiej organizmem jest niczym innym, jak wyszukaną, całkiem trafną zresztą, metaforą. To, o czym myślę w jakiś sposób łączy się z koncepcją miasta jako całości i mieszkańca jako cząstki, ale to przecież List do Koryntian, a mi chodzi o coś zupełnie innego.
Zacznijmy od tego, że żeby mieszkać w jakimś mieście trzeba być w nim dłużej niż kilka tygodni. Nie chodzi o zwyczajne bycie turystą, czy nawet dłuższą delegację, ale o POBYT. Przyjeżdżając na zwiedzanie, człowiek, po pierwsze zazwyczaj porusza się przetartymi szlakami, które może i są najbardziej znanymi i malowniczymi, ale absolutnie nie świadczą o charakterze miasta. Po drugie, NASTAWIENIE typu "zobaczyć, doświadczyć, poznać" - jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie - może wypaczyć nieco obraz, zabijając spontaniczność i bezinteresowność niezbędną w kształtowaniu więzi.
Uczucie rozpoczyna się zazwyczaj euforycznym "nie mogę w to uwierzyć". Idziesz i ODDYCHASZ miastem. Chłoniesz je, ponieważ się nie śpieszysz. POŻERASZ je całym sobą - biegając o poranku, robiąc zakupy w spożywczaku, jadąc autobusem, czytając na balkonie, wyrzucając śmieci, karmiąc ptaki, wiewiórki czy psy, rozmawiając z innymi mieszkańcami, gubiąc się... Bardzo intensywnie odczuwasz zapachy, postrzegasz kolory, zauważasz szczegóły i cieszysz się nimi. Dźwięki, smaki, twarze - wszystko jest z jednej strony takie NOWE, z drugiej tak bardzo już TWOJE, chociażby samą OBIETNICĄ wspólnego bycia.
Ponieważ nawet najbardziej niesamowite rzeczy powszednieją przez sam fakt powtarzania się, z czasem przechodzi się z etapu euforii do etapu OBECNOŚCI. Wrażliwość ciągle pozwala widzieć wiele, ale uniesienia ustępują stałemu poczuciu bezpieczeństwa, świadomości przynależności i własnej roli. Umiesz poruszać się swobodnie, wiesz co i jak zrobić, żeby było dobrze, znasz sekrety i intymne tajemnice miasta. Fantazyjny ogień, piękny, ale i nieco wariacki zmienia się w ogrzewający nieustannie, spokojny i stały żar.
Znasz na pamięć plan komunikacji miejskiej i wyniki lokalnej drużyny piłkarskiej, wiesz, gdzie podają najbardziej chrupiące skrzydełka kurczaka i gdzie parzą najlepszą zieloną herbatę. Wysyłasz maile do autora cotygodniowych felietonów w miejskiej gazecie, rozróżniasz przedsiębiorstwa taksówkowe (zawsze dzwonisz do najtańszego) i interesuje cię życie prywatne żony burmistrza (albo przynajmniej znasz jej imię). Pozdrawiasz też po imieniu dziewczynę z biblioteki, biletera w metrze i starszą panią z pieskiem. Wiesz, który ksiądz mówi najbardziej błyskotliwe kazania, znasz 3 najważniejsze daty z historii miasta i repertuar teatru studenckiego.
Po prostu MIESZKASZ. Stajesz się częścią miasta, współtworzysz je, a ono smuci się i cieszy z tobą. Zna twoje nastroje i upodobania, odpowiada na twoje potrzeby, pulsuje życiem w rytmie twoich dni...
Niestety, (albo na szczęście) czasem przychodzi taki moment, że pakujesz walizkę, zabierasz pęczek zasuszonych wspomnień i zeszyt grubszy o klika adresów ludzi, którzy w jakiś sposób stali się częścią twojego życia. Wyjeżdżasz zacząc wszystko od nowa. Myślisz, że to nowy początek, ale tak naprawdę MIASTO wycisnęło już swoje piętno, które na zawsze pojawiać się będzie pod twoimi powiekami, gdy zamkniesz oczy...
Zostawiłeś mu kawałem siebie, ale to paradoksalnie czyni cię bogatszym, bo dając zyskujemy o wiele więcej...
W Europie wstaje niedziela, ja kładę się powoli, by śpiąc przygotować się do niej.
Good Night...

Von piotr um 09:05h| 1 Kommentar |Skomentuj ->comment