sobota, 25. sierpnia 2007
Always Turned On!
Wyjazd do Atlantic City z Klubem Seniora to cały dzień na innej planecie. To miasto było pierwszym na świecie nadmorskim kurortem w nowoczesnym tego słowa znaczeniu. Tutaj wymyślono prawdziwe parki rozrywki, wybory Miss, promenadę nadmorską, pocztówki z pozdrowieniami. Tutaj regularnie występowali Sinatra, Elvis, The Beatles, zastąpieni dziś przez Celine Dion, Madonnę, Eltona Johna czy The Police. Tu zjeżdżają największe gwiazdy showbiznesu, polityki, rekiny finansjery. Kiedyś rozrywką była plaża, ogromne fale oceanu, luksusowe hotele, wesołe miasteczka (kobieta na koniu skacząca z tymże koniem do wody z wysokości 40 stóp), popularni artyści. Kiedy pod koniec lat 60-tych wynaleziono klimatyzację a posiadanie basenu stało się w Stanach powszechne - kurort zaczął podupadać. Ratunkiem okazały się kasyna. Decyzją referendum, w 1978 r. stan New Jersey zalegalizował hazard w Atlantic City. Do miasta wrócili odwiedzający, a z nimi pieniądze. Miliardy dolarów zainwestowane w świątynie nadziei/głupoty (niepotrzebne skreślić) muszą się zwrócić. Przyciąga się więc ludzi potężną ilością maszyn do gry, stołów do ruletki, pokera, Black Jacka. Każdy, kto widział rozmach kasyn w Vegas wie, co mam na myśli, bo Atlantic City to Las Vegas Wschodniego Wybrzeża. Mekka spragnionych łatwej kasy stosuje przeróżne triki, żeby zachęcić do zostawienia pieniędzy właścicielom. Autobus ma darmowy parking, kierownik grupy 100$ premi, każdy z pasażerów - kupon na 5$ zniżki na jedzenie i 20$ w gotówce.
Niektórzy (jak niżej podpisany) potraktowali całą podróż jako ciekawe doświadczenie. Spacer po najsłynniejszej promenadzie Ameryki, lunch w bufecie "Jedz ile chcesz", karmienie mew i przyglądanie się surferom ujeżdżającym dwumetrowe fale, wizyta w muzeum (niezły film o historii A.C.), 3 godziny z Jerrym, który mimo swojej "prawie osiemdziesiątki" ma niesamowite poczucie humoru, obserwowanie ludzi grających w Jednorękiego Bandytę, czy ulicznych grajków, śpiewaków i żonglerów - całe to socjologiczne zjawisko było po prostu przyjemnym spędzeniem dnia w gronie staruszków.
No i jeszcze "Light, Water and Music Show".
Wiem, że na świecie nie brakuje widowisk typu tańczące fontanny, ale nigdzie woda nie leci z dołu, z góry, z boku, wśród dymów, tanecznych rytmów (żadnych smętów typu "My heart will go on", żadnej Kosmicznej Odysei, żadnego "Modrego Dunaju" ani "The Final Countdown"). Do tego szalenie rozbawiona publiczność. Wszyscy przyjechali tu się zrelaksować, zabawić i spędzić trochę czasu z przyjaciółmi i rodziną. Czy tak jest naprawdę? Czy nie jest to raczej obraz degradacji wartości, rozpaczliwej nadziei na szybki zysk, ucieczki od problemów, przygodnych relacji bogatych starszych pań z przystojnymi młodziakami, samotnych desperatów, rozbitych małżeństw, taniej, masowej rozrywki, topionych w Whisky frustracji, szybkiego, nieodpowiedzialnego sexu, pogoni za kasą, prymitywnymi instynktami,światowym blichtrem...?
Nevermind, nie myślmy o tym teraz. To jest Atlantic City. Tu się nie filozofuje, tu się bawi...

Fontanna Show (fragmenty):

Von piotr um 06:56h| 1 Kommentar |Skomentuj ->comment