... newer stories
sobota, 8. wrze?nia 2007
IT'S SHOWTIME (2)
piotr, 08:33h
Tłum, tłum, tłum. Wszyscy gdzieś gnają. To dlatego, że mecze rozpoczynają się o 11.00 a już jest 10.50. Tylko kto gra z kim i gdzie? Mamy wydrukowany z oficjalnej strony turnieju terminarz na dziś, ale nie możemy oprzeć się pokusie kupienia kolorowego gazety codziennej za 3 $. Tutaj wszystko podane jest elegancko i przejrzyście. Na 150-stronicowy magazyn pełen zdjęć i informacjina błyszczącym, kredowym papierze (20$) już nas nie stać. Najważniejsze, że mamy "rozpiskę dnia". I tak, możemy, podobnie jak wszyscy inni, śmiało zmierzać do wybranego przez nas meczu. Po drodze "atakują" nas dziewczyny rozdające próbki kosmetyków. Okazuje się, że hitem gorących dni jest woda w spray'u - odświeżająca, wilgotna mgiełka prosto na twarz. Tuż obok panowie z Lexusa oferują darmowe zdjęcie z ogromną piłką tenisową. Wystarczy zalogować się na stronie, wpisać kod i gotowe. Żadne atrakcje nie mogą zakłocić naszego marszu w stronę kortu nr 15, gdzie polski debel Jens-Rosolska walczyć będzie przeciwko Amerykankom Amundsen i Long.
Na miejscu, zgodnie z naszymi przewidywaniami okazuje się, że wielkiego zainteresowania tym meczem nie ma. Na 3-rzędowych ławeczkach jest jeszcze sporo miejsca. Prawą stronę zajmują chyba rodziny młodych Amerykanek, które głośno zagrzewają je do walki. Na środku, gdzie się lokujemy słychać polski język. Zresztą, nawet głuchy domyśliłby się, że to Europa Wschodnia: tłuste, nieostrzyżone włosy, przepocone, niemodne koszule, zmęczone, przepite twarze, skarpetki w sandałach i wszechobecne "Ja cię ku... p...dolę" - jesteśmy w domu. Z okraszonych "typowo polskimi" zwrotami rozmów wynika, że pan pstrykający fotki to reporter Super Ekspresu. Inny pan, denerwuje się każdym zepsutym zagraniem Polek, uważając, że ich przeciwniczki to "poziom uniwersytecki". "Przecież ta piłka leciała tak wolno, że ja bym kankana zatańczył i do niej jeszcze dobiegł, a ona to spi...liła". W miarę upływu czasu widać wyraźnie, że zwycięstwo naszych dziewczyn jest raczej nieuchronne. Widać też różnicę w mentalności kibiców. Mimo, że Amerykanie nie mają zbyt wielu okazji, żeby się cieszyć z wygranych piłek, głośnymi okrzykami i brawami nagradzają każdą dobra akcję swoich zawodniczek. Polska strona raczej milczy, od czasu do czasu zdobywając się na suche brawa.Próbujemy, klaszczemy, wołamy, ale jesteśmy w naszych wysiłkach osamotnieni. Po wygranym przez Klaudię i Alicję pierwszym secie decydujemy się zmienić nieco perpektywę (i poziom). Zaledwie 100 m od nas, okrzyknięta przez prasę "sexowną ślicznotką" Rosjanka Anna Chakvetadze (rozstawiona z 6) zmaga się z nieznaną i nieciekawą Nicole Pratt (z Australii bodajże). Kort 13 ma przyzwoitą trybunę (podobnie jak 6 i 10) - tylko 4, 7 i 11 mają większe (ok. dwóch razy). Mimo tych udogodnień, musimy oglądać "blondyneczkę" na stojąco - tak wielu kibiców przyszło zobaczyć przyszłą półfinalistkę (tego akurat jeszcze nikt nie wiedział). Po serii sympatycznych stęknięć-okrzyków, nieodzownych dla damskiego tenisa, staje się jasne, że Ania
powinna wygrać swój mecz, nie czekamy więc do końca (bo nogi bolą od stania), tylko kierujemy się w stronę Grandstand, czyli trzeciego co do wielkości stadiony w kopleksie USTA. Po odstaniu ok. 15 min. w kolejce dostajemy się na trybunę.
Poruszanie się pomiędzy rzędami jest dozwolone tylko w przerwach pomiędzy gemami, obsługa pilnuje tego, więc trzeba zając pierwsze wolne miejsca i z czasem przesuwać się w strone "lepszych" siedzeń. Andy Murray (19) serwuje przeciwko Jensowi Bjorkmanowi. Gorąco - słońce zdążyło już się rozpędzić w swojej drodze po firmamencie i praży dokładnie z góry. Podobną temperaturę ma publiczność - w takim gronie ogląda się inaczej. Każda ciekawa akcja wywołuje aplauz, gromkie "Oooh" kwituje nieudane zagrania. Taki sposób spontanicznego wyrażania na głos emocji, razem ze wszystkimi, wciąga. Po godzinie mamy dość upału, a ponieważ głód przypomina, że czas na lunch (zupełnie nie licząc się z zawodnikami, zamierzającymi spędzić na rozgrzanym korcie jeszcze kolejnego, piątego seta), postanawiamy skorzystać z przerwy i delikatnie się wycofać. Przed opuszczeniem Grandstand okazuje się, że możemy spokojnie wejść na Armstrong Stadium - większy i bardziej prestiżowy, na który z oczywistych, finansowych względów nie mieliśmy wejściówek. Nieważne, że grają nieznani nam Tomas Berdych i Simone Boletti - chcemy tylko zobaczyć stadion. Ten, mimo, że prawie pusty robi wrażenie. Wspinamy się na samą górę. Pamiątkowe fotki, boski widok na cały teren, zazdrosnę spojrzenie w stronę Artur Ash Stadium, który jest podobno ponad dwa razy większy i ruszamy w stronę sektora pachnącego jedzeniem...
Cdn...
Na miejscu, zgodnie z naszymi przewidywaniami okazuje się, że wielkiego zainteresowania tym meczem nie ma. Na 3-rzędowych ławeczkach jest jeszcze sporo miejsca. Prawą stronę zajmują chyba rodziny młodych Amerykanek, które głośno zagrzewają je do walki. Na środku, gdzie się lokujemy słychać polski język. Zresztą, nawet głuchy domyśliłby się, że to Europa Wschodnia: tłuste, nieostrzyżone włosy, przepocone, niemodne koszule, zmęczone, przepite twarze, skarpetki w sandałach i wszechobecne "Ja cię ku... p...dolę" - jesteśmy w domu. Z okraszonych "typowo polskimi" zwrotami rozmów wynika, że pan pstrykający fotki to reporter Super Ekspresu. Inny pan, denerwuje się każdym zepsutym zagraniem Polek, uważając, że ich przeciwniczki to "poziom uniwersytecki". "Przecież ta piłka leciała tak wolno, że ja bym kankana zatańczył i do niej jeszcze dobiegł, a ona to spi...liła". W miarę upływu czasu widać wyraźnie, że zwycięstwo naszych dziewczyn jest raczej nieuchronne. Widać też różnicę w mentalności kibiców. Mimo, że Amerykanie nie mają zbyt wielu okazji, żeby się cieszyć z wygranych piłek, głośnymi okrzykami i brawami nagradzają każdą dobra akcję swoich zawodniczek. Polska strona raczej milczy, od czasu do czasu zdobywając się na suche brawa.Próbujemy, klaszczemy, wołamy, ale jesteśmy w naszych wysiłkach osamotnieni. Po wygranym przez Klaudię i Alicję pierwszym secie decydujemy się zmienić nieco perpektywę (i poziom). Zaledwie 100 m od nas, okrzyknięta przez prasę "sexowną ślicznotką" Rosjanka Anna Chakvetadze (rozstawiona z 6) zmaga się z nieznaną i nieciekawą Nicole Pratt (z Australii bodajże). Kort 13 ma przyzwoitą trybunę (podobnie jak 6 i 10) - tylko 4, 7 i 11 mają większe (ok. dwóch razy). Mimo tych udogodnień, musimy oglądać "blondyneczkę" na stojąco - tak wielu kibiców przyszło zobaczyć przyszłą półfinalistkę (tego akurat jeszcze nikt nie wiedział). Po serii sympatycznych stęknięć-okrzyków, nieodzownych dla damskiego tenisa, staje się jasne, że Ania
powinna wygrać swój mecz, nie czekamy więc do końca (bo nogi bolą od stania), tylko kierujemy się w stronę Grandstand, czyli trzeciego co do wielkości stadiony w kopleksie USTA. Po odstaniu ok. 15 min. w kolejce dostajemy się na trybunę.
Poruszanie się pomiędzy rzędami jest dozwolone tylko w przerwach pomiędzy gemami, obsługa pilnuje tego, więc trzeba zając pierwsze wolne miejsca i z czasem przesuwać się w strone "lepszych" siedzeń. Andy Murray (19) serwuje przeciwko Jensowi Bjorkmanowi. Gorąco - słońce zdążyło już się rozpędzić w swojej drodze po firmamencie i praży dokładnie z góry. Podobną temperaturę ma publiczność - w takim gronie ogląda się inaczej. Każda ciekawa akcja wywołuje aplauz, gromkie "Oooh" kwituje nieudane zagrania. Taki sposób spontanicznego wyrażania na głos emocji, razem ze wszystkimi, wciąga. Po godzinie mamy dość upału, a ponieważ głód przypomina, że czas na lunch (zupełnie nie licząc się z zawodnikami, zamierzającymi spędzić na rozgrzanym korcie jeszcze kolejnego, piątego seta), postanawiamy skorzystać z przerwy i delikatnie się wycofać. Przed opuszczeniem Grandstand okazuje się, że możemy spokojnie wejść na Armstrong Stadium - większy i bardziej prestiżowy, na który z oczywistych, finansowych względów nie mieliśmy wejściówek. Nieważne, że grają nieznani nam Tomas Berdych i Simone Boletti - chcemy tylko zobaczyć stadion. Ten, mimo, że prawie pusty robi wrażenie. Wspinamy się na samą górę. Pamiątkowe fotki, boski widok na cały teren, zazdrosnę spojrzenie w stronę Artur Ash Stadium, który jest podobno ponad dwa razy większy i ruszamy w stronę sektora pachnącego jedzeniem...
Cdn...
... older stories