pi?tek, 20. marca 2009
I'm Mad About You

Słuchanie Stinga jest ostatnio bardzo lame, więc chyłkiem przemycam jeden kawałek. Właściwie zawsze myślałem (całkiem słusznie pewnie), że to piosenka miłosna.
Ostatnio skłaniam się ku bardziej teologicznej interpretacji. Proponuję najpierw posłuchać. Lubię tę wersję, gdzie Sting po włosku, ze śmiesznym akcentem wyśpieuje: „Io muoio per te”.


Dla równowagi wersja studyjna:


Jeszcze tekst:

Mad About You

A stone's throw from Jerusalem
I walked a lonely mile in the moonlight
And though a million stars were shining
My heart was lost on a distant planet
That whirls around the April moon
Whirling in an arc of sadness
I'm lost without you, I'm lost without you
Though all my kingdoms turn to sand and fall into the sea
I'm mad about you, I'm mad about you
And from the dark secluded valleys
I heard the ancient songs of sadness
But every step I thought of you
Every footstep only you
Every star a grain of sand
The leavings of a dried up ocean
Tell me, how much longer,
How much longer?

They say a city in the desert lies
The vanity of an ancient king
But the city lies in broken pieces
Where the wind howls and the vultures sing
These are the works of man
This is the sum of our ambition
It would make a prison of my life
If you became another's wife
With every prison blown to dust
My enemies walk free
I'm mad about you, I'm mad about you

And I have never in my life
Felt more alone than I do now
Although I claim dominions over all I see
It means nothing to me
There are no victories In all our histories
Without love

A stone's throw from Jerusalem
I walked a lonely mile in the moonlight
And though a million stars were shining
My heart was lost on a distant planet
That whirls around the April moon
Whirling in an arc of sadness
I'm lost without you, I'm lost without you

And though you hold the keys to ruin of everything I see
With every prison blown to dust my enemies walk free
Though all my kingdoms turn to sand and fall into the sea
I'm mad about you, I'm mad about you


I moja niedzielna wyprawa:

„They say a city in the desert lies
The vanity of an ancient king ”

Wyszliśmy z zamiarem „wędrowania”. Nie jest ważny cel – o wiele bardziej liczy się sam fakt drogi przez pustynię. To że na trasie była Hyrkania okazało się wspaniałym prezentem losu. No, może nie do końca zaskakującym, bo przed wyprawą przeczytaliśmy kilka artykułów o tym miejscu. Na niewielkim, aczkolwiek wyraźnie odcinającym się od reszty otoczenia wzgórzu założono w czasach hasmonejskich (142-37 BC) tę ciekawą fortecę. Swoją nazwą wskazuje na Jana Hirkana, jako budowniczego, ale nie ma co do tego ostatecznej pewności. Herod Wielki – po odpowiednich modyfikacjach – zamienił ją na więzienie dla swoich przeciwników. Tu odbywały się ich egzekucje i tutaj owi "wrogowie" byli grzebani. Po upadku Powstania Żydowskiego i zniszczeniu Jerozolimy miejsce opustoszało na ponad pięć wieków. Kolejne wcielenie kompleksu to klasztor bizantyjski – satelita Mar Saby. Znany jako Castellion, ożył po wypędzeniu z ruin licznych demonów przez samego Mnicha Sabasa. Jeszcze w dziewiątym stuleciu opowiadano o braciach, którzy gdy brakło im świeżych warzyw, wypuszczali z klasztoru osła. Ten, znając tylko jedną drogę kierował się do Ein Feszka – oazy nad Morzem Martwym. Mnich odpowiedzialny za ogród ładował na osła zieleninę i znów wyprowadzał za bramę. Zwierzę wiedziało, jak wrócić do Castellionu, gdzie już oczekiwano na przytroczone do grzbietu torby.

“But the city lies in broken pieces
Where the wind howls and the vultures sing “

Owiane piaskiem pustyni wzgórze łączy się z „resztą świata” fragmentem akweduktu, niczym wyschłą, poszarpaną pępowiną. Dziś miejsce jest opuszczone i zrujnowane. Spod ziemi łypią czarnymi, niewidzącymi oczami głębokie studnie i cysterny. Pod nogami grzechoczą starożytne mozaiki a może i kawałki kości. Jakieś resztki beduińskich ognisk, jakaś porzucona przez nielicznych turystów butelka i wszechobecne kamienie – szczątki murów, nadproża, narożniki, gruzy...

„I walked a lonely mile in the moonlight ”

Nie udało się znaleźć wystarczającej ilości osób, żeby pójść w nocy, podczas środowej pełni do Wadi Kelt, więc już w niedzielny poranek „kilka mil” przez Judean Desert. Początek nie był obiecujący – taksówkarz zawiózł nas w miejsce, o którym twierdził, że jest wskazanym przez nas punktem na mapie. Nie było czasu na dyskusje, wysiedliśmy i pieczołowicie sprawdziliśmy mariaż topografii z kartografią. Rezultat budził co najmniej wątpliwości. Żeby znaleźć początek naszego, czerwonego szlaku musieliśmy podejść jeszcze kawałek asfaltową drogą, bacznie obserwując gromadzące się na horyzoncie od Maale Adumim po Jerozolimę ciemne chmury. Przed wjazdem do osiedla Keidar miły strażnik wskazał nam drogę na przełaj, w kierunku rzeczonego szlaku. Mijaliśmy nieliczne osady Beduinów – blaszaki z kilkoma kurami i starym traktorem przy szopie. Stada owiec malowniczo przyciągały oko aparatów. Obszczekani przez biegnącą w naszym kierunku zgraję całkiem dużych psów, które zatrzymały się dopiero po zauważeniu demonstracyjnie podrzucanego w mojej dłoni sporego kamienia, zaczynaliśmy powoli poddawać się pogodzie. Początkowa wilgoć i mżawka zmieniła się w krople, które najwyraźniej nie były zainteresowane pozostaniem w zakrytym szarą warstwą chmur niebie. Najgorsze, że trasa wiodła nieco na oślep – wciąż ani śladu zaznaczonej na mapie ścieżki. Wreszcie – czerwony szlak pozwolił się odnaleźć. Mniej więcej w tym samym czasie przestało padać.

"And from the dark secluded valleys
I heard the ancient songs of sadness “

Krajobraz zaczął się zmieniać. Miejsce zielonych pagórków zajęły księżycowe góry – suche, blade, poprzecinane poziomymi warstwami ciemnej skały. Pięknie i strasznie zarazem – widok zapiera dech w piersiach, ale rozum otwiera usta, zadziwiony brakiem śladowych nawet fragmentów wilgoci. Odwieczny smutek wygnanych tu demonów w jakiś paradoksalny sposób połączony został z niewiarygodnym pięknem otoczenia. Trzeba bardzo uważć,żeby nie zgubić szlaku – złowieszczy chichot pustego wadi odbija się echem, gdy okazuje się, że musimy zawrócić spory kawałek pod górę – nasza droga, w przeciwieństwie do nas skręciła w lewo.

"Every star a grain of sand
The leavings of a dried up ocean
Tell me, how much longer”

Jak zwykle w takich miejscach zaczynam rzucać kamieniami. Próbuję przekonać innych, żartując, że to uczucie podobne do spowiedzi – ktoś nawet ciska kilka razy, ale chyba musze się pogodzić z faktem, że nie wszystkich to kręci w jednakowy sposób. Ja tymczasem rzucam. Kamień musi być odpowiedniej wielkości. Zbyt duży nie poleci zbyt daleko, za mały nie będzie widoczny i nie wyda odpowiedniego dźwięku spadając, nieregularny zamiast lecieć pięknie, będzie śmiesznie się kręcił w powietrzu. Kiedy kamień jest odpowiedni, dłoń odczuwa to od razu. Pasuje idealnie, palce zaciskają się na nim, nie jak na czymś obcym, ale w bardzo naturalny sposób. Ręka podnosi się sama do rzutu. Przedramię, nadgarstek, łokieć – zgrywa się z ramieniem w idealnej harmoni. Ciało napręża się i chwilę potem energia oddana kawałkowi skały pozwala mu lecieć idealnym łukiem, by huknąć o ziemię wśród cichego snu pustyni. Jest w tym geście jakaś wolność, jakaś tęsknota za wyrzuceniem z siebie czegoś ot tak, bez celu, bez przyczyny. Kamienie szybują w stronę doliny jeden za drugim, aż do momentu, gdy cała ręka zaczyna boleśnie odczuwać skondensowaną dawkę gwałtownych ruchów. Być może nie każdy jest w stanie zrozumieć, czy poczuć oczyszczający wymiar rzucania kamieni na pustyni. Pewnie nie wszyscy muszą w tak dosłowny sposób wyrzucić z siebie swoje „how much longer”. Ja wiem, że odkryłem ten gest nie bez powodu – jest w nim coś więcej niż psychologiczne: „pozwólcie dzieciom wyładować gniew i negatywne emocje rzucając zabawkami”.

“My heart was lost on a distant planet “

Krajobraz przypomina nieco księżyc, ale kolory ziemi i nieba tworzą kombinację rodem z Marsa raczej. Jednym słowem, spektakl z innej palnety. Zastanawiałem się z Giuseppe, jak to jest możliwe, że Pan Bóg stworzył pustynię. Wszystkie inne strefy klimatyczno-wegetacyjne mają swoje znaczenie dla człowieka, mają swoją wartość, swój sens. Poza walorami estetycznymi, pustynia nie jest kreacją szczególnie celową – to czysta sztuka. Pan stwarzając ją musiał niezły ubaw, albo żeby brzmiało bardziej poważnie: jeśli dzieło artystyczne w jakiś sposób wyraża twórcę, to ten, kto chce poznać Boga powinien zapoznać się z Jego najbardziej efektownym, finezyjnym i „niekomercyjnym” dziełem – pustynią. Ale o tym wspominałem już wielokrotnie. Wracam do Stinga.

„But every step I thought of you
Every footstep only you”

Nadal jednak, pozostanę przy Panu Bogu. Wyobraziłem Go sobie spacerującego pośród tej niesamowitej scenerii. Oto przechodzi obok ruin miasta – „próżność wielkiego króla”. Widzi, jak ludzkie ambicje zamieniają się w gruzy, po których hula wiatr. Z każdym krokiem coraz bardziej rozumie, jak zakochany jest w tym, dla którego stworzył to wszystko. Zostawił sobie pustynię, żeby spacerując rozmyślać.

„And I have never in my life
Felt more alone than I do now”

Minuta po minucie – mimo, iż czas dla Niego nie istnieje – pogrąża się w swojej samotności. Tęskni. Pożąda. Do granic bólu fizycznego – chociaż materia nie leży w Jego naturze.

„It would make a prison of my life
If you became another's wife”

Co zrobiłby, gdyby Jego ukochana wybrała kogoś innego. Zamknąłby się w tych ruinach? Pośród wycia szakali i bajecznego krajobrazu szukałby namiastki spokoju porzucając na zawsze resztę świata?

“I'm mad about you, I'm mad about you”

Już wie, że to miłość na granicy szaleństwa.

“I'm lost without you, I'm lost without you”

Już wie, że bez człowieka – jest stracony.


Pustynia jest w nas...

Von piotr um 22:25h| 4 Kommentare |Skomentuj ->comment