wtorek, 21. kwietnia 2009
Wróciłem.
Pani z kontroli paszportowej zapytała, czy bardziej podoba mi się "tam", czy w Izraelu. Było wpół do drugiej w nocy, stałem w kolejce ok. 45 min., po czterogodzinnym locie i z perspektywą dotarcia na trzecią do domu, żeby o wpół do siódmej stanąć do Mszy. Z obojętną miną powiedziałem, że "nie sądzę, abym musiał udzielać odpowiedzi na pytania osobiste, szczególnie wobec i tak powoli przesuwającej się ogromnej kolejki osób oczekujących na odprawę". Było to ryzykowne kwestionowanie sposobu wykonywania obowiązków przez urzędnika państwowego, ale pani dostrzegła w moich oczach skondensowany ładunek zmęczenia i nerwu oraz chęć możliwie najszybszego znalezienia się daleko od niej i głośno pociągając nosem przybiła w moim paszporcie odpowiedni stempel. "Welcome to Israel" - zabrzmiało śpiewnie, lekko i poetycko niczym "Eine kleine" Mozarta.
"Welcome back" - poprawiłem ją w myślach.
Mógłbym przysiąc, że opuszczając terminal słyszałem dźwięki "In a Little While". Nawet bez słuchawek na uszach...

Von piotr um 14:55h| 3 Kommentare |Skomentuj ->comment