sobota, 18. lipca 2009
Łk 10, 19
Szykujemy się dziś rano z Dziadkiem do Mszy. On zakłada zielony ornat (Who's St. Alessio?), ja stułę w tym samym (rzecz jasna) kolorze.
Już mamy wychodzić, kiedy dostrzegam coś na ornacie Dziadka. Okazuje się, że zieleń przyciągnęła uwagę całkiem wrednego skorpiona (z rodzaju tych jasnych, prawie przezroczystych). Zachowując spokój, pstryknąłem go lekko zrzucając na posadzkę. Kiedy, nie tak wcale szybko, próbował biec (pełzać?) w kierunku "pod szafę", zastanawiałem się, czy nie mamy jakiegoś szklanego naczynia, żeby go nakryć i po Mszy dokładnie obejrzeć - to w końcu jakaś egzotyka dla mnie mieszkańca "zimnej północy". Niestety dziadkowy sandał okazał się szybszy zarówno od biegnącego stawonoga, jak i od moich myśli.
"Więcej już nic nie mam na ornacie?" spytał Dziadek trąc butem o podłogę, a ja rzutem oka sprawdziłem jego strój, po czym odruchowo strzepnąłem również swoją stułę...
Pomyślałem, że w sumie skorpiony nie należą do moich ulubionych zwierząt.
I że od jutra będziemy pewnie ostrożniej grzebać rękami w szafie na szaty liturgiczne...

Von piotr um 02:26h| 1 Kommentar |Skomentuj ->comment