Najpierw była niedziela. Parafia niewielka a przed Mszą ruch spory. Chórzyści ćwiczą, lektorzy czytają, ministranci się przebierają, "rozdawacze" Komunii słuchają ostatnich wskazówek diakona - każdy wie, co ma robić. Liturgia dopracowana aż za bardzo - trochę zabrakło mi polskiej spontaniczności. Nadrobił nieco Father Roger podczas ogłoszeń tryskał humorem. Po Mszy każdy chciał przywitać się z młodymi księżmi dalekiego kraju. Księżmi, bo jest ze mną W. - też student rzymski. "How are you? I`m Barbara. Let me introduce you my husband Jim, and this is Lane - our youngest daughter." I tak przez pół godziny stałem w drzwiach i zamieniałem z każdym kilka słów. Wszyscy zapraszają: "You have to come to us for a dinner." Przemili. Mówią, że młodzi księża to dla nich Błogosławieństwo.
W poniedziałek Dzień Niepodległości. Father wygłasza płomienne kazanie okraszone motywami patriotycznymi, po Mszy modlimy się za United States of America stojąc przed flagą i oczywiście jesteśmy zaproszeni na typową amerykańską kolację niepodległości.
Przemiły domek z widokiem na jezioro i las (jak u wszystkich w tej okolicy), kominek, krakersy z serem i miła konwersacja. Wreszcie hamburgery - świetnie zgrillowane, pachnące i wypasione.

Przypomniałem sobie od razu scenę z Pulp Fiction:
" - Wiesz jak w Europie mówią na ćwierćfunciaka z serem?
- Nie mówią na niego ćwiercfunciak z serem?
- Nie, mówią na niego Royal".
Nasze miały ćwiercfunta PO usmażeniu, w przeciwieństwie do niektórych, jakie zdarzało mi się jeść.
Do tego sałatka z fasolą i gotowana kukurydza.
Pan domu tryska humorem. Ciekawy człowiek - był żołnierzem w Wietnamie. W ogóle przemiły wieczór.
Wychodzimy nieco zmęczeni, ale to nie koniec atrakcji. Jedziemy obejrzeć fajerwerki. Zabawki te są w Stanie Pólnocna Karolina zabronione, dlatego wygladało to trochę geriatrycznie: emerytowany pan odpala niewielki, plujący ogniem wulkanik - starsze panie z sąsiedztwa się cieszą i biją brawo. Tak, czy inaczej celebrować Dzień Niepodległogłości musieli wszyscy włącznie ze stacjami benzynowymi, barami i sklepami, na których spotkać można było napisy typu: "Freedom doesn`t come free", "God bless this country" czy "Happy birthday America".

Skorzystałem z okazji i troche opowiedziałem o naszym Dniu Niepodległości, który świętujemy od piętnastu lat. Rozmawialiśmy o roli Prezydenta Reagana i Papieża JP2. A pewnemu młodemu człowiekowi po prostu przypomniałem, że miliony ludzi na świecie żyją pod panowaniem rozmaitych reżimów i o słowach niezależność, wolność, niepodległość mogą tylko pomarzyć. Jakie to szczęście móc samemu decydować o sprawach swojego kraju. W demokratyczny sposób dokonywać zmiany władz - bezkrwawo, bez przemocy. Być w swoim państwie "u siebie". Decydować o przyszłości. Patrzę na niektóre wypowiedzi w internecie, czytam słowa poniżające nasz kraj, drwiące z patriotyzmu, wyśmiewające podstawowe instytucje państwa i myślę sobie, ile trzeba nam się bycia obywatelem uczyć. Cóż, dobrze, że przynajmniej zaczęliśmy...
So, 9. lip. 2005, 07:28, von piotr | |Skomentuj czyli comment

 
ciche-marzenia, So, 9. lip. 2005, 18:25
Witam, tak sobie pomyslalam, komu sie chce o 5tej notke pisac, ale przeciez to inna strefa czasowa :D Pozdrawiam zyczac owocnego i pelnego wrazen i pieknych wspomnien pobytu

Link

 
miridth, N, 10. lip. 2005, 18:54
"Freedom has a scent
like the top of a new born baby's head"

Link

 
olcia, N, 10. lip. 2005, 22:42
olcia
Nie wszyscy niestety zaczęli... Patriotyzm chyba wyszedł już z mody.Zwłaszcza wśród młodych ludzi jest mało popularny. Pozdrawiam z ziem kamieńskich.

Link