Z parafialnego biuletynu...
Autor: Father M.
Tłumaczenie: Ja

Spostrzegłem pewnego wieczoru, po dniu ciężkiej pracy w winnicy, że nie widziałem ojca Peter`a od porannej Mszy Św., a jeszcze mniej z nim rozmawiałem.
Był zajęty ze swoimi książkami, studiując przez cały dzień angielski. Słońce zachodziło, ale mimo wszystko nasz osiadły dzień powinien zostać wyprostowany.
Załadowałem odpowiedni sprzęt do samochodu i skierowałem się ku Highlands. "Dokąd jedziemy?" zapytał. "Na ryby, odpowiedziałem, właśnie tego potrzebuje ciało".
Jedyne dośwwiadczenie ojca Petera związane z wędkowaniem było leniwym, długotrwałym wpatrywaniem się w spławik, aż od czasu do czasu da on znać o sobie. Ta "czynność", mimo iż na swój sposób przyjemna, wymaga od ciała i umysłu tylko odrobinę więcej wysiłku niż oglądanie telewizji. My zamierzaliśmy łowić na muchę w rzece Cullasaja, co miało całkowicie zmienić jego myślenie o wędkowaniu.

Wewnątrz na wpół oświetlonego wąwozu woda wydawała się złowieszczo ciemna. Jej tajemnice i głębie nie mogły być widoczne gołym okiem. Trzeba było wczuć się w jej bieg i wyszukać te spokjne miejsca, gdzie czaiła się zawsze ostrożna ryba - marzenie wieczoru. Ojciec od razu spostrzegł, jakie to wspaniałe. Piękno, dźwięki, przygoda, koncentracja sił i zmysłów - wszystko zmieściło się w zdaniu, które wyraził: "This is unforgettable!" "Niezły angielski" pomyślałem. Łowienie zrobiło się spokojne, bo jakoś nie był to rozmowny wieczór, a i "brania" nie uświadczysz, poza pstrągami niewiele większymi od muchy. Musieliśmy zejść głębiej - to było jedyne wyjście.

Gdy miałem zamiar zmienić przynętę, pozwoliłem mojej muszce dryfować z prądem. Została wciągnięta wgłąb jakiegoś ukrytego zagłębienia. Kiedy ją wyciągnąłem, na haczyku wisiał piękny tęczowy pstrąg. One tam były, jak podejrzewałem w głębinach. Gdy tylko przynęty zostały zmienione, kolejne zanurzenie haczyka przyniosło kolejny blask tęczy. Potem przyszła kolej na ojca Petera. Stojąc na kłodzie, zawieszonej nad pędzącą rzeką, zalany wodą i podnieceniem - miał pstrąga. Walcząc odważnie i krzycząc coś (mogę tylko podejrzewać, że był to język polski) w końcu go nie wyciągnął, ale radoci mielimy co niemiara.

"Niebo nie jest dla leniwych" zwykł mawiać św. Filip Nereusz. Nie osiągniesz go na kanapie życia duchowego. "Wypłyń na głębię" przypominał nam Jan Paweł II owe tajemnicze słowa Pana. Ukryty zaś na głębokości jest nie tylko dreszcz połowu, ale i radość bycia złowionym w sieć Bożej miłości. Na odkrywaniu jej tajemniczych głębin mamy nadzieję spędzić wieczność.
Pn, 25. lip. 2005, 04:03, von piotr | |Skomentuj czyli comment

 
olcia, Wt, 26. lip. 2005, 02:59
ola
Ja nie wiem jak można lubić łowienie ryb. To najbardziej nudne "zajęcie" na świecie. Siedzieć i czekać, aż jakaś rybcia zgłodnieje, złapie przynętę i ucieknie...masakra. Pozdrawiam już nie z Włoch:(

Link

 
Oooo nieeeee...Po pierwsze: nie siedzieć, tylko przedzierać się po pas w lodowatej, pędzącej wodzie, która chce cię przewrócić i porwać. Po drugie: nie czekać, tylko szukać ryby, chodzić za nią, stwarzać jej okazję do chwycenia przynęty. Po trzecie: nawet, jak ucieknie, to emocji nie brakuje - uwierz mi.

... link