Kolęda, kolęda...
piotr, 02:37h
Dziś może nie miałem większych niespodzianek, ale wspomnę ostatnio napotkane kolędowe sceny. Zacznę do tego, że fizycznie to jest często jak wyżymaczka. Na 7.00 Msza Św., od 8.00 do 14.25 lekcje, potem obiad i już parę minut po wpół do czwartej przychodzą ministranci. Trzeba ułożyć karty, przygotować wszystko i 15.45 ruszamy. Do 21.15- może czasem do wpół do dziesiątej.
Myślę, że bardziej męczy jednak psychiczne zmęczenie. Wchodzę do mieszkania, a tu spotykam najszczęśliwszego człowieka na ziemi. Urodził mu się wczoraj syn. Promieniuje radością, pokazuje mi zdjęcia (już ma 10), razem dziękujemy Bogu i się cieszymy. Sciana w bloku ma może 25 cm. Za ścianą wchodzę do mieszkania obok, a tu wita mnie ubrana na czarno kobieta, już od progu zalewając sięłzami. Miesiąc temu umarł jej mąż. "Pustka ogromna, każdy przedmiot w tym mieszkaniu mi go przypomina". Od niej aż zionie rozpacz. Jeśli chcę się zdobyć na odrobinę empatii, muszę zapomnieć o obrazach widzianych u sąsiadów. Teraz z nią razem płaczę, z nią szukam Boga w samotności, której trzeba będzie się nauczyć.
Potem wchodzę do pokoiku ze zlewem i piecem, gdzie samotna matka z trójką małych dzieci nie ma nawet na opał, więc palą co drugi dzień. Zimno i ubogo (chociaż czysto i schludnie). "Ja nie narzekam, proszę księdza, byle zdrowie mi dopisywało". I tego samego dnia odwiedzam rodzinę bajecznie bogatą: dom wypasiony, kilka samochodów, kominek, portrety członków rodziny na ścianach. Psy myśliwskie tłuste jak prosiaki, marmurowe schody, basen, oranżeria. "Czasy ciężkie, proszę księdza, zastój w interesach..."
Myślę, że bardziej męczy jednak psychiczne zmęczenie. Wchodzę do mieszkania, a tu spotykam najszczęśliwszego człowieka na ziemi. Urodził mu się wczoraj syn. Promieniuje radością, pokazuje mi zdjęcia (już ma 10), razem dziękujemy Bogu i się cieszymy. Sciana w bloku ma może 25 cm. Za ścianą wchodzę do mieszkania obok, a tu wita mnie ubrana na czarno kobieta, już od progu zalewając sięłzami. Miesiąc temu umarł jej mąż. "Pustka ogromna, każdy przedmiot w tym mieszkaniu mi go przypomina". Od niej aż zionie rozpacz. Jeśli chcę się zdobyć na odrobinę empatii, muszę zapomnieć o obrazach widzianych u sąsiadów. Teraz z nią razem płaczę, z nią szukam Boga w samotności, której trzeba będzie się nauczyć.
Potem wchodzę do pokoiku ze zlewem i piecem, gdzie samotna matka z trójką małych dzieci nie ma nawet na opał, więc palą co drugi dzień. Zimno i ubogo (chociaż czysto i schludnie). "Ja nie narzekam, proszę księdza, byle zdrowie mi dopisywało". I tego samego dnia odwiedzam rodzinę bajecznie bogatą: dom wypasiony, kilka samochodów, kominek, portrety członków rodziny na ścianach. Psy myśliwskie tłuste jak prosiaki, marmurowe schody, basen, oranżeria. "Czasy ciężkie, proszę księdza, zastój w interesach..."
migus,
Wt, 13. sty. 2004, 01:39
podziwiam...
kiedy tak wszystko w ciagu jednego dnia... to musi byc trudne. z pewnoscia wymaga jakiejs odpornosci, w mniejszym stopniu fizycznej, psychicznej w znacznie wiekszym... to chyba te 6 lat, odwaga podjecia tej drogi z Bogiem daja taka sile co!? szczerze... nie wiem, czy poradzilabym sobie z takimi kontrastami... A nie czujesz, nie wyrywa sie czasem z Ciebie mysl, zeby tu i teraz pomoc, ale tak doraznie pomoc tym biednym... chociaz coz mozesz dac wdowie, jesli nie pocieszenie w Bogu... coz... taki los... Ale to co napisales poruszylo mnie naprawde... ukazales ten kontrast chyba w najbardziej odpowiednim czasie...