Rozśpiewana Niedziela
Znowu prześladuje mnie śpiewanie. Najpierw na moją Wioseczkę zaprosiłem chór miejsko-szkolny (super śpiewali), potem wieczorem dwa chóry na mojej Mszy (też fajnie). A ja w duchu nuciłem i myślałem sobie: "Dlaczego muzyka chóralna jest tak mało popularna u nas?" Młodzież się nie garnie, starsi - to już w ogóle. Chór parafialny nie ma nowych członków. Śpiewanie w chórze jest dla ludzi kulturalnych. To niełatwe zmagać się dwa razy w tygodniu z pięknymi, ale trudnymi utworami dawnych i współczesnych mistrzów. Nie każdy by to potrafił.
"Gdzie słyszysz śpiew, tam wejdź, tam dobre serca mają. Źli ludzie, o tym wiedz, ci nigdy nie śpiewają".
Muzyka łagodzi obyczaje, sprawia, że człowiek odkrywa kawałek duszy. Może zmęczonym życiem, goniącym za chlebem powszednim, patrzącym bardziej pod nogi niż na horyzont przydałoby się pośpiewać od czasu do czasu.
Może łatwiej byłoby przetrwać trudności, zapomnieć o kłopotach, złapać szczyptę nadziei...
Może...
Dziś wykorzystałem w kazaniu Waldka motyw - historię Neila Armstronga. Siedziałem w konfesjonale i nie było chętnych do spowiedzi, więc mogłem posłuchać kazania Waldiego. Podobał mi się ten przykład i wykorzystałem go w swojej homilli. Muszę mu o tym powiedzieć.
Daj, Panie, dobry tydzień...
Pn, 19. sty. 2004, 00:41, von piotr | |Skomentuj czyli comment

 
squad, Pn, 19. sty. 2004, 15:06
..
co to za historia ?

Link

 
Na prośbę squad'a przytaczam przykład Waldiego:
Pewien 15-letni chłopiec jechał wraz z ojcem (jak co tydzień) do aeroklubu na kurs pilotażu. Gdy już niemal byli na miejscu zobaczyli spadający z góry mały, sportowy samolocik. Z wielką siłą uderzył w płytę lotniska. Natychmiast ruszyli w tamtą stronę. Chłopiec dobiegł do wraku szybciej od swego ojca i wyciągnął ze szczątków samolotu swojego starszego o 5 lat kolegę, który zmarł na jego rękach. Ta tragedia sprawiła, że rodzice chłopca zaczęli poważnie zastanawiać się, czy powinien on kontynuować kurs pilotażu. Sam młody człowiek mimo traumatycznego przeżycia i nagłego lęku nie potrafił powstrzymać swojej chęci latania. Przezwyciężył uraz, latał coraz lepiej, do tego stał się niezwykle pilnym i systematycznym uczniem. Kiedyś jego matka zobaczyła na biurku otwarty zeszyt. Być może nigdy nie odważyłaby się zaglądać do pamiętnika syna, lecz jej wzrok zupełnie przypadkowo padł na otwartą kartkę. Przeczytała tam słowa: "JEZUS jest moim wzorem. Z Nim osiągnę wszystko. Chcę Go naśladować. Chcę być jak On."
Ten chłopiec to Neil Armstrong - pierwszy człowiek na Księżycu. Pamiętne słowa: "To mały krok człowieka, lecz wielki krok ludzkości".

... link