Lęk
piotr, 01:23h
Odwiedziłem dziś pewną rodzinę. Zwyczajna aż do bólu. Mama, tato, dwoje dzieci... Gospodarz opowiedział, że przez rok chorował przewlekle na zapalenie oskrzeli. W końcu lekarze wykryli guz. Złośliwy. Teraz jest po trzeciej chemii. Zobaczyłem strach w jego oczach. Próbowałem bardzo gwałtownie i gorliwie mówić o nadziei. O tym, że o wynikach leczenia często decyuje nastawienie pacjenta. Niewiele można zrobić podczas klkunastominutowej rozmowy. Próbowałem przekonać go, żeby walczył, ale on chyba nie miał już siły. Obiecałem mu modlitwę, ale chyba sam trochę zwątpiłem. Ten lęk w jego oczach był wręcz paraliżujący. Nie wiem, czy mi wolno, ale chyba kłamałem, mówiąc, że wierzę w zwycięstwo w tej walce z chorobą. Byłem chyba dosyć przekonujący motywując go do nie poddawania się, ale w głebi serca nie wierzyłem, że przełamie ten strach. To było tak emanujące z niego, że trochę sam zadrżałem w środku. Bezsilność wobec muru beznadziei lekko mnie przygniotła. Teraz myślę o tym inaczej, teraz wierzę, modlę się za niego, ale gdy z nim rozmawiałem, bałem się, że zobaczy mój lęk. Stanąłem wobec rzeczywistości, która powiedziała: "Jesteś mocny w gębie, używasz niezłych słów, ale czy w środku cię nie złamałam?" To był tylko krótki moment lęku, a jak bardzo poczułem, że tylko Bóg jest moją Mocą. Bez Niego topnieję jak śnieg na wiosnę. Bez Niego jestem jak bez baterii, bez prądu, niezdolny, by przełamać strach. Mam nadzieję, że to doświadczenie umocni mnie jak Piotra, który zwątpił wobec żywiołów. To przecież proste, jak "Jezu Ufam Tobie".
w34,
Pn, 26. sty. 2004, 00:05
w34
Tak się zastanawiam o jakiej nadziei mu mówiłeś? Jeżeli o nadzie na zwalczenie choroby to to chyba jest jakaś pomyłka. Nie mówię, że choroba to coś dobrego, ale przecież nikt nie będzie żył wiecznie i albo ktoś _ma_ nadzieje na wieczność (i wtedy choroby to problem, ale tylko doczesny) albo tej nadziei nie ma (i wtedy rzeczywiście lepiej, żeby z choroby wyszedł i jeszcze pożył). Ale jak nadziei wiecznej nie ma to dajmy sobie spokój z mówieniem o nadzie na wyjście z choroby bo przecież walna jest o życie wieczne pacjenta a nie o życie doczesne.
Ale co ja Ci będę tłumaczył. Przecież to Ty jesteś księdzem.
Wojtek
Ale co ja Ci będę tłumaczył. Przecież to Ty jesteś księdzem.
Wojtek
kanuka,
Cz, 8. mar. 2007, 23:24
kanuka
chodzilam do zerowki gdy tato zachorowal-bardzo dlugo nie wracal-chyba po 6miesiacach pozwolono mnie go zobaczyc-przez ten czas zbieralam dobre oceny, rysunki by moc mu wszystko pokazac gdy go zobacze-nie poznal mnie-nie wiedzial ze ma rodzine-zone-corki-zapomnial.Lekarze dawali mu rok.Byl z nami 17 lat.Gdy wracalam ze szkoly uczylam go mowic,uczylismy sie razem pisac.Zaczal chodzic. Zajmowal sie swoim ogrodem tam znalazl swoje miejsce.Choroba zmienia czlowieka bol, nieporadnosc, zdanie na innych- dla niego-mlodego mezczyzny musial to byc wielki cios.Mial marzenia.Mial,bo nie mogl ich zrealizowac.Stal sie nerwowy, nie moznosc wyslowienia sie odciela go od ludzi ktorzy nie rozumieli jego choroby.Byl bardziej i bardziej nerowy.Mam wspaniala mame, zawsze radzila sobie najlepiej jak mogla, dala nam wiele milosci, ciepla-nie bylo jej latwo mloda mama z trojka dzieci chorym mezem.Nie wiem jak ona to zrobila.Kochana.Tata mial duzo zalaman.Mysli samobojcze.Pewnego dnia wyszedl z domu i nie wrocil.Poszlysmy na policje.Kazali przyniesc mi jego osobiste rzeczy,by zdjac z nich odciski palcow,zdjecie.Wyszedl nie wrocil.Psychicznie bylismy wszyscy wyczerpani.Mowil ze powiesi sie w lesie.Bylysmy tam szukalam go ale nie zywego nie wierzylam ze zyje.znalazlysmy go szpitalu popoludniu.Kiedy tamtego dnia wyszedl z domu poszedl odwiedzic grob swoich rodzicow tam zaslabl doczolgal sie na droge, ktos zauwazyl go i zawiozl do szpitala.wiele historii, wiele bolu, niezrozumienia,lez,czemu nas to spotkalo?Skonczylam szkole,wyjechalam.Wszystko mialo byc dobrze.Tata kochal ptaki,nature,ogrod.mial swoj swiat.Bylo juz dobrze.dzien przed obdarowal wszystkich kwiatami,byl taki szczesliwy jak nigdy wczesniej.Dzien pozniej telefon.zla wiadomosc.samolot.tata.zdazylam sie z nim zobaczyc, nie mogl mowic i samodzielnie jesc.Ale gdy mnie zobaczyl ostatnimi silami probowal mi pokazac ze wszystko dobrze ze ma sile ze przetrzyma.Zartowal.Ale bardzo cierpial,bolalo go.W tym wszystkim wskazal dlonia na mlodego chlopaka lezacego obok-Tomek mial raka umieral-zaplakal nad nim jeszcze.Wierzylam ze sie uda wszystkie wierzylysmy.3.35 telefon.Taty juz nie ma.Zapach jego ubran.Ostatnie jego slady w ogrodzie.Wszystko chcialam wchlonac,zapamietac.Pierwsza noc po przyszedl otarl moj policzek swoja broda tak jak robil to gdy bylam mala dziewczynka.Przyszedl sie porzegnac.