Requiem di Vajont
piotr, 15:55h
Odwiedziłem w niedzielę miejsce niezwykłe. Tama Vajont. Gdy ją wybudowano była największą tego typu konstrukcją na świecie. Wysoka na 261 m, zamknęła wąski przesmyk między górami, tworząc sztuczne jezioro. Miała wytwarzać prąd dla całego regionu - duma inżynierii włoskiej.
Stojąc u wejścia na tę ogromną budowlę nie widziałem jednak jeziora. Jego miejsce zajmuje dziś góra. W miasteczku poniżej żaden dom nie ma więcej niż 43 lata. Coś się tu wydarzyło. Ale tama ciągle stoi...
Dokładnie 9 pażdziernika 1963 roku o 22.42 natura pokazała człowiekowi, gdzie jest miejsce jego pychy. Ogromny fragment góry Toc, której nazwa, o ironio, w dialekcie znaczy "kawałek", oderwał się i zsunął do jeziora. 260 mln metrów sześciennych wody z ogromną siłą dosłownie "wylało się" na zewnątrz. Pierwsza fala ruszyła w górę. Zniszczyła kilka usadowionych na zboczach miasteczek, pochłaniając setki ofiar. Prawdziwego spustoszenia dokonała druga część wody. Ta wystrzeliła najpierw w powietrze. Według śladów wyrytych na skałach górna część fali sięgnęła wysokości 250 m, dolna 150 ponad wcześniejszą taflę jeziora. "Przeskoczywszy" nad zaporą woda z impetem spadła do doliny poniżej. Rozdzieliwszy się we wszystkich kierunkach zmiotła absolutnie każdy budynek zabijając ponad 2000 osób. Nie przeżył nikt, kto znalazł się na drodze żywiołu.
Apokaliptyczny widok ukazał się pierwszym ekipom ratowników rankiem następnego dnia. Pustka, gdzie jeszcze wczoraj było miasteczko. Gruzy, elementy budynków, ciała zwierząt i ludzi spłynęły w dół doliny. Te ostatnie znajdowano w potokach, jeszcze do Wielkanocy następnego roku, nawet 50 km od miejsca kataklizmu.
Relacje ludzi, którzy pośpieszyli nieść pomoc są wstrząsające.
Nagie i potwornie zmasakrowane (np. bez wnętrzności) ludzkie ciała zatrzymywały się na drzewach. Wszystkich ofiar doliczono się w końcu ponad 2300. Niektórych zwłok nigdy nie odnaleziono.
A tama Vajont nie runęła i z góry patrzyła na dzieło zniszczenia.
Niestety, lata 60-te, nie były epoką telefonów komórkowych, CNN-u i reporterów w helikopterach nadających LIVE w 15 min. po tragedii. Wieści rozchodziły się błyskawicznie, ale informacje bywały różne, czasem sprzeczne ze sobą. Pierwszą, naturalną myślą było przypuszczenie, że tama nie wytrzymała naporu wodu, runęła i woda zalała miasteczko. W miarę upływu czasu takich wieści napływało coraz więcej. Tym bardziej, że cała okolica została ze względów bezpieczeństwa, zamknięta szczelnym kordonem wojska i policji. Dezinformacja posunięta była do tego stopnia, że jeden z głównych architektów, odpowiedzialnych za konstrukcję odebrał sobie życie, przypuszczając zapewne, że zawiodły wyliczenia i testy dotyczące wytrzymałości tamy. Chaos, przerażenie, niedowierzanie - tak opisują świadkowie pierwsze godziny, czy dni po katastrofie.
Dziś, tama jest miejscem dość chętnie odwiedzanym przez turystów. Część z nich zapewne nie wie, co się tu wydarzyło 44 lata temu. W samochodowym mini-barze na pobliskim parkingu świetnie sprzedają się lody. Motocykliści, kolarze, obcokrajowcy, rodziny z dziećmi podziwiają niezwykły widok: zapora bez zbiornika wodnego. Dwa stoiska z pamiątkami prezentują czarno-białe zdjęcia sprzed kataklizmu i te z czasu bezpośrednio po nim. Można też kupić model doliny, film dokumentalny na dvd i pocztówki. Mała kapliczka (architektura współczesna) jest zamknięta a ślady na szklanych drzwiach nie pozostawiają wątpliwości, że turyści zaglądają ciekawie, by spojrzeć na Ukrzyżowanego i (oby) przez chwilę zastanowić się nad kruchością istnienia.
Są oczywiście opowieści ludzi mieszkających kilkadziesiąt kilometrów stąd. Najczęściej o tym, jak ktoś owego tragicznego wieczoru jechał samochodem, zatrzymał się na kawę i czując zmęczenie został na noc w hotelu, by już nigdy z niego nie wyruszyć w dalszą drogę. Albo o tym, jak trójka dzieci pojechała na przymiarkę do cioci - krawcowej. Sukienka najmłodszej, 5-letniej dziwczynki wymagała poprawek, więc ta pozostając wieczorem u wujostwa pozostała jednocześnie jedynym ocalałym członkiem 5-osobowej rodziny. Ktoś miał wziąć ślub za 2 tygodnie i przyjechał zamówić kwiaty, czy wino, żeby zostawić na zawsze swoją narzeczoną. Zwykłe, życiowe historie, bo też zwykłe miasteczko kładło się spać tej październikowej nocy.
W samym miasteczku właściwie nie widać dziś już śladów apokalipsy. Triumf życia nad śmiercią najbardziej podkreślają kolorowe lodziarnie. W końcu to tutaj od niepamiętnych czasów odbywa się słynny festiwal lodów włoskich. Nieco poniżej rynku - parking podziemny, informacja turystyczna ze stałą wystawą na temat tragicznych wydarzeń z 1963 roku i kościółek. Jego bielony, surowy beton i nietypowy, jakby pozwijany kształt na początku jakoś nie robią wrażenia. Dopiero tuż przed wejściem tablica informująca, że jest to monument upamiętniający ofiary i kamień wyrzeźbiony w kształcie wodnej masy kontrastując z ostrymi, prostokątnymi formami betonu zapraszają do wejścia i coś ściska gardło. Drewniana Madonna - potrzaskana, bez dłoni i twarzy - tak, jak ją znaleziono, pochodzi z dawnego zmytego z całym miastem kościoła. Chłod, półmrok, czarno-białe fotografie, fragmenty ornamentów "starego" kościółka, mosiężna tablica z niekończącą się liczbą nazwisk ofiar i ten surowy beton - wszystko robi wrażenie grobowca, choć większość z odnalezionych ciał spoczęła na cmentarzu kilka kilometrów stąd.
Dach okrągłym podejściem, którym można się nań dostać wygląda niczym amfiteatr. Dopiero stąd cały budynek zaczyna rzeczywiście przypominać falę - śmiercionośną, bezlitosną, złowrogą, a może tylko zwyczajnie podległą odwiecznym prawom natury - nierozumiejącą, dlaczego ludzie próbują zapomnieć o swoim w tej naturze miejscu.
Czy Bóg nie mógł zatrzymać zsuwającej się góry, zanim ta wpadła do jeziora? Chyba trzeba zapytać inaczej: czy człowiek musiał ryzykować życie niewinnych ufając w swój geniusz i bezrozumnie lekceważąc potęgę żywiołów?
Wyjeżdżając z Longarone zerkam jeszcze raz w stronę przesmyku między górami. Tama Vajont ciągle tam stoi...
P.S.
Animacja komputerowa wyjaśnia wszystko:
P.S.2. Ktoś zrobił o tym film, ale obejrzę go za kilka dni, więc nie wiem, czy go polecić. W każdym razie trailer zawsze można zobaczyć:
Stojąc u wejścia na tę ogromną budowlę nie widziałem jednak jeziora. Jego miejsce zajmuje dziś góra. W miasteczku poniżej żaden dom nie ma więcej niż 43 lata. Coś się tu wydarzyło. Ale tama ciągle stoi...
Dokładnie 9 pażdziernika 1963 roku o 22.42 natura pokazała człowiekowi, gdzie jest miejsce jego pychy. Ogromny fragment góry Toc, której nazwa, o ironio, w dialekcie znaczy "kawałek", oderwał się i zsunął do jeziora. 260 mln metrów sześciennych wody z ogromną siłą dosłownie "wylało się" na zewnątrz. Pierwsza fala ruszyła w górę. Zniszczyła kilka usadowionych na zboczach miasteczek, pochłaniając setki ofiar. Prawdziwego spustoszenia dokonała druga część wody. Ta wystrzeliła najpierw w powietrze. Według śladów wyrytych na skałach górna część fali sięgnęła wysokości 250 m, dolna 150 ponad wcześniejszą taflę jeziora. "Przeskoczywszy" nad zaporą woda z impetem spadła do doliny poniżej. Rozdzieliwszy się we wszystkich kierunkach zmiotła absolutnie każdy budynek zabijając ponad 2000 osób. Nie przeżył nikt, kto znalazł się na drodze żywiołu.
Apokaliptyczny widok ukazał się pierwszym ekipom ratowników rankiem następnego dnia. Pustka, gdzie jeszcze wczoraj było miasteczko. Gruzy, elementy budynków, ciała zwierząt i ludzi spłynęły w dół doliny. Te ostatnie znajdowano w potokach, jeszcze do Wielkanocy następnego roku, nawet 50 km od miejsca kataklizmu.
Relacje ludzi, którzy pośpieszyli nieść pomoc są wstrząsające.
Nagie i potwornie zmasakrowane (np. bez wnętrzności) ludzkie ciała zatrzymywały się na drzewach. Wszystkich ofiar doliczono się w końcu ponad 2300. Niektórych zwłok nigdy nie odnaleziono.
A tama Vajont nie runęła i z góry patrzyła na dzieło zniszczenia.
Niestety, lata 60-te, nie były epoką telefonów komórkowych, CNN-u i reporterów w helikopterach nadających LIVE w 15 min. po tragedii. Wieści rozchodziły się błyskawicznie, ale informacje bywały różne, czasem sprzeczne ze sobą. Pierwszą, naturalną myślą było przypuszczenie, że tama nie wytrzymała naporu wodu, runęła i woda zalała miasteczko. W miarę upływu czasu takich wieści napływało coraz więcej. Tym bardziej, że cała okolica została ze względów bezpieczeństwa, zamknięta szczelnym kordonem wojska i policji. Dezinformacja posunięta była do tego stopnia, że jeden z głównych architektów, odpowiedzialnych za konstrukcję odebrał sobie życie, przypuszczając zapewne, że zawiodły wyliczenia i testy dotyczące wytrzymałości tamy. Chaos, przerażenie, niedowierzanie - tak opisują świadkowie pierwsze godziny, czy dni po katastrofie.
Dziś, tama jest miejscem dość chętnie odwiedzanym przez turystów. Część z nich zapewne nie wie, co się tu wydarzyło 44 lata temu. W samochodowym mini-barze na pobliskim parkingu świetnie sprzedają się lody. Motocykliści, kolarze, obcokrajowcy, rodziny z dziećmi podziwiają niezwykły widok: zapora bez zbiornika wodnego. Dwa stoiska z pamiątkami prezentują czarno-białe zdjęcia sprzed kataklizmu i te z czasu bezpośrednio po nim. Można też kupić model doliny, film dokumentalny na dvd i pocztówki. Mała kapliczka (architektura współczesna) jest zamknięta a ślady na szklanych drzwiach nie pozostawiają wątpliwości, że turyści zaglądają ciekawie, by spojrzeć na Ukrzyżowanego i (oby) przez chwilę zastanowić się nad kruchością istnienia.
Są oczywiście opowieści ludzi mieszkających kilkadziesiąt kilometrów stąd. Najczęściej o tym, jak ktoś owego tragicznego wieczoru jechał samochodem, zatrzymał się na kawę i czując zmęczenie został na noc w hotelu, by już nigdy z niego nie wyruszyć w dalszą drogę. Albo o tym, jak trójka dzieci pojechała na przymiarkę do cioci - krawcowej. Sukienka najmłodszej, 5-letniej dziwczynki wymagała poprawek, więc ta pozostając wieczorem u wujostwa pozostała jednocześnie jedynym ocalałym członkiem 5-osobowej rodziny. Ktoś miał wziąć ślub za 2 tygodnie i przyjechał zamówić kwiaty, czy wino, żeby zostawić na zawsze swoją narzeczoną. Zwykłe, życiowe historie, bo też zwykłe miasteczko kładło się spać tej październikowej nocy.
W samym miasteczku właściwie nie widać dziś już śladów apokalipsy. Triumf życia nad śmiercią najbardziej podkreślają kolorowe lodziarnie. W końcu to tutaj od niepamiętnych czasów odbywa się słynny festiwal lodów włoskich. Nieco poniżej rynku - parking podziemny, informacja turystyczna ze stałą wystawą na temat tragicznych wydarzeń z 1963 roku i kościółek. Jego bielony, surowy beton i nietypowy, jakby pozwijany kształt na początku jakoś nie robią wrażenia. Dopiero tuż przed wejściem tablica informująca, że jest to monument upamiętniający ofiary i kamień wyrzeźbiony w kształcie wodnej masy kontrastując z ostrymi, prostokątnymi formami betonu zapraszają do wejścia i coś ściska gardło. Drewniana Madonna - potrzaskana, bez dłoni i twarzy - tak, jak ją znaleziono, pochodzi z dawnego zmytego z całym miastem kościoła. Chłod, półmrok, czarno-białe fotografie, fragmenty ornamentów "starego" kościółka, mosiężna tablica z niekończącą się liczbą nazwisk ofiar i ten surowy beton - wszystko robi wrażenie grobowca, choć większość z odnalezionych ciał spoczęła na cmentarzu kilka kilometrów stąd.
Dach okrągłym podejściem, którym można się nań dostać wygląda niczym amfiteatr. Dopiero stąd cały budynek zaczyna rzeczywiście przypominać falę - śmiercionośną, bezlitosną, złowrogą, a może tylko zwyczajnie podległą odwiecznym prawom natury - nierozumiejącą, dlaczego ludzie próbują zapomnieć o swoim w tej naturze miejscu.
Czy Bóg nie mógł zatrzymać zsuwającej się góry, zanim ta wpadła do jeziora? Chyba trzeba zapytać inaczej: czy człowiek musiał ryzykować życie niewinnych ufając w swój geniusz i bezrozumnie lekceważąc potęgę żywiołów?
Wyjeżdżając z Longarone zerkam jeszcze raz w stronę przesmyku między górami. Tama Vajont ciągle tam stoi...
P.S.
Animacja komputerowa wyjaśnia wszystko:
P.S.2. Ktoś zrobił o tym film, ale obejrzę go za kilka dni, więc nie wiem, czy go polecić. W każdym razie trailer zawsze można zobaczyć:
zuzka,
Pn, 23. lip. 2007, 18:31
a czlowiekowi sie ciagle wydaje, ze moze wszystko i to on rzadzi ...
A przeciez Bog powiedzial "czyn sobie poddana", a nie " zmieniaj wszystko, nie licz sie z niczym, Ty masz zawsze racje ... "
Mali ... bardzo mali...
A przeciez Bog powiedzial "czyn sobie poddana", a nie " zmieniaj wszystko, nie licz sie z niczym, Ty masz zawsze racje ... "
Mali ... bardzo mali...