Ciekawa akcje przedwczoraj (albo w piatek) mialem. Zglosil sie mlody czlowiek (dzieciak wlasciwie) z pismem, ze ma odpracowac 15 godzin na cele publiczne. Zlapano go na kradziezy w sklepie. Father Justin dal mu gumowe rekawiczki, miske z woda i plynem i poprosil o wyczyszczenie lawek w kosciele. Mlody spisal sie niezle i przyszedl ponownie. Dostal cos do posprzatania w salkach pod kosciolem. Ciekawe, ze w Stanach mlodociany ma do wykonania prace publiczna i jakos to dziala. Nikogo nie oburza, ze pracowal na rzecz Kosciola Katolickiego (mogl to zrobic dla kazdego innego). Trzeba bylo go zobaczyc - pokorny, grzeczny, "To dobry dzieciak" twierdzi Justin, "tylko zadal sie z nieodpowiednim towarzystwem". "Co sie stanie, jesli nie zrobi w terminie wyznaczonych godzin?" zapytalem. "Then he gets in trouble". Pogotowie opiekuncze, rozpoczecie procesu pozbwiania prawrodzicielskich, zaklad zamkniety dla mlodocianych, adopcja ze zmiana zamieszkania (daleeeeko od kolesiow), itd. System jest jasny, rozwiania klarowne. Najwazniejsze, ze praca publiczna ma jakis sens i przynosi korzysci nie tylko spolecznosci lokalnej, ale i samemu delikwentowi.
Dla porownania problem mlodocianych obrabiajacych turystow w Wenecji. Zlapani smieja sie w twarz, bo wiedza, ze nic nie mozna im zrobic. Policja zgarnia ich, spisuje i nazajutrz 12-latek znowu wyciaga portfele Amerykanom.

P.S. Jest net - beda wpisy.
Wt, 7. sie. 2007, 06:01, von piotr | |Skomentuj czyli comment

 
monika sen, Wt, 7. sie. 2007, 19:16

Ciekawe jak to w Polsce jest
z pracami na cele publiczne?
Pozdr.

Link