piotr, 13:57h
Zapowiadane kolejne obserwacje na temat obecności "polactwa" wokół nas mogą pojawiać się w nieregularnych odstępach czasowych. Powód jest prosty: jak coś zauważę - opiszę.
Dzisiaj o "polactwie" plującym do własnej szklanki (mniej łagodne określenia np. o "robieniu kupy" do swojej kanki z mlekiem mogą być zbyt drastyczne).
Ponieważ w mojej lekturze Ziemkiewicza dotarłem do mniej więcej (może troszke więcej) połowy, nie mam pewności, czy ten temat nie pojawi się tam. Ale co tam, rzecz dotyczy moich obserwacji z ostatnich dni.
Otóż "polactwa" nie interesuje za bardzo opinia innych o ich własnym narodzie. Nieco to przewrotne, bo czasem jest to główny argument typu "cały świat śmieje się z tego, czy tamtego". Ten argument to tylko ściemnianie i próba potwierdznia swoich własnych racji, a tak naprawdę "polactwo" i tak wie LEPIEJ i jeśli cały świat nie zgada się z jego zdaniem - tym gorzej dla świata.
Ale wracamy do plucia. Przykład zachowania autodestrukcyjnego zauważyłem u jednego z ludzi, mających (niestety) mieć w przyszłości kontakt z tzw. dyplomacją. Pomijając absolutnie fundamentalną konieczność unikania sądów radykalnych, która zapewnia odpowiednie minimum "bezpieczeństwa" uważam, że sam fakt bycia Polakiem zobowiązuje do pozytywnego przedstawiania naszego kraju. Tym bardziej, że ludzie z różnych zakątków świata, dla których kraina między Tatrami a Bałtykiem nie jest pępkiem świata ani nawet Europy mają o tym miejscu (często) blade pojęcie. Moje skromne doświadczenie kontaktu z cudzoziemcami pokazało mi, że dla zdecydowanej większości z nich Polska to po prostu Jan Paweł II i... tak, tak Lech Wałęsa. W obu przypadkach trudna głoska "Ł" nadaje malowniczości próbom wymówienia "Wojtila" czy "Waleza".
O ile nawet "polactwo" jeszcze ciągle masowo broni JP2 przed nielicznymi (ale jednak) atakami w wewnątrzkrajowej dyskusji, o tyle były prezydent opluwany jest ze wszystkich stron. Moge zrozumieć różnicę poglądów, mogę zrozumieć polityczny radykalizm, "polackie" zacietrzewienie, pieniactwo, nawet głupotę (choć ta ostatnia jest jednym z najcięźszych grzechów, ale proszę mnie nie cytować). Nie mogę jednak zrozumieć kompletnego braku instynktu samozachowawczego. Przecież nawet małpa średnioczłekokształtna wie, że własnego terytorium trzeba bronić, albo z niego wiać, gdy to niemożliwe. "Polactwo" opluwa Wałęsę przy zagraniczniakach wychodząc z założenia, że robi dobrze, bo mówi o swoich przekonaniach.
A przekonanie "polactwa" jest takie, że przecież nasz bohater narodowy "nie do końca był czysty". Wyobraziłem sobie bagno od jednego krańca horyzontu po drugi. Wszyscy w tym bagnie się taplają latami. Nagle wynurza głowę jeden gość i krzyczy: "Osuszmy bagno!". Pomijam sprawę tego, czy był jeden, czy był bagiennym robotnikiem, czy miał za sobą bagienną inteligencję, czy był symbolem masowego wołania bagniaków o suszenie, czy miał predyspozycje na wodza rewolucji bagiennej, czy nie. Zawołał i bagno wysiłkiem wielu, zostało osuszone. Widząc ten przykład mieszkańcy ościennych trzęsawisk zapragnęli podobnego zrywu i ruszyli do masowej likwidacji moczar. Odtąd wszyscy mówili o elektryku z polskiego bagna, który rozwalił system mulistych błot.
Niestety, po kilkunastu latach "polactwo" wymyśliło, że elektryk był cały umazany bagnem (jakby żyjąc w tym środowisku ktokolwiek mógł się pochwalić wykrochmaloną białą koszulą). "Nie był całkiem czysty" - zabrzmiał wyrok, który wystarcza "polactwu" za powód do plucia na ikonę Polski w świecie.
Pomijam tutaj fakt, czy komuś podoba się, czy nie prezydentura pana Wałęsy. Nie interesuje mnie ocena jego "proroczych" wypowiedzi (mnożących się w pewnym okresie i bardzo popularnych szczególnie w kabaretach). Nie wnikam w zasadność istnienia i znikania wałęsowskich politycznych tworów. Proszę tylko o jedno: jeśli dla kogoś w dalekim zakątku świata, jedynym zdaniem, jakie może powiedzieć o Polsce Z PODZIWEM jest: "Lech Waleza OK", to nie "prostujmy" go od razu mówiąc: "To nie do końca tak jest, bo widzisz, musisz zrozumieć skomplikowaną sytuację..."
"Polactwo" wie lepiej i przygłupim chichotem reaguje na krzyki kilku polskich "babć" w zachodnioeuropejskiej stolicy (nie napiszę słowa, którym rzekomo uraczyły Wałęsę wychodzącego z kościoła, bo mi przez gardło nie chce przejść).
Jeśli to rzeczywiście miało miejsce (kilka miesięcy, czy lat temu), to ja Pana, Panie Prezydencie przepraszam. Nie za te boguduchawinne, zmęczone życiem, samotnością i codziennym potem, z daleka od Polski, panie, ale za tych podających się za inteligentów przedstawicieli "polactwa", którzy pod kilku płaszczykiem wyuczonych frazesów zioną pustką i głupotą, cieszą się taplaniem siebie i innych w szambim błotku, a wszystkich, którzy myślą inaczej niż oni uważają za durniów.
A jeszcze bardziej przepraszam za tych, którzy ich promują udając, że nie widzą jak beton (wbrew prawom fizyki) zawsze wypływa na powierznię.
Dzisiaj o "polactwie" plującym do własnej szklanki (mniej łagodne określenia np. o "robieniu kupy" do swojej kanki z mlekiem mogą być zbyt drastyczne).
Ponieważ w mojej lekturze Ziemkiewicza dotarłem do mniej więcej (może troszke więcej) połowy, nie mam pewności, czy ten temat nie pojawi się tam. Ale co tam, rzecz dotyczy moich obserwacji z ostatnich dni.
Otóż "polactwa" nie interesuje za bardzo opinia innych o ich własnym narodzie. Nieco to przewrotne, bo czasem jest to główny argument typu "cały świat śmieje się z tego, czy tamtego". Ten argument to tylko ściemnianie i próba potwierdznia swoich własnych racji, a tak naprawdę "polactwo" i tak wie LEPIEJ i jeśli cały świat nie zgada się z jego zdaniem - tym gorzej dla świata.
Ale wracamy do plucia. Przykład zachowania autodestrukcyjnego zauważyłem u jednego z ludzi, mających (niestety) mieć w przyszłości kontakt z tzw. dyplomacją. Pomijając absolutnie fundamentalną konieczność unikania sądów radykalnych, która zapewnia odpowiednie minimum "bezpieczeństwa" uważam, że sam fakt bycia Polakiem zobowiązuje do pozytywnego przedstawiania naszego kraju. Tym bardziej, że ludzie z różnych zakątków świata, dla których kraina między Tatrami a Bałtykiem nie jest pępkiem świata ani nawet Europy mają o tym miejscu (często) blade pojęcie. Moje skromne doświadczenie kontaktu z cudzoziemcami pokazało mi, że dla zdecydowanej większości z nich Polska to po prostu Jan Paweł II i... tak, tak Lech Wałęsa. W obu przypadkach trudna głoska "Ł" nadaje malowniczości próbom wymówienia "Wojtila" czy "Waleza".
O ile nawet "polactwo" jeszcze ciągle masowo broni JP2 przed nielicznymi (ale jednak) atakami w wewnątrzkrajowej dyskusji, o tyle były prezydent opluwany jest ze wszystkich stron. Moge zrozumieć różnicę poglądów, mogę zrozumieć polityczny radykalizm, "polackie" zacietrzewienie, pieniactwo, nawet głupotę (choć ta ostatnia jest jednym z najcięźszych grzechów, ale proszę mnie nie cytować). Nie mogę jednak zrozumieć kompletnego braku instynktu samozachowawczego. Przecież nawet małpa średnioczłekokształtna wie, że własnego terytorium trzeba bronić, albo z niego wiać, gdy to niemożliwe. "Polactwo" opluwa Wałęsę przy zagraniczniakach wychodząc z założenia, że robi dobrze, bo mówi o swoich przekonaniach.
A przekonanie "polactwa" jest takie, że przecież nasz bohater narodowy "nie do końca był czysty". Wyobraziłem sobie bagno od jednego krańca horyzontu po drugi. Wszyscy w tym bagnie się taplają latami. Nagle wynurza głowę jeden gość i krzyczy: "Osuszmy bagno!". Pomijam sprawę tego, czy był jeden, czy był bagiennym robotnikiem, czy miał za sobą bagienną inteligencję, czy był symbolem masowego wołania bagniaków o suszenie, czy miał predyspozycje na wodza rewolucji bagiennej, czy nie. Zawołał i bagno wysiłkiem wielu, zostało osuszone. Widząc ten przykład mieszkańcy ościennych trzęsawisk zapragnęli podobnego zrywu i ruszyli do masowej likwidacji moczar. Odtąd wszyscy mówili o elektryku z polskiego bagna, który rozwalił system mulistych błot.
Niestety, po kilkunastu latach "polactwo" wymyśliło, że elektryk był cały umazany bagnem (jakby żyjąc w tym środowisku ktokolwiek mógł się pochwalić wykrochmaloną białą koszulą). "Nie był całkiem czysty" - zabrzmiał wyrok, który wystarcza "polactwu" za powód do plucia na ikonę Polski w świecie.
Pomijam tutaj fakt, czy komuś podoba się, czy nie prezydentura pana Wałęsy. Nie interesuje mnie ocena jego "proroczych" wypowiedzi (mnożących się w pewnym okresie i bardzo popularnych szczególnie w kabaretach). Nie wnikam w zasadność istnienia i znikania wałęsowskich politycznych tworów. Proszę tylko o jedno: jeśli dla kogoś w dalekim zakątku świata, jedynym zdaniem, jakie może powiedzieć o Polsce Z PODZIWEM jest: "Lech Waleza OK", to nie "prostujmy" go od razu mówiąc: "To nie do końca tak jest, bo widzisz, musisz zrozumieć skomplikowaną sytuację..."
"Polactwo" wie lepiej i przygłupim chichotem reaguje na krzyki kilku polskich "babć" w zachodnioeuropejskiej stolicy (nie napiszę słowa, którym rzekomo uraczyły Wałęsę wychodzącego z kościoła, bo mi przez gardło nie chce przejść).
Jeśli to rzeczywiście miało miejsce (kilka miesięcy, czy lat temu), to ja Pana, Panie Prezydencie przepraszam. Nie za te boguduchawinne, zmęczone życiem, samotnością i codziennym potem, z daleka od Polski, panie, ale za tych podających się za inteligentów przedstawicieli "polactwa", którzy pod kilku płaszczykiem wyuczonych frazesów zioną pustką i głupotą, cieszą się taplaniem siebie i innych w szambim błotku, a wszystkich, którzy myślą inaczej niż oni uważają za durniów.
A jeszcze bardziej przepraszam za tych, którzy ich promują udając, że nie widzą jak beton (wbrew prawom fizyki) zawsze wypływa na powierznię.