czwartek, 14. sierpnia 2008
Father Ted (emeryt) zarzucił mnie dziś artykułami o szkodliwości różnych napojów zwanych tutaj soda drinks. Szczególnie niebezbieczne są te typu cola.
Wróg podstępnie podszywa się pod sprzymierzeńca kamuflując smakiem swoje zabójcze zamiary. Zawartośc cukru, kofeiny, kwasu fosforowego i benzoczegośtam jest bardziej trująca niż powietrze w Pekinie. Każdy łyk jest właściwie pocałunkiem czarnej kobry. Pijesz colę? Wyrok już został wydany: czeka cię powolna śmierć w męczarniach!
Tak to mniej więcej brzmi.
Nie zdążyłem jeszcze przeczytać wszystkiego, ale mam już ogólny przegląd sytuacji.
Odezwał się Michel z Las Vegas. Przejechał samochodem Stany zz Baltimore do LA - taka podróż życia. Zapraszał mnie, ale mimo szczerych chęci nie dałem rady dołączyć do tego czarnego (dosłownie), samotnego jeźdźca...
Kiedy jego cień przesuwał się powoli w stronę zachodzącego słońca, ja grałem w kosza z Legionistami Maryi.
Wróciłem zmachany, podgrzałem w mikrofali potrawkę przygotowaną wcześniej przez Socoro - naszą kucharkę meksykańskiego pochodzenia i zanim wziąłem prysznic zdecydowałem się obejrzeć finały pływania.
Sięgnąłem po coś do picia, a że z lodówki zamrugała do mnie oszroniona puszka - chwyciłem ją wpół i zanim zdążyła cokolwiek zrobić, wyssałem z niej wszystko z wyjątkiem kilku kropelek, które przywarły do denka. To może być jakaś metoda: zabij wroga zanim on zabije ciebie - tym razem cola nie miała najmniejszych szans.
Podobnie, jak Otylia, którą znokautowały właśnie dwie Chinki.
Jutro Maksymilan Maria Kolbe.
Gute Nacht.

Von piotr um 11:41h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment