?roda, 29. marca 2006
Dopadło mnie przesilenie wiosenne. Temperatura i słońce rozbierają odważnych do T-shirtów. Miło jest usiąść na schodach sąsiedniego Uniwersytetu (nasza szkółka nie ma nawet schodów), wyciągnąć kanapki i popijająć Ice-Tea (zawsze z dylematem: cytrynowa czy broskwiniowa) i popatrzeć na budzące się do życia motorynki, turystów, studentów (zwracam uwagę raczej na studentki).
Ale są też negatywne strony przesilenia - boli mnie gardło i nie mogę się odnaleźć z rytmem doby: Jeśli dzisiaj znowu (3 noc z rzędu) nie będę mógł zasnąć do 2.00 to bólu poranka chyba nie przeżyję.
Oprócz tego, nauka (Im Westen nichts neues), kolejny odcinek "Lost" (z DVD, od Jerika) i ćwiczenia mięśni brzucha zwane "6 Weidera" (zamiana baryłki na sześciopak naprawdę działa).
A Tybr, jak wszystkie rzeki płynie sobie bez końca w kierunku morza i nawet nie wie, że już Kohelet się temu dziwował (a potem Sting w "All this time").

Von piotr um 01:28h| 5 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

niedziela, 26. marca 2006
Sobotni wieczór
Czy wstanę jutro punktualnie, czy o godzinę za późno?
Mój sterowany z Frankfurtu budzik nie daje żadnej gwarancji.
Jutro też odwiedzi mnie Alexius. Spędzimy 3 godziny przy 5 rozdziale 2 Cor i pierwszy Koheleta (bez samogłosek).
Artur pojechał na parafię i poraz pierwszy dziś robiliśmy 6 Wiedera osobno. Ciekawe jak mu poszło. Mi mieszał się rytm bez jego odliczania.
Od jutra też ma być w Rzymie prawdziwa wiosna, chociaż wróciłem przed chwilą z tarasu, gdzie termometr wskazywał 15 stopni. Nieźle, jak na 23.10.
Do Wielkanocy coraz bliżej. Już "półpoście", jak mawiają na wschodzie.
Zaczynam robić plany wakacyjne. Jeśli biskup się zgodzi, zacznę szukać taniego biletu do New Yorku i spędzę 2 miesiące na parafii w Brooklinie. Pomoże to mojemu angielskiemu. Chciałbym pisać licencjat w tym języku, ale to jeszcze odległa przyszłość. Tymczasem niedziela przypomina, że kolejny tydzień naszego życia na zawsze odszedł w przeszłość. Trzeba się tym cieszyć, bo do NIEBA coraz bliżej...

Von piotr um 01:20h| 7 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

pi?tek, 24. marca 2006
Gdyby nastolatek grający w drużynie piłkarskiej siedział przy stole z Ronaldinho, to czułby się tak, jak ja się czułem podczas lunchu z prof. D. Po 6 latach ciężkiej pracy wrócił z Harvardu z doktoratem. Cichy, skromny, nawet nie zauważyłem, żeby miał na palcu słynny pierścień z napisem "Veritas". By the way, kiedyś to było "Veritas in Christo", teraz już tylko "Veritas".
Harvard ma nie tylko słynną nazwę i reputację najlepszego (czy jednego z najlepszych), ale i prawdziwie wysoki poziom.
Podłoga w chińskiej knajpce lekko się kleiła, ale jedzenie było tanie i dobre, a najważniejsza była i tak obecność prof. D.
Tymczasem szkoła daje wycisk. Zaczynamy czytanie Koheleta bez samogłosek, mamy popołudnia z Donfriedem (protestantem z katolickimi poglądami na temat usprawiedliwienia), jedziemy dalej z 2 Listem do Koryntian i inne tego typu cierpienia.
Ale ja to kocham i tyle...
Padał dziś w Rzymie niezły grad, a jutro były Rektor mojej Uczelni zostanie Kardynałem. Nie ma lekcji! Mam notyfikację na dobre miejsce na Placu św. Piotra, ale nie pójdę, bo będę się uczył. No i strzyżenie jutro...
Chyba już wspominałem, że Yuki zostawił mi kamerę video (fajną, malutką), ale nie wspominałem, że od czasu do czasu nagrywamy z Arturem fragmenty z naszego codziennego życia. Za 20 lat będziemy pewnie mieć z tego mieć ubaw, chociaż na razie wygląda to trochę jak norweskie kino niezależne - film moralnego niepokoju, albo dramat psychologiczno-obyczajowy prod. radzieckiej z elementami surrealistycznego humoru. Absurd z Monthy Pythona się chowa przy naszych impresjach na temat płatków spożywanych o poranku, czy maszyny do likwidowania tłuszczu na brzuchu - ABKingPro (czyli połóż się na specjalnej ławeczce, złap za specjalny uchwyt i podnoś korpus ruszając mięśniami brzucha), która przez kilka dni była na przechowaniu u mnie w pokoju.
To tyle...

Von piotr um 00:17h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

czwartek, 16. marca 2006
Mimi
Spotykam ciekawych ludzi. Właściwie wyznaję zasadę, że każdy jest ciekawy, ale niektórzy mają jeszcze ciekawe losy.
Mimi, która studiuje z nami jest wnuczką przedwojennego Naczelnego Rabina Francji. Jej nazwisko jest na tyle znane, że gdy przylatuje do Izraela i pokazuje paszport, to zazwyczaj pada pytanie: "Czy jest pani spokrewniona z tym x.?" Odpowiedź brzmi: "Tak".
Mimi urodziła się w Stanach, mieszkała chyba trochę w Kanadzie i Francji, później w Izraelu, gdzie pracowała jako tłumacz dla palestyńskiej firmy. Nie wiem, jak i kiedy spotkała chrześciajństwo, albo raczej jak i kiedy poznała Wydarzenie Jezusa (the Event of Jesus), tak to się chyba teraz w teologii określa.
W każdym razie nie jest już w najmłodszym wielu fizycznym, choć nie nazwałbym ją "starą babą" (nikogo bym tak nie nazwał, nawet, gdyby ktoś na to zasługiwał). Przyjechała na Biblicum dowiedziec się więcej o Jezusie, Piśmie św., które zna z doświadczenia judaizmu, ale nie robi licencjatu, bo nie ma magisterki z teologii. Będzie z nami jeszcze przez 1 semestr, potem wraca do Stanów. Jeśli jej się uda, to chciałaby studiować teologię na Katolickim Uniwesytecie w Waszyngtonie, do którego to miasta udaje się chyba służbowo.
Mimi jest pełna życia i radości i mamy się umówić z całą paczką na oglądanie zdjęć z Jerozolimy (Mimi załatwi sery i czerwone wino).
Tylko kiedy, bo do Wielkanocy plan zajęć napięty do granic wytrzymałości psycho-fizycznej...

P.S. Nie mogę ładować zdjęć na bloga. Chyba przekroczyłem jakiś limit...

Von piotr um 01:05h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

poniedzia?ek, 13. marca 2006
Antyaramejska pokusa.
Nie zwalczyłem jej...

Von piotr um 10:39h| 3 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

poniedzia?ek, 13. marca 2006
Pracowitą niedzielę z 4 rozdziałem 2 Listu do Koryntian zakończyła kolacja imieninowa Rektora, na której byłem kelnerem.
Jestem zmęczony i mam pokusę, żeby nie iść jutro na poranny aramejski, ale postaram się ją zwalczyć.
Artur mówi, że w "Tańcu z gwiazdami" odpadł Paolo. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, bo w przeciwieństwie do Artura nie pałam emocjami tanecznymi.
Refleksja z dzisiejszego czytania Ewangelii: Góra Przemienienia ma czasem strome zbocze.
Zimny wiatr wiał dziś w Rzymie, chociaż termometr umieszczony na słońcu wskazywał 21 stopni...

Von piotr um 01:32h| 0 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

sobota, 11. marca 2006
Don`t give up!
Odkryłem, że droga ze szkoły z Frankiem Sinatrą na uszach może być przyjemna nawet gdy wychodzi się z domu o 8.00 a wraca o 18.30.
Greka poszła raczej nieźle (wyniki pewnie w poniedziałek). Dzięki tym, którzy pomogli mi walczyć ze stresem.
To jest ciekawe, że zdawałem już w życiu tyle egzaminów, a ciągle nawet mały teścik włącza mi lapmkę awaryjną z napisem: UWAGA!
A przecież mam ufność, że będzie dobrze, że ON mnie prowadzi, że robię, co mogę, a reszta do Niego należy.
Gdybym nie miał tej wiary, że tylko ON jest przyczyną i celem tego, co robię, już dawno bym dał sobie spokój.
Libor, Giovanni, reszta ekipy - wybrani, wyselekcjonowani, najlepsi. Kiedy rozglądam się, widzę, jak bardzo odstaję od tych mistrzów świata i nachodzi mnie pytanie: "Co ja tu robię?" - patrząc w górę odpowiadam: "Robię swoje, czyli TWOJE" i otrzepując się z kurzu ostatniej bitwy ruszam w kierunku następnej...

Von piotr um 01:19h| 6 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

pi?tek, 10. marca 2006
Obiadki, kolacyjki i telewizor
Tak miło mieć gości...
Najpierw przypadkowo spotkałem znajomych Kubańczyków z Izraela. Szedłem sobie ukryty pod moją jaskrawozieloną parasolką (którą wg Artura powinienem jak najszybciej wyrzucić, albo zgubić), wśród strug deszczu i nagle zobaczyłem tę znajomą parę - młode małżeństwo kubańskich Żydów. Nic mi nie powiedzieli, że są w Rzymie, spotkałem ich całkiem niechcący. Umówiliśmy się na obiad w moim Instytucie i było miło i miło...
Potem zadzwonił James - diakon z Północnej Karoliny - że właśnie ze swoimi kolegami z Seminarium zwiedza Wieczne Miasto. I były kolacja w Instytucie, poprawka w pizzerii (obaj jemy, jak smoki) i wspominanie wakacyjnych przygód w US.
Wreszcie zagościł u mnie Michel (na śniadaniu i nauce Greki) i Alexius (na kawie i nauce Greki).
Sam też gościłem się w międzyczasie na obiadach w Kolegium Francuskim (u Michela) i Irlandzkim (u Olega).
Miło, ale na naukę trzeba znaleźć czas, bo jeszcze "Niania", "Magda M." i "Sędzia Anna Maria Wesołowska" kuszą. Nie przepadam za mumią z "Detektywów", ani za "Kryminalnymi" (chociaż podobnie, jak główni bohaterowie golę się rzadko), ani nawet za "W11" (ulubiony program Adasia) . Zabrali nam TVPolonię (nie będzie Teleexpressu ani Wiadomości), został tylko TVN. Od kwietnia zabierają BBC, a przez net leci u mnie czasem EWTN.
No nie, z tej notki wynika, że moje życie to tylko obiadki, kolacyjki i Telewizja.
Na szczęście tak nie jest...
Jutro sprawdzian z Greki, a alarm z wyłączeniem bloga okazał się fałszywy, bo tylko jakieś funkcje przestały działać, nawet nie bardzo wiem, jakie...

Von piotr um 01:57h| 5 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

niedziela, 5. marca 2006
Przyimki.
Profesor Brechard twierdzi, że wszystkie dyskusje wewnątrz chrześcijaństwa na temat interpretacji Nowego Testamentu wynikają z rozumienia przyimków greckich.
No to kujemy...

Von piotr um 01:43h| 3 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

?roda, 1. marca 2006
Wykład "Paul the Jew" ze słynnym Donfriedem (radzę zagooglować to nazwisko) coraz bardziej się rozkręca. Wprawdzie dwa razy w tygodniu po dwie godziny zegarowe i ponad 100 stron artykułów, co weekend do przeczytania, ale robi się coraz ciekawiej.
Qumran, 1Tesaloniczan, fragmenty Galatów, trochę Rzymian - do tego piękny język amerykański, swoboda, kompetencja - czego można chcieć więcej?
Popielcowy śledź na obiad rozpoczął Rekolekcje. Głosi je nam ksiądz profesor-poeta (nietrudno zgadnąć, kto to).
Według "Przewodnika Katolickiego", 72-96 % polskich katolików praktykuje tradycję posypywania głowy popiołem. Ilu z nich traktuje to jak impuls do odnowienia relacji z Bogiem?
Powoli wychodzę, bo zaczynam dziś kurs z metodologii.
Zaczęliśmy z Arturem "6 Weidera". Po trzech dniach bolą nas nie brzuchy, ale szyje.
Woda w Tybrze nie może się zdecydować - podnosi się i opada z mniej więcej 24 godzinną regularnością.
"Saw 2" mnie nie rozczarowała, ale nie polecam - do tego trzeba mieć specyficzny gust. Za to "The Girl in the Cafe", "Zmruż oczy" i "Komornika" śmiało zachwalam. Kiedy ja miałem czas to obejrzeć? Chyba gdy mnie zmogło.
"Deus Meus" cichutko sączy pieśni wielkopostne, czas wychodzić. Ale mi się nie chce...

Von piotr um 17:06h| 10 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

poniedzia?ek, 27. lutego 2006
Co się da zrobić z piotr.blogger.de?
Dobra, gdyby znalazł się KTOŚ, kto zrobiłby podobny szablon na jakimś dyskretnym, pozbawionym reklam serwisie i przerzuciłby archiwum i skończył to przed 4 marca, to byłby "cud".

Von piotr um 18:15h| 7 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

niedziela, 26. lutego 2006
Najpierw o "małych cudach".
Obudziłem się o ósmej, a do szkoły na 8.30.
Z szaloną prędkością i nawet bez wielu przekleństw, wybiegłem z domu "piętnaście po".
Wybiegając pomyślałem sobie, że "może by tak jakiś cud się zdarzył". Spojrzałem na zachmurzone niebo pytającym wzrokiem...
Zacząłem się jednak zastanawiać, co mogłoby się stać, bo jak już prosić o cud, to najlepiej o jakiś konkretny...
"Może by zatrzymał się samochód jakiegoś znajomego i ten zaoferował mi podwiezienie".
Ale kto by to mógł być? Nikt mi nie przyszedł do głowy, więc ten "cud" też ją opuścił.
"Może by tak coś się stało i jakiś autobus jechał dokładnie pod moją szkołę".
Z tym jeszcze gorzej, bo uliczki w centrum Rzymu są tak wąskie, że osobowe ledwo mieszczą się między budynkami.
Na spóźnienie profesora też nie ma co liczyć - on NIGDY się nie spóźnił od jakichś 150 lat, od kiedy uczy w naszej szkole.
"A gdyby tak, jakiś cud".
No właśnie, "jakiś". Bez pomysłu, co to mogłoby być usłyszałem bicie dzwonów oznajmiające, że oto: "Wpół-do-dzie-wią-tej!". Miałem jakieś 300 m do budynku. Zdążyłem jeszcze pomyśleć: "Żeby tylko winda była na parterze" i już wbiegałem do tejże windy. "Come on!, Move" zachęcałem ją w obcym języku. Korytarz, drzwi i... samotny Bonaventura wychodzi tłumacząc się, że "zapomniał, że profesor powiedział ostatnio, że lekcja dzisiaj jest odwołana i że po co on tak wcześnie wstawał i że pójdzie do biblioteki teraz chyba".
Zanim złapałem dech zdążyłem jeszcze wyszeptać: "Dzięki!", po czym spokojnie wróciłem do domu, wziąłem prysznic, zjadłem śniadanie, odmówiłem brewiarz, przeczytałem 2 artykuły na Donfrieda i wyszedłem na następną lekcję, która zaczynała się o normalnej porze (koło 11.00).
Były jeszcze inne cuda, ale nie mogę ich opisać, bo wydałoby się, że mnie na jeden dzień zmogła grypa żołądkowa (stąd też mój brak wiedzy na temat odwołanego wykładu, zresztą).

P.S. Zamykają ten serwis blogowy ok. 5 marca (chyba zbankrutowali), więc nie wiem jeszcze, co się stanie z tym blogiem. Pomyślę nad tym, jak będę miał trochę więcej czasu.

Von piotr um 21:34h| 6 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

Zaniedbałem pisanie.
Jutro obiecuję się poprawić.
To znaczy dzisiaj, bo już po wpół do drugiej...

Von piotr um 03:41h| 4 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

czwartek, 23. lutego 2006
Po Igrzyskach (prawie)
I tylko mi tej Jagny tak strasznie szkoda...

Von piotr um 21:05h| 7 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

czwartek, 23. lutego 2006
Po co studiować Biblię.
Z Listu św. Pawła Apostoła do Hebrajczyków...

Ani to św. Pawła, ani do Hebrajczyków, ani list...

Von piotr um 01:59h| 3 Kommentare |Skomentuj ->comment