... newer stories
wtorek, 6. marca 2007
Suchy, pozbawiony emocji spis przedmiotów na drugi semestr:
piotr, 01:29h
Greka Septuaginty B
Księga Koheleta
Księga Liczb (11, 4-35; 22, 1-41)
Męka Jezusa w Ewangelii wg Jana (J 18-21)
Wkrótce zwilżę i dodam emocje.
Księga Koheleta
Księga Liczb (11, 4-35; 22, 1-41)
Męka Jezusa w Ewangelii wg Jana (J 18-21)
Wkrótce zwilżę i dodam emocje.
niedziela, 4. marca 2007
Yo!
piotr, 12:40h
Nie cierpię blogów, na których autorzy z częstotliwością "raz w miesiącu" wpisują coś w rodzaju: "Sorry, że nie pisałem", "Dawno mnie tu nie było", "Przepraszam za tak długą przerwę", po czym podają powód.
Powody mogą być różne. Od prozaicznych ("Miałam szlaban na internet", "Byłem u Cioci w Drohiczynie, gdzie nawet RMF zawraca", "Ta szmata od Polskiego za dużo nam zadała"), po bardziej wymyślne typu: "Rodzice wyjechali na cały weekend, więc zrobiliśmy małe spotkanie kolegów z klasy i podczas wspólnego oglądania różnych ciekawych stron ktoś szturchnął szklankę z colą i zalał komputer, co spowodowało odcięcie mnie od sieci na czas 47 dni" albo "Szef powiedział, że jestem mało wydajny i wysłał mnie na szkolenie do Nowogródka Pomorskiego, gdzie piliśmy Tecqiullę i graliśmy w karty, po 3 tygodniach musiałem nadrobić zaległości w pracy a potem szef wysłał mnie do Świętoszowa na kolejny kurs i znowu byłem do tyłu z robotą, ale już powoli wychodzę na prostą, więc witam was po tych 7 miesiącach", lub też "Aśka pożyczyła ode mnie kompa i miała nikomu nie dawać, ale Dona chciała ściągnąć coś o Oł Per we Francji (nie wiem, jak to się pisze). Oczywiście nikt się nie przyzna, a raczej zwalą na Kamila, ale fakt jest faktem, że mój kochany laptopik spadł z łóżka na podłogę. Mogłam korzystać z komputera taty, ale po tej dopuszczającej z historii musiałabym to robić, jak nikogo nie ma w domu. A to się ni zdarzyło od 3 tygodni. Jak wyjdę na 4,0 na półroczę, to dostanę nowego kompusia, więc nie będzie mnie tu jeszcze jaki czas", czy bardziej filozoficznie "Wir rzeczywistości wessał mnie całego. Lepkie macki pogoni za kasą, pieniędzmi i mamoną zasznurowały mi usta na długie 6 miesięcy. Kołowrotek systematyczności miarowo odmierzał: praca/dom/praca/praca/dom, a ja jak w transie ślepo biegłem zadyszany, nie wiedząc, że z kieszeni wypadają kolejne wartości uważane przeze mnie dawniej za ważne. Kierat niewolniczego wyścigu powoli zabijał we mnie ostatnią żywą cząstkę. Bezwładny goniłem za iluzją sukcesu, wykrwawiając się po drodze."
Często jako powód nieobecności, lub niepisania podaje się powody egzystencjalne: "Net mi zdechł", "Miałam kryzys", "Kot mi zdechł", "Zakochałem się w sąsiadce", (rzadziej: "w moim króliku"), "Zastanawiałem siem nad sensę rzycia".
Bywa, że autor krytycznie spogląda na swoje wypociny i odkrywczo wyznaje: "Przeczytałam wszystko, co napisałam do tej pory i stwierdziłam, że to jest do dupy", "I tak poza mną, moim jamnikiem i jakimś przypadkowym, zagubionym, szuakjącym gołych bab internautą, nikt tego nie czyta, więc miałem dosyć" albo "Chciałam całkiem zrezygnować i rzucić w cholerę to pieprzone (sic!) blogowanie, ale w końcu te 4 miesiące coś znaczą, więc chyba nie mogę tak tego zaprzepaścić".
Niekiedy blogowicz nie ma pomysłu na usprawiedliwienie, (bo wszystkie już wyczerpał, albo żaden nie wydaje mu się wystarczająco dobry), więc próbuje odwrócić uwagę czytelników przerzucając środek ciężkości na ich "oczywistą" potrzebę bycia "happy", że oto długo oczekiwany wpis w końcu się pojawia. Służą temu zwroty typu "Nareszcie jestem", "Po wielu mailach proszących o nowy wpis, oto on", "Nie miałem czasu na pisanie, ale odkąd codziennie zapychała mi się skrzynka, na wycieraczce znajdowałem 30 kg listów, napisy sprayem na wszystkich okolicznych blokach mówiły WRACAJ, nawet raz samolot niebie zrobił białą smugę ze słowem PISZ, to powiedziałem sobie może jednak powinienem dać tym wszystkim ludziom to, czego oczekują, na co zasługują i co im się należy".
Oczywiście dużo prościej można to zrobić w stylu "Here we go again", "Siemka tym co wytrwali", "Hello ponownie", czy "Doczekaliście się!".
Wyższy poziom wtajemniczenia to udawanie, że nic się nie stało i kolejny wpis bez najmniejszej wzmianki na temat przydługawej pauzy w blogowaniu.
Powrótowi "po przerwie" można przydać pompy zmieniając kolorystykę, czcionkę, obrazki, tytuł, albo nawet całą szatę graficzną. Najczęściej jednak charakter pisaniny pozostaje na tym samym poziomie.
Blogerzy uznający się za bardziej wyrafinowanych wiedząć, że zaniedbali pisanie postanawiają nadrobić i "na przeprosiny" błysnąć jakimś dłuższym, ciekawym lub odkrywczym tekstem, co jak w przypadku niżej podpisanego nie zawsze się udaje.
Yo!
P.S. Jeszcze LINK na przeprosiny.
Powody mogą być różne. Od prozaicznych ("Miałam szlaban na internet", "Byłem u Cioci w Drohiczynie, gdzie nawet RMF zawraca", "Ta szmata od Polskiego za dużo nam zadała"), po bardziej wymyślne typu: "Rodzice wyjechali na cały weekend, więc zrobiliśmy małe spotkanie kolegów z klasy i podczas wspólnego oglądania różnych ciekawych stron ktoś szturchnął szklankę z colą i zalał komputer, co spowodowało odcięcie mnie od sieci na czas 47 dni" albo "Szef powiedział, że jestem mało wydajny i wysłał mnie na szkolenie do Nowogródka Pomorskiego, gdzie piliśmy Tecqiullę i graliśmy w karty, po 3 tygodniach musiałem nadrobić zaległości w pracy a potem szef wysłał mnie do Świętoszowa na kolejny kurs i znowu byłem do tyłu z robotą, ale już powoli wychodzę na prostą, więc witam was po tych 7 miesiącach", lub też "Aśka pożyczyła ode mnie kompa i miała nikomu nie dawać, ale Dona chciała ściągnąć coś o Oł Per we Francji (nie wiem, jak to się pisze). Oczywiście nikt się nie przyzna, a raczej zwalą na Kamila, ale fakt jest faktem, że mój kochany laptopik spadł z łóżka na podłogę. Mogłam korzystać z komputera taty, ale po tej dopuszczającej z historii musiałabym to robić, jak nikogo nie ma w domu. A to się ni zdarzyło od 3 tygodni. Jak wyjdę na 4,0 na półroczę, to dostanę nowego kompusia, więc nie będzie mnie tu jeszcze jaki czas", czy bardziej filozoficznie "Wir rzeczywistości wessał mnie całego. Lepkie macki pogoni za kasą, pieniędzmi i mamoną zasznurowały mi usta na długie 6 miesięcy. Kołowrotek systematyczności miarowo odmierzał: praca/dom/praca/praca/dom, a ja jak w transie ślepo biegłem zadyszany, nie wiedząc, że z kieszeni wypadają kolejne wartości uważane przeze mnie dawniej za ważne. Kierat niewolniczego wyścigu powoli zabijał we mnie ostatnią żywą cząstkę. Bezwładny goniłem za iluzją sukcesu, wykrwawiając się po drodze."
Często jako powód nieobecności, lub niepisania podaje się powody egzystencjalne: "Net mi zdechł", "Miałam kryzys", "Kot mi zdechł", "Zakochałem się w sąsiadce", (rzadziej: "w moim króliku"), "Zastanawiałem siem nad sensę rzycia".
Bywa, że autor krytycznie spogląda na swoje wypociny i odkrywczo wyznaje: "Przeczytałam wszystko, co napisałam do tej pory i stwierdziłam, że to jest do dupy", "I tak poza mną, moim jamnikiem i jakimś przypadkowym, zagubionym, szuakjącym gołych bab internautą, nikt tego nie czyta, więc miałem dosyć" albo "Chciałam całkiem zrezygnować i rzucić w cholerę to pieprzone (sic!) blogowanie, ale w końcu te 4 miesiące coś znaczą, więc chyba nie mogę tak tego zaprzepaścić".
Niekiedy blogowicz nie ma pomysłu na usprawiedliwienie, (bo wszystkie już wyczerpał, albo żaden nie wydaje mu się wystarczająco dobry), więc próbuje odwrócić uwagę czytelników przerzucając środek ciężkości na ich "oczywistą" potrzebę bycia "happy", że oto długo oczekiwany wpis w końcu się pojawia. Służą temu zwroty typu "Nareszcie jestem", "Po wielu mailach proszących o nowy wpis, oto on", "Nie miałem czasu na pisanie, ale odkąd codziennie zapychała mi się skrzynka, na wycieraczce znajdowałem 30 kg listów, napisy sprayem na wszystkich okolicznych blokach mówiły WRACAJ, nawet raz samolot niebie zrobił białą smugę ze słowem PISZ, to powiedziałem sobie może jednak powinienem dać tym wszystkim ludziom to, czego oczekują, na co zasługują i co im się należy".
Oczywiście dużo prościej można to zrobić w stylu "Here we go again", "Siemka tym co wytrwali", "Hello ponownie", czy "Doczekaliście się!".
Wyższy poziom wtajemniczenia to udawanie, że nic się nie stało i kolejny wpis bez najmniejszej wzmianki na temat przydługawej pauzy w blogowaniu.
Powrótowi "po przerwie" można przydać pompy zmieniając kolorystykę, czcionkę, obrazki, tytuł, albo nawet całą szatę graficzną. Najczęściej jednak charakter pisaniny pozostaje na tym samym poziomie.
Blogerzy uznający się za bardziej wyrafinowanych wiedząć, że zaniedbali pisanie postanawiają nadrobić i "na przeprosiny" błysnąć jakimś dłuższym, ciekawym lub odkrywczym tekstem, co jak w przypadku niżej podpisanego nie zawsze się udaje.
Yo!
P.S. Jeszcze LINK na przeprosiny.
poniedzia?ek, 19. lutego 2007
piotr, 20:39h
Jakie przedmioty wybrać?
Tradycyjnie już, po wyborze podzielę się.
Ale to jeszcze nie dzisiaj.
Tradycyjnie już, po wyborze podzielę się.
Ale to jeszcze nie dzisiaj.
sobota, 17. lutego 2007
Szczere wyznanie...
piotr, 00:34h
Jak dobrze być w Polsce!
wtorek, 13. lutego 2007
Oto jest pytanie...
piotr, 14:21h
Iść na "Rysia", czy raczej sobie darować?
poniedzia?ek, 12. lutego 2007
piotr, 17:00h
Pozdrowienia ze Środkowego Nadodrza...
?roda, 7. lutego 2007
piotr, 11:36h
Wieczorem dla rozrywki "Hostel", czyli Quentin Tarantino przedstawia.
I wszystko jasne.
Brrrr...
I wszystko jasne.
Brrrr...
poniedzia?ek, 5. lutego 2007
piotr, 23:20h
Wielokrotnie przechodząc obok kiosku zwracałem uwagę na obco- (czyt. niewłosko-) języczne gazety. Zazdrościłem mieszkańcom krajów europejskich (i innych), że mogą sobie w Rzymie kupić Le Monde, Frankfurter Allgemeine Zeitung, The Daily Telegraph i takie tam różne. Z rozżaleniem wspominałem reklamę Gazety Wyborczej, głoszącą, że "można ją kupić w 18 stolicach europejskich".
Aż pewnego dnia zobaczyłem wielki tytuł "W Polsce była broń nuklearna". Drżącymi rękoma przerzucałem strony. Poczułem się, jak Prawdziwy Europejczyk. Cena też była europejska - 1,5 Euro. Poszedłem do szkoły, ale wracając kupiłem te "Fakty", bo taki tytuł nosi owo "cudo". Pomyślałem po prostu, że jeśli nikt nie będzie kupował polskich gazet w Rzymie, to znikną z kiosków i znowu zostanie tylko Le Monde, Frankfurter Allgemeine Zeitung, The Daily Telegraph i takie inne. Patriotyczne uczucie zwyciężyło instynkt samozachowawczy studenta nie kupującego z zasady bzdetów (zazwyczaj).
Niestety, po lekturze nieaktualnych wiadomości sprzed kilku dobrych dni, znalezieniu paru literówek i nieatrakcyjnej szaty graficznej zdecydowałem nie wspierać tej inicjatywy wydawniczej. Wprawdzie ze znanym w Polsce tabloidem o podobnym tytule "Fakty" nie mają nic wspólnego (raczej) i są pismem dla Polonii w Europie, to jednak poziom pozostawia wiele do życzenia. Ale może to początki i trzeba dać szansę? No dobra, kupię jeszcze jeden numer, jeśli zobaczę go w kiosku obok Le Monde, Frankfurter Allgemeine Zeitung, The Daily Telegraph i takich innych. Ale potem jeżeli nic sie nie poprawi - nie ma zmiłuj się. Trzeba się szanować!
P.S. Leeeeć Adam, leeeeeeeeeeć!
Aż pewnego dnia zobaczyłem wielki tytuł "W Polsce była broń nuklearna". Drżącymi rękoma przerzucałem strony. Poczułem się, jak Prawdziwy Europejczyk. Cena też była europejska - 1,5 Euro. Poszedłem do szkoły, ale wracając kupiłem te "Fakty", bo taki tytuł nosi owo "cudo". Pomyślałem po prostu, że jeśli nikt nie będzie kupował polskich gazet w Rzymie, to znikną z kiosków i znowu zostanie tylko Le Monde, Frankfurter Allgemeine Zeitung, The Daily Telegraph i takie inne. Patriotyczne uczucie zwyciężyło instynkt samozachowawczy studenta nie kupującego z zasady bzdetów (zazwyczaj).
Niestety, po lekturze nieaktualnych wiadomości sprzed kilku dobrych dni, znalezieniu paru literówek i nieatrakcyjnej szaty graficznej zdecydowałem nie wspierać tej inicjatywy wydawniczej. Wprawdzie ze znanym w Polsce tabloidem o podobnym tytule "Fakty" nie mają nic wspólnego (raczej) i są pismem dla Polonii w Europie, to jednak poziom pozostawia wiele do życzenia. Ale może to początki i trzeba dać szansę? No dobra, kupię jeszcze jeden numer, jeśli zobaczę go w kiosku obok Le Monde, Frankfurter Allgemeine Zeitung, The Daily Telegraph i takich innych. Ale potem jeżeli nic sie nie poprawi - nie ma zmiłuj się. Trzeba się szanować!
P.S. Leeeeć Adam, leeeeeeeeeeć!
piotr, 10:00h
Bóg kocha Ciebie dzisiaj!
pi?tek, 2. lutego 2007
Dziękujemy!!!
piotr, 02:39h
Finał MŚ będzie ostatnim meczem piłki ręcznej, jaki obejrzę.
To nie na moje nerwy...
A jeszcze jutro (oops, dzisiaj) egzamin z Bechardem.
To nie na moje nerwy...
A jeszcze jutro (oops, dzisiaj) egzamin z Bechardem.
?roda, 31. stycznia 2007
piotr, 11:54h
Noah codziennie robi sobie zdjęcie.
Od 6 lat.
Ciekawe.
Kliknij.
P.S. Już po "zaklejeniu koperty" znalazłem Odpowiedź Phila. Warto pooglądać inne reakcje. Noah inspiruje.
Od 6 lat.
Ciekawe.
Kliknij.
P.S. Już po "zaklejeniu koperty" znalazłem Odpowiedź Phila. Warto pooglądać inne reakcje. Noah inspiruje.
poniedzia?ek, 29. stycznia 2007
piotr, 22:33h
Jak można było przypuszczać "pół Polski" interesuje się już piłką ręczną...
Jutro Rzym ma być najcieplejszą stolicą Europy (po raz 25 w tym miesiącu). Tylko czemu tak szroni, gdy idę rano do szkoły?
Jeżeli domu Pan nie zbuduje na próżno się trudzą, którzy go wznoszą.
Jutro Rzym ma być najcieplejszą stolicą Europy (po raz 25 w tym miesiącu). Tylko czemu tak szroni, gdy idę rano do szkoły?
Jeżeli domu Pan nie zbuduje na próżno się trudzą, którzy go wznoszą.
niedziela, 28. stycznia 2007
piotr, 02:06h
Lekcje zakończone. Pozostało sprawdzenie efektów nauczania (czyt. egzaminy).
Jeden już zakończony. Prorocy Mniejsi mieli być formalnością, a okazali się 2,5-godzinną pisaniną.
Potem lunch z profesorem w "chińskiej", skoki na Eurosporcie, krótki relaks wieczorny i można zacząć układać plan nauki na przyszły tydzień.
Jeden już zakończony. Prorocy Mniejsi mieli być formalnością, a okazali się 2,5-godzinną pisaniną.
Potem lunch z profesorem w "chińskiej", skoki na Eurosporcie, krótki relaks wieczorny i można zacząć układać plan nauki na przyszły tydzień.
pi?tek, 26. stycznia 2007
piotr, 00:43h
Seans wieczorny "Hotel Rwanda".
I na wszystko się patrzy innym wzrokiem.
I problemy stają się mniej ważne.
I trudności jakieś mniejsze.
To tylko kwestia właściwej optyki.
Egzamin, przeziębienie, brzydka pogoda.
Życie, śmierć, drugi człowiek.
Warto czasem przetrzeć soczewkę.
To jeden z tych filmów, na których siedzi się w milczeniu aż do końca napisów.
Do ostatniego dźwięku końcowej piosenki.
Ruanda, Ruanda...
I na wszystko się patrzy innym wzrokiem.
I problemy stają się mniej ważne.
I trudności jakieś mniejsze.
To tylko kwestia właściwej optyki.
Egzamin, przeziębienie, brzydka pogoda.
Życie, śmierć, drugi człowiek.
Warto czasem przetrzeć soczewkę.
To jeden z tych filmów, na których siedzi się w milczeniu aż do końca napisów.
Do ostatniego dźwięku końcowej piosenki.
Ruanda, Ruanda...
poniedzia?ek, 22. stycznia 2007
piotr, 23:16h
Nikt nie lubi zbyt długich wpisów, więc dziś LINK
od Adasia.
od Adasia.
... older stories