Aż dwa razy zwiedziłem Stanford University.
To wcale nie za dużo, jak na jeden z najlepszych uniwerków świata.
Jest środek wakacji, a tu wszystko tętni życiem...
Wiem, że moja fascynacja amerykańskim systemem szkolnictwa wyższego jest jak klapki na oczach, ale nie mogę (po raz kolejny) nie stwierdzić, że w tej dziedzinie jesteśmy 100 lat za przysłowiowymi przedstawicielami czarnej rasy.
Zresztą, nie tylko my...
Poszedłem sobie na przedstawienie przygotowane przez dzieci z naszej parafialnej szkoły.
Przez 3 tygodnie maluchy były na obozie, gdzie oprócz zwyczajnego rozrabiania zajmowały się zabawą w teatr.
To, co pokazały nie zrobiłoby może kariery na Broadway`u, ale spektakl był naprawdę profesjonalny. Dekoracje, kostiumy, muzyka, taniec. Koślawo troszkę, jak to dzieciaki, ale bardzo, bardzo fajnie zrobione.
Przypomniałem sobie trochę nasz wieczór zakończenia Grestu, pod koniec lipca. Każda grupa miała coś przedstawić.
Szczytem było ustawienie ich na scenie i zmuszenie do zaśpiewania piosenki z towarzyszeniem nagrania, przy czym oryginalny wykonawca był prawie jedynym, którego można było usłyszeć. Moich 6 psychopatów, to zresztą jedyna grupa występująca bez playbacku (uznana zgodnie za najgorszą, mimo moich protestów i tłumaczenia, że z podkładem, to nie sztuka śpiewać).
Ale wróćmy do amerykańskich dzieciaków. Kiedy po gromkich brawach zachwyconych rodziców i dziadków pani opiekunka zaczęła wymieniać osoby zaangażowane w projekt musiałem usiąść z wrażenia. Gdybym ja miał w Italii tylu ludzi - moje bachory nie tylko by śpiewały i tańczyły, ale do tego pewnie żonglowałyby pochodniami albo piłami elektrycznymi stojąc na piramidzie z 20 krzeseł lub jeżdżąc na zaprzężonej w 4 harley`e atrapie karety Cara Mikołaja.
Zagalopowałem się troszkę?
Wracamy do sedna. Bardzo podobało mi się, że oprócz kilku studentów pedagogiki odbywających staż lub po prostu chcących nabrać doświadczenia w pracy z dziećmi do dyspozycji byli opłaceni (wynajęci przez szkołę) ludzie od rytmiki, tańca, śpiewu i paru rodziców. W katolickich szkołach rodzice zazwyczaj mają obowiązek odpracowania na rzecz szkoły od 6 godzin miesięcznie wzwyż. Mogą sobie wybrać sami, bo szkoła ma przygotowane plany, tabelki, propozycje, możliwości. Najczęściej angażują się tam, gdzie jest ich dziecko: w drużynie sportowej, zespole muzycznym, orkiestrze, grupie cheerleaderek, kółku naukowym, plastycznym, czy dyskusyjnym. Mogą pomagać szyć mundury dla werblistów, robić kanapki dla grupy krajoznawczej wybierającej się nad zatokę, sprzątać boisko po próbie wystrzelenia rakiety przez klub młodego fizyka, czy po prostu opiekować się dzieciakami podczas takiego obozu, jaki właśnie się skończył spektaklem przeze mnie oglądanym.
Trochę z zazdrością spoglądałem na brykające po scenie bachory i myślałem o tym, ile energii włożyliśmy w spędzenie z naszą ponad setką szkodników czterech tygodni.
Pewnie, że nie mieliśmy takich środków finansowych, ani zasobów ludzkich, ale czyja to wina?
Społeczeństwo obywatelskie, to takie, w którym ludziom zależy i się chce. Nie tylko garstce, ale prawie wszystkim.
Kto miał doświadczenie amerykańskiej szkoły, ten wie o czym mówię, powtarzając jak mantrę zdanie o "murzynach i 100 latach". Może będziemy mieli w Polsce coraz więcej ludzi, którzy poobserwowali trochę i zobaczyli, że można inaczej, lepiej...
No i miało być o szkolnictwie wyższym, a skończyło się na katolickiej szkole podstawowej i domorosłej psychologii społecznej.
Nie chcę się powtarzać, ale znowu zrobiło się późno...
Pn, 11. sie. 2008, 12:32, von piotr | |Skomentuj czyli comment

 
pani_karka, Pn, 11. sie. 2008, 14:19
Huhuhu, z amerykańskim szkolnictwem wyższym to trafiłeś, bo masz tu wiernego czytelnika, który leci do Stanów robić doktorat:) Pogadacie sobie.

U nas też przydałyby się takie tabelki dla rodziców (w podstawówkach i gimnazjach). Robię to i to, pomagam w tym i w tym. Pomoc rodzicielska kończy się wraz z nauczaniem początkowym: od 4 klasy zaczynają się wymagania wobec szkoły i nauczycieli. Nie zawsze bezpodstawne... Ale jednak za mało jest dawania czegoś od siebie.

Link

 
slaweg, ?r, 13. sie. 2008, 19:25
phi... Stanford... a Waszmość na AGHu w Krakowie byłeś? ;)

Im się chyba bardziej chce chcieć... albo mają motywację większą. Powoli widać to też w kraju nad Wisłą, zwłaszcza gdy ktoś musi płacić za edukację dzieci. Dziwne to trochę, że żeby się starać to musimy za to płacić, a jak jest za darmo to wydaje się nam, że się nam należy...

Link