Pół Polski w jednym mieście, czyli dwa dni w Kairze. Cz.2.
piotr, 17:20h
Al Qahira – Zwycieski – wita upalem (mimo wieczornej pory) i brudem. Smieci, smieci, smieci – na ulicy, chodniku, skwerze, miedzy zaparkowanymi samochodami, wszedzie. Uderza zapach (albo milion zapachow) – zmieszane wonie grilowanego miesa, spalin, ziol, owocow, spoconych tlumow, wiatru od strony pustyni, zgniłego Nilu tworzą unikalna egzotyczna, pachnaca tajemniczym Wschodem mieszanke. Stacja Metra wyglada jak tysiace podobnych w Europie, czy Ameryce – gdyby nie napisy i ogloszenia z głośników można by zapomnieć, ze jest sie w kraju na wskros arabskim (co podkresla nawet oficjalna nazwa: Arabic Republic of Egypt). Po przejechaniu 14 stacji (jakies pol godziny) jestesmy na Ramses Square. Dzielnica, zwana Shubra, (dwa i pol raza wieksza od Warszawy) po prostu powala swoim wygladem. To tak, jakby zmieszac ze soba Wieden, Berlin, Budapeszt i Nowy Jork, przyprawiajac wszystko ogromna dawka Jerozolimy, Ramallah i Jerycho. Wielopietrowe domy o zadziwiajaco pieknej architekturze, w zaskakujaco oplakanym czasem stanie mieszaja sie ze soba stylami i epokami. Jak dowiemy sie pozniej, cala dzielnica zostala wybudowana przez bogatych Europejczykow. Po „zegiptolizowaniu”, czy "egiptonalizacji" (7 czerwca 1955) wszystkich zagranicznych fabryk, firm i spolek, w nastepstwie Rewolucji Egipskiej – europejscy mieszkancy Shubry wyjechali, pozostawiajac imponujace architektonicznie dziedzictwo. Domy zostaly zamieszkale przez dotychczasowych pracownikow, pozostajacych dotad na sluzbie ich wlascicielom – kucharzy, lokajow, pokojowki, ogrodnikow, etc., ktorzy przyciagneli do miasta swoje rodziny z rolniczego, ubogiego Gornego Egiptu. 50 lat pozniej naszym oczom ukazuja sie niesamowite obrazy – w apartamentach na 5 pietrze koza, klatka schodowa niczym z „Alien 2”, nieremontowane nigdy, pokryte gruba warstwa kurzu fasady przpeieknych domow – secesja obok bauhausa, eklektyzm, neomauretanizm, neoklasycyzm w szalonym dance macabre przy akompaniamencie nieustannego ryku silnikow i tysiacu dzwiekow klaksonow na minute. Zafascynowani halasliwym patchworkiem bazaru z autostrada, deptakiem i city docieramy jakos na miejsce – do Katedry sw. Marka – jednego z najwiekszych kosciolow katolickich Afryki. Po wyczerpujacej podrozy mozna w koncu wziac prysznic i przy szklaneczce Jacka Daniels’a omowic plan jutrzejszego zwiedzania.
C.d.n.
C.d.n.
anonim,
Pn, 22. lut. 2010, 17:42
Można prawie poczuć klimat tamtejszego miasta.Opis ukazuje dużo, zastanawiam się tylko jakie obrazy były...A co w katedrze? pozdrawiam
matez,
Wt, 23. lut. 2010, 01:59
ble ble ble i Porwanie w Tjutjurlistanie...
pani_karka,
Pt, 26. lut. 2010, 08:44
Dalej...
Nie będzie ciągu dalszego? Dużo bardziej wolę czytać to niż Żukrowskiego;)