poniedzia?ek, 1. marca 2010
Pół Polski w jednym mieście, czyli dwa dni w Kairze. Cz.3.
Zwiedzanie Kairu trzeba zacząć od "programu obowiązkowego". Po półgodzinnej ulicznej gonitwie w wypełnionym po brzegi busiku, z otwartymi oknami docieramy do Gizy. Mina i Maged - nasi przewodnicy - są nieco zdziwieni, nasza chęcią wejścia do wnętrza piramid. Nie wiedza nawet, gdzie kupuje się dodatkowe bilety. Najpierw jednak zdjęcia. Żeby wejść na kamień, z ktorego jest rzekomo "idealna perspektywa", trzeba dać 5 funtow policjantowi. Ten wprowadza nas za sznurek, ustawia na kamieniu i sam robi fotkę. Po chwili znowu wracamy do strefy "dozwolonej" - z drugiej strony sznurka.
Wrażenia ze spaceru wokół piramid nie są powalające. Jasne, ze robią wrażenie miliony wielotonowych bloków - budowle są rzeczywiście mitycznie monumentalne. Niestety są tez negatywy: tłumy ludzi, z wrzeszczącymi dzieciakami i utrudniający widoczność, unoszący sie w powietrzu kurz, czy piasek. Mina i Maged cytują Herodota, wyjaśniając, ze 100 tys. ludzi budowało Horyzont Hufu (bo tak nazywa się Wielka Piramida Cheopsa) przez 20 lat. Idea "nieśmiertelności" ziściła się Faraonowi w jakiś sposób w tym miejscu - pozostał trwały ślad, niezniszczalny symbol, ikona, rozpoznawalna przez wszystkich na świecie. Po wędrówce ze zgiętymi plecami do odkrytej przez Belzoniego komory grobowej uciekamy od tłumów za Wielkiego Kefrena (Piramida Chefrena), gdzie wreszcie znajdujemy chwile spokoju. Poza nielicznymi, którzy wybrali się zobaczyć trzecią, najmniejszą z piramid - Mykerinosa - spokój i cisza. Idealny moment i miejsce na krotki odpoczynek przy puszce Coli, schłodzonej przez małoletniego sprzedawce w wiaderku z woda. Na koniec Sfinks (mniejszy niż moje wyobrażenia o nim) i można wracać na obiad.
Popołudnie wykorzystujemy na piesza wędrówkę po ulicach Szubry. Znajdujemy fantastyczna kafejkę, instalujemy się przy mini stoliku, z pewna trudnością zamawiamy herbatę i kawę - kelner nie rozumie po angielsku nawet tych prostych slow i zdumieni odkryciem "nieskażonego" przez turystow, "prawdziwego" Kairu oddajemy się partyjce backgammona (zwanego tutaj dźwięcznie sziszbiszem), paląc oczywiście świetną shishe. Wieczór wypełnia nam włóczenie się po Khan el-Khalil, jak twierdzi Mina "największym bazarze świata". Poza obowiązkową koszulka z wielbłądem (dla A.) nie kupujemy nic i trochę zastanawiamy się, czy to nie zmartwi, bądź obrazi naszego przewodnika. Na szczęście pojawia się stara sprzedawczyni jaśminowych wianków. Wygląda malowniczo, jak na znanym podobno filmie (którego niestety nie widziałem) i ratuje nas z opresji. Jaśminy nanizane na nitkę pachną wiosennie, niestety skutecznie zagłusza je "zapach Kairu". Powoli przyzwyczajamy się do niego, podobnie jak do wszechobecnego hałasu, chaosu i... anarchii. "Europa stała się państwem policyjnym. Urzędnicy, przepisy, kontrole - każdy tylko czeka na twój błąd. Zle postawisz nogę spacerując - i już mandat. Tutaj można pooddychać prawdziwa wolnością, którą nowoczesne społeczeństwa utraciły" tłumaczy K. Rzeczywiście jest coś fascynującego w tym poczuciu bezkarności choćby w ruchu drogowym. Pięciopasmowe ulice, żadnych czerwonych świateł (poza kilkoma skrzyżowaniami w ekskluzywnych dzielnicach), setki tysięcy pojazdów, większość nadających się na wystawę o historii motoryzacji i żadnych korków. Owszem, chaos wydaje się dominować, ale z drugiej strony jest to płynny i gładki chaos. Momentalnie przychodzi mi na myśl teoria mieszania topologicznego - ta o zbiorach otwartych, które wraz z upływem czasu pokrywają się z innymi zbiorami otwartymi, lub ich częściami w przestrzeni fazowej układu. Jednym słowem: "w tym szalenstwie jest metoda". Teorie chaosu liznąłem już jakiś czas temu, a przyszła mi do głowy własnie teraz - na ulicy pełnej trąbiących nieustannie Daci, Fiatów 125P, Polonezów, Lad, Zaporożców i setek innych pojazdów, jakich ze świecą już szukać na naszych szerokościach geograficznych. Zafascynowany kierowcami włączającymi światła tylko zbliżając się do próbujących przebiec przez jezdnie pieszych, nawet nie zauważam, jak docieram do domu, gdzie przegryzając arabska pite z kozim serem trzeba ustalić jakiś plan na następny dzień.
C.d.n.

Von piotr um 23:21h| 1 Kommentar |Skomentuj ->comment