sobota, 28. sierpnia 2010
Stoję przed bankomatem. Nagle otwierają się za mną drzwi. Odruchowo odwracam się i widzę małego chłopczyka. "Da mi pan na bułkę?" pyta. "Nawet sam ci ją kupię" odpowiadam. "Ale ja nie jestem tak jak inni, co dla rodziców zbierają albo na papierosy. Ja naprawdę chcę na bułkę." "Ok, pójdziemy i kupię ci bułkę." - kończę operację wypłaty i widzę, jak mały zabiera się do wyjścia. "To co? Nie chcesz, żebym ci kupił bułkę?" nalegam. "Nie, nie, ja zaczekam na pana." Bankomat grzecznie pyta, czy chcę wydrukować rachunek, klikam "Tak" i po 30 sekundach wychodzę. A na zewnątrz... ani śladu małego cwaniaka. "Jednak nie chcesz tej bułki?" wołam w kierunku postaci skulonej za żywopłotem. Zamiast odpowiedzi, chłopak pochyla się niżej, tak że staje się niewidoczny z ulicy. Kiedy kilka minut póżniej wyjeżdżam z parkingu, widzę, jak stoi przed kolejną klientką bankomatu z zadowoleniem inkasując parę złotych "na bułkę".
Życie...

Von piotr um 22:08h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

Em Pick
Wizyta w pełnokulturalnym Megastore jest zawsze hołdem dla klasy średniej konsumentów sztuki. Dział "Muzyczne DVD" powala niewielkimi rozmiarami i brakiem np. klasyki. Zamiast rozkoszy oglądania pudełek i zastanawiania się nad niesamowicie bogatym wyborem oper Mozarta (eeech Roma...), można podziwiać Agę Zaryan i Cohena Live in London (pławiących się w błękicie reflektorów, bo taki styl jest teraz obowiązkowy), wszechobecną Osiecką (już chyba wszyscy nagrali płyty z jej piosenkami), Smooth Jazz Cafe (cz. 428) i inne krainy łagodności. Dla mniej wymagających słuchaczy jest powrót na scenę Edyty Bartosiewicz i Budka Suflera (mająca 4 płyty na Top 50). W dziale książek, jak zwykle szlag trafia, że wszystko, co chce się kupić jest w twardych okładkach, przez co cenowo (i wagowo - w samolocie) nieatrakcyjne. Zastanawia mnie też popularność literatury podróżniczej, a właściwie jej przyczyna. Są chyba dwie możliwości: albo Polacy masowo rzucili się na backpackerskie wyprawy do najodleglejszych zakątków świata i chłoną książki napisane przez pionierów takich wypraw, by zaczerpnąć z doświadczenia "Pałkiewiczów naszego wieku", albo (ci sami Polacy) zmęczeni kieratem pracy, spłacaniem rat, wybieraniem kafelek do łazienek, paneli do przedpokoi, polbruku na podjazd i środków odglaniających oczka wodne, polubili siedzenie przy kominku, popijanie Chilijskiego Cabernet Sauvignon ("Najlepsze jest to z Doliny Maipo, kochana, do tego niedrogie - 50 zł za butekę") i rozkoszowanie się przygodami "blondynek na krańcach świata".
Poza tym, koniecznie trzeba odwiedzić zakątek prasowy, do którego nie mam zastrzeżeń, poza może umieszczaniem w dziale "Społeczno-politycznym" tytułów nadających sie bardziej na półkę z magazynami dla panów. W ogóle podejście do tematu równouprawnienia jest tutaj nieco ryzykowne. Dlaczego niby mianem "prasy męskiej" określa się czasopisma motoryzacyjne, elektroniczno-komputerowe i te, w których (przynajmniej na okładkach - nie sprawdzałem zawartości) królują panie? Feministki powinny stanowczo zaprotestować przeciwko pogłębianiu stereotypów za pomocą klasyfikowania jako "kobiece" wszystkiego, co dotyczy kulinarów, ploteczek ze świata gwiazd, zakupów, mody i urody. Faceci na motolotnie, survival i do elektronicznych gadżetów, kobiety do kuchni, kosmetyczki i plotkowania o celebrytach. Protestuję, łącząc się w bólu oburzenia z wszystkimi paniami, które czują się dotknięte seksistowskim aparthaidem w Empiku.

P.S. Kupiłem płytę Waglewskich, książkę o podróżowaniu z plecakiem przez świat, Tygodnik Powszechny i jakąś biograficzną powieść w twardej okładce. Splunąłem z oburzeniem w stronę zaściankowo podzielonego działu prasy męsko-kobiecej i poczułem się inteligenckim konsumentem sztuki klasy średniej. Idę po butelkę czerwonego wina za pięć dych.

Von piotr um 02:58h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment