... newer stories
poniedzia?ek, 23. lutego 2004
Matematykę zdawałem na Maturze (m.in.)
piotr, 20:11h
Wyjątkowo coś dla lubiących ten rodzaj humoru (mi się podoba).
Źródło: http://www.olbertz.de/ Podobno Dirk dostał to od kumpla z Rosji.

Źródło: http://www.olbertz.de/ Podobno Dirk dostał to od kumpla z Rosji.

poniedzia?ek, 23. lutego 2004
Niech żyje Bal...
piotr, 01:04h
Panie w pięknych sukniach, panowie pod muchami, zespół Da Capo, sala w Pałacu pięknie przystrojona...
Bal Charytatywny okazał się bardzo udany. Po pierwsze szczytny cel: renowacja spalonych drzwi (o pożarze pisałem w styczniu). Po drugie dobra zabawa w ostatnią sobotę Karnawału. Żeby zaprosić ludzi, którzy będą w stanie kupić (za niemałe pieniądze) obraz, czy coś innego, trzeba zrobić bal na pewnym poziomie. Civitas Chritiana zorganizowało wszystko naprawdę perfekcyjnie. Wpisowe bodajże 140 zł od pary, nie było wygórowaną ceną. Na ciepło: flaczki, kotlety, bigos, barszczyk z krokietami, biała kiełbasa. Na zimno: sałatki, wędliny, śledzik, łosoś. No tak, były też jajka faszerowane pieczarkami lub kawiorem. A ten francuski szampan wylicytowaliśmy z ekipą młodzieży. Tak naprawdę małe mieliśmy szanse walczyć o obrazy (cena doszła do 1500), rzeźby, czy krzesło secesyjne (wszystko podarowane przez prywatnych kolekcjonerów). Ale o butelkę szampana postanowiliśmy stoczyć bój. Zebraliśmy się wspólnie, uzbieraliśmy 450 zł i w dobrym nastroju przystąpiliśmy do licytacji. Cena wywoławcza: 20 zł. Naszą przedstawicielką była urocza Magda, która WYGRAŁA tę licytację. Kupiliśmy już za 250. Jak na 8 osób cena znośna. Kiedy piliśmy (podobno dobrego, nie znam się) szampana nagle zaczęły mieć powodzenie niedoceniane dotąd jajka faszerowane. Te z odrobiną kawioru oczywiście. Można było więc powiedzieć: francuski szampan, kawior, wielki świat.
Wracając do Balu powiem tylko: "Zatańczysz ze mną jeszcze raz, ostatni raz", a potem będzie Post. O Poście już z uczniami było, ale jeszcze wrócę do tematu.
Bal Charytatywny okazał się bardzo udany. Po pierwsze szczytny cel: renowacja spalonych drzwi (o pożarze pisałem w styczniu). Po drugie dobra zabawa w ostatnią sobotę Karnawału. Żeby zaprosić ludzi, którzy będą w stanie kupić (za niemałe pieniądze) obraz, czy coś innego, trzeba zrobić bal na pewnym poziomie. Civitas Chritiana zorganizowało wszystko naprawdę perfekcyjnie. Wpisowe bodajże 140 zł od pary, nie było wygórowaną ceną. Na ciepło: flaczki, kotlety, bigos, barszczyk z krokietami, biała kiełbasa. Na zimno: sałatki, wędliny, śledzik, łosoś. No tak, były też jajka faszerowane pieczarkami lub kawiorem. A ten francuski szampan wylicytowaliśmy z ekipą młodzieży. Tak naprawdę małe mieliśmy szanse walczyć o obrazy (cena doszła do 1500), rzeźby, czy krzesło secesyjne (wszystko podarowane przez prywatnych kolekcjonerów). Ale o butelkę szampana postanowiliśmy stoczyć bój. Zebraliśmy się wspólnie, uzbieraliśmy 450 zł i w dobrym nastroju przystąpiliśmy do licytacji. Cena wywoławcza: 20 zł. Naszą przedstawicielką była urocza Magda, która WYGRAŁA tę licytację. Kupiliśmy już za 250. Jak na 8 osób cena znośna. Kiedy piliśmy (podobno dobrego, nie znam się) szampana nagle zaczęły mieć powodzenie niedoceniane dotąd jajka faszerowane. Te z odrobiną kawioru oczywiście. Można było więc powiedzieć: francuski szampan, kawior, wielki świat.
Wracając do Balu powiem tylko: "Zatańczysz ze mną jeszcze raz, ostatni raz", a potem będzie Post. O Poście już z uczniami było, ale jeszcze wrócę do tematu.
Ostatki
piotr, 05:16h
"It's four in the morning, the end of december" - śpiewał Cohen, a ja zaśpiewałbym, że jest trzecia z minutami, końcówka lutego. Wróciłęm z Balu Dobroczynnego. Zmęczony, ale szczęśliwy. Tańce, dobre jedzenie, super towarzystwo, udana licytacja na rzecz spalonych drzwi... Tak w skrócie można by podsumować ten bal. Jutro postaram się więcej szczegółów, bo dziś już ledwo żyję...
pi?tek, 20. lutego 2004
Dżuma
piotr, 12:17h
Dżuma to parafialny samochód. Passat rocznik baaaaardzo stary. Jeździ bezbłędnie. Od pewnego czasu nie trzeba nawet skrobać wewnątrz szyb (pan Marek naprawił nawiew). Odgłos silnika podczas jazdy uniemożliwia rozmawianie. Zepsuty tłumik sprawia, że czołg przy Dżumie jest cichutki jak pszczółka. Kłęby białego dymu wydobywają się nie z rury wydechowej, ale spod samochodu (pęknięcie przewodu odprowadzania spalin). Wycieraczki poruszają się z prędkością jednego przesunięcia na 6 sekund. Bardzo powoli, z namaszczeniem suną po szybie. Ręcznego hamulca nie zaciąga się z obawy przed zamarznięciem. Z tego samego powodu nie zamyka się zamków. Kolorem Dżuma przypomina niebieski.
Jest stara, rozklekotana, ale JEŹDZI!!!! Dzięki niej pan Marek (nasz pracownik) może zawsze załatwić wszystko w mieście nie tracąc czasu. Poza tym, gdy któryś z wikariuszy nie ma czym dojechać tu i ówdzie - bierze Dżumę.
Od czasu wzięcia udziału w mistrzostwach województwa w lotach i akrobacjach samochodowych - jeżdżę Dżumą.
I DZIĘKUJĘ BOGU, że ją mamy...
Jest stara, rozklekotana, ale JEŹDZI!!!! Dzięki niej pan Marek (nasz pracownik) może zawsze załatwić wszystko w mieście nie tracąc czasu. Poza tym, gdy któryś z wikariuszy nie ma czym dojechać tu i ówdzie - bierze Dżumę.
Od czasu wzięcia udziału w mistrzostwach województwa w lotach i akrobacjach samochodowych - jeżdżę Dżumą.
I DZIĘKUJĘ BOGU, że ją mamy...
czwartek, 19. lutego 2004
piotr, 10:30h
Wczoraj miałem powrót do rzeczywistości "zarobienia totalnego". Najpierw lekcje do 14.30. Potem szybki obiad koło trzeciej i Rada Pedagogiczna na czwartą. W międzyczasie musiałem zatankować parafialną Dżumę (mój obecny środek lokomocji-opiszę go wkrótce). Z Rady urwałem się przed szóstą, bo na mojej Wioseczce Mszę miałem. Dobrze, że przygotowania do Bierzmowania nie było, bo bym na 17.30 nie zdążył. Po Mszy zazwyczaj jest spotkanie z ministrantami, ale tym razem tylko chwilę posiedzieliśmy, bo zimno i czasu brak (musiałem jeszcze załatwić busa na czuwanie, wyjeżdżamy jutro do Miasteczka 90 km od nas). Na 19.00 zwykle idę na koszykówkę. Tym razem nie dałem rady. Siadłem przy komputerze i pisałem raporty do akcji "Szkoła z klasą". Cały dzień pełen pracy, ale I love this game.
?roda, 18. lutego 2004
piotr, 09:34h
Wczoraj ze zgrozą stwierdziłem, że moi uczniowie nie mają pojęcia o Wielkim Poście.
Mieli napisać odezwę do Episkoparu Polski na ten temat. Najpierw szukali w słownikach, co to jest "odezwa" (wyrażenie poglądów, skłaniające do działania, akcji), potem "episkopat". W końcu z ich prac wynikło, że Wileki Post dla nich jest czasem, w którym Kościół nakazuje się smucić, 40 dni pościć, nie jeść mięsa.
Czasem pisali, że wzywają do wydania broszury informacyjnej dla młodzieży.
Na moje pytanie: jak miałaby być rozpowszechniana taka broszura, odpowiedzieli, że nie w kościołach, bo i tak 3/4 z nich by jej nie dostało.
A IV klasy się zaręczają (ale muszę iść na śniadanie, bo Waldek mnie podwiezie).
Mieli napisać odezwę do Episkoparu Polski na ten temat. Najpierw szukali w słownikach, co to jest "odezwa" (wyrażenie poglądów, skłaniające do działania, akcji), potem "episkopat". W końcu z ich prac wynikło, że Wileki Post dla nich jest czasem, w którym Kościół nakazuje się smucić, 40 dni pościć, nie jeść mięsa.
Czasem pisali, że wzywają do wydania broszury informacyjnej dla młodzieży.
Na moje pytanie: jak miałaby być rozpowszechniana taka broszura, odpowiedzieli, że nie w kościołach, bo i tak 3/4 z nich by jej nie dostało.
A IV klasy się zaręczają (ale muszę iść na śniadanie, bo Waldek mnie podwiezie).
wtorek, 17. lutego 2004
piotr, 02:21h
Pierwszy dzień w szkole po feriach nie spełnił moich oczekiwań. Tak już mi się chciało wrócić na lekcje, a jednak dzisiaj jakiś zmęczony do tego podszedłem. Pojechałem rowerem proboszcza. Miałem mały problem, gdzie go zostawić, ale w szatni znalazło się miejsce. Chyba uczniowie nie korzystają z tego rodzaju środka lokomocji. Na katechezach dziś nie robiłem żadnego tematu. Po prostu rozmawialiśmy o minionych feriach. Jutro mam myśl, żeby w końcu zacząć mówić o Wielkim Poście. Sylwek podrzucił mi parę pomysłów. Przyjechał do mnie swoim busem i przywiózł części do samochodu, które załatwił mi Maciek. Kupiłem dosyć tanio, teraz jeszcze znajdę warsztat, gdzie mi zrobią auto (mam już coś na oku) i pozostanie czekać na efekt.
niedziela, 15. lutego 2004
Ferie 2004
piotr, 00:34h
Zacznę od początku. Najpierw było Cichowo (60 km od Poznania). Zameczek hrabiego Jakiegośtam, fajni ludzie, piękne jezioro, cisza, las, rekolekcje. Wypocząłem cały weekend. Potem zahaczając o Karpacz (2 deszczowe dni) dotarłem do DOMU. Rodzice, siostra, siostrzenica, dom... Wreszcie przez Szczecin dotarłem do Kamienia. Tu gościłem Jacka - diakona z Polski Wschodniej (gdzie białe niedźwiedzie mówią dobranoc). W poniedziałek wybraliśmy się do znajomych. 10.00 rano, pogoda ładna, prędkość bezpieczna (70 km/h). Nagle poślizg, krótka walka o utrzymanie się na jezdni, pobocze, 3 fikołki i... radosna muzyka z radia, którą szybko wyłączyłem. Pytanie: Żyjecie? Wszyscy wychodzimy z samochodu o własnych siłach. Jacyś ludzie biegną w naszą stronę, krzyczą coś, ale nic już nie ma znaczenia: żyjemy, cali i zdrowi, nikomu nic się nie stało. My z Jackiem z przodu zapięci pasami, ale Dominika z tyłu latała razem z moją walizką, hełmem wojskowym (z przedstawienia), 2 parami nożyczek, zszywaczem i innymi przedmiotami niebezpiecznie mogącymi uszkodzić ciało. "Jesteśmy jeszcze Panu Bogu potrzebni" filozoficznie stwierdził Jacek, a mi śniły się nogi na wyciągu, pokiereszowane twarze, wózki inwalidzkie, paraliże, wybite oczy, połamane kończyny, groby, krew... Analizując wszystko (samochód z przeciwka, pobliskie drzewa, ilość fikołków, brak pasów Dominiki i przedmioty niebezpieczne w aucie) mogę powiedzieć jedno: "To był najszczęśliwszy dzień mojego życia".
Zdecydowanie jestem świadkiem CUDU.
A samochód będzie jak nowy (I hope).
Zdecydowanie jestem świadkiem CUDU.
A samochód będzie jak nowy (I hope).
pi?tek, 13. lutego 2004
Wróciłem
piotr, 20:52h
Przerwa w pisaniu bloga była większa niż przerwa w pobycie na parafii.
Już jestem, ale wszystko opiszę najwcześniej jutro.
Najważniejsze, że nikomu nic sie nie stało.
Samochód - to tylko rzecz, a w przypadku księdza narzędzie pracy.
Szkoda, że nie mój rozbiłem, tylko taty.
Ale mu naprawię.
Chyba...
Już jestem, ale wszystko opiszę najwcześniej jutro.
Najważniejsze, że nikomu nic sie nie stało.
Samochód - to tylko rzecz, a w przypadku księdza narzędzie pracy.
Szkoda, że nie mój rozbiłem, tylko taty.
Ale mu naprawię.
Chyba...
czwartek, 29. stycznia 2004
Przerwa
piotr, 17:29h
Dziś wyjeżdżam do leśniczówki pod Poznaniem. Na rekolekcje dla Oazy Rodzin Animatorów Rejonowych. Rekolekcje to za dużo powiedziane. Taki weekend skupienia raczej. Potem jadę do domu (przez Karpacz). Wracam w piątek (06.02.), późnym wieczorem, ale jeśli znajdę kawiarenkę internetową i chwilę czasu, to skrobnę coś w międzyczasie.
czwartek, 29. stycznia 2004
Oskar i Ciocia Róża
piotr, 00:26h
To opowiadanie z Wysokich Obcasów było słuchane przez większość moich uczniów z przejęciem. Właściwie nie byłem pewien, czy trafi im do gustu. Mi trafiło, ale ja jestem od nich dużo starszy. Opowiadanie jest o 10-letnim chłopcu chorym na raka. Właściwie, chciałem w całości je tu zamieścić, ale dostęp do archiwum GW kosztuje 10,98 zł za 60 minut. Wpisywanie zajęłoby za dużo czasu, zresztą "takich długich tekstów dziś się nie czyta" (to cytat).
Po wysłuchaniu opowiadania rozmawialiśmy, tzn. ja mówiłem, a oni słuchali. Wszelkie próby wywołania dyskusji nie dawały efektu (poza IVa i IId). Myślę, że temat za trudny jak na koniec półrocza. Wszyscy mówią tylko o ocenach, zagrożeniach, frekwencji, a ja im o śmierci (i to jeszcze niewinnych dzieci).
W tym opowiadaniu mały Oskar martwi się, że nikt z nim nie chce rozmawiac o śmierci. Kiedy rozpoczyna ten temat, wszyscy głuchną nagle.
Mówiliśmy o mechanizmie wypierania z naszego życia "niewygodnych" tematów. Kiedy zapowiedziałem (w okolicach 1 listopada), że temat brzmi: Memento mori. Podniósł się krzyk:"Po co o takich rzeczach mówić? Czemu taki dołujący temat?"
Nie chcemy o tym słuchać, nad tym się zastanawiać. Choroba, śmierć, hospicja, cierpienie nie mają miejsca w naszym "Perfect World". Tu wszyscy muszą być jak na reklamie: młodzi, piękni, zdrowi.
Wędrując po sieci zauważyłem jednak, że "nic w przyrodzie nie ginie". Temat wraca (czsasem w karykaturalnej formie). Najpopularniejsze blogi? Lady Death, Dark Woman, Moon Sister, Vampire King, Crematory, etc. Co lubię? Cmentarze, noc, deszcz, mgłę, księżyc, muzykę irlandzką, gotyk, mitologię skandynawską. Hobby? Wilkołaki, strzygi, stare nagrobki, samotne spacery nocą po zamglonym cmentarzu. Nekromania kwitnąca.
Na koniec jednak cytat z opowiadania (polecam je):
"- Wydaje mi się, ciociu, że oni chcieliby widzieć ten szpital innym, niż jest naprawdę. Jakby człowiek przychodził do szpitala tylko po to, żeby wyzdrowieć. A przecież przychodzi się tutaj także po to, żeby umrzeć.
- Masz rację, Oskarze. Myślę zresztą, że popełnia się ten sam błąd w stosunku do życia w ogóle, nie tylko do szpitala. Zapominamy, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowujemy się wszyscy, jakbyśmy byli nieśmiertelni".
Po wysłuchaniu opowiadania rozmawialiśmy, tzn. ja mówiłem, a oni słuchali. Wszelkie próby wywołania dyskusji nie dawały efektu (poza IVa i IId). Myślę, że temat za trudny jak na koniec półrocza. Wszyscy mówią tylko o ocenach, zagrożeniach, frekwencji, a ja im o śmierci (i to jeszcze niewinnych dzieci).
W tym opowiadaniu mały Oskar martwi się, że nikt z nim nie chce rozmawiac o śmierci. Kiedy rozpoczyna ten temat, wszyscy głuchną nagle.
Mówiliśmy o mechanizmie wypierania z naszego życia "niewygodnych" tematów. Kiedy zapowiedziałem (w okolicach 1 listopada), że temat brzmi: Memento mori. Podniósł się krzyk:"Po co o takich rzeczach mówić? Czemu taki dołujący temat?"
Nie chcemy o tym słuchać, nad tym się zastanawiać. Choroba, śmierć, hospicja, cierpienie nie mają miejsca w naszym "Perfect World". Tu wszyscy muszą być jak na reklamie: młodzi, piękni, zdrowi.
Wędrując po sieci zauważyłem jednak, że "nic w przyrodzie nie ginie". Temat wraca (czsasem w karykaturalnej formie). Najpopularniejsze blogi? Lady Death, Dark Woman, Moon Sister, Vampire King, Crematory, etc. Co lubię? Cmentarze, noc, deszcz, mgłę, księżyc, muzykę irlandzką, gotyk, mitologię skandynawską. Hobby? Wilkołaki, strzygi, stare nagrobki, samotne spacery nocą po zamglonym cmentarzu. Nekromania kwitnąca.
Na koniec jednak cytat z opowiadania (polecam je):
"- Wydaje mi się, ciociu, że oni chcieliby widzieć ten szpital innym, niż jest naprawdę. Jakby człowiek przychodził do szpitala tylko po to, żeby wyzdrowieć. A przecież przychodzi się tutaj także po to, żeby umrzeć.
- Masz rację, Oskarze. Myślę zresztą, że popełnia się ten sam błąd w stosunku do życia w ogóle, nie tylko do szpitala. Zapominamy, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowujemy się wszyscy, jakbyśmy byli nieśmiertelni".
wtorek, 27. stycznia 2004
piotr, 00:41h
Dzisiaj złamałem swoją zasadę. Nigdy nie biorę leków przeciwbólowych (właściwie baz powodu). Dzisiaj jednak od rana strasznie bolała mnie głowa. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale miałem dużo pilnych spraw, które wymagały szybkiego i trzeźwego działenia, a z bolącą głową nie dało się zupełnie. Więc kupiłem na stacji benzynowej Ibuprom, zażyłem dwie tabletki i mogłem jakoś funkcjonować.
Zawsze, gdy jestem już wykąpany, w piżamce i myślę o chwili relaksu dzwoni telefon ze szpitala. Zawsze dzwoni w nieodpowiednim momencie, jakby Bóg chciał powiedzieć:" Nie zapominaj, kim jesteś". Dzisiaj też zadzwonił. Pierwszym odruchem był ból - dlaczego teraz? Ale już po chwili, gdy logika zaczęła działać, znikło uczucie bólu. Przecież dla takich momentów zostałem księdzem. Szybka mobilizacja, założyłem sutannę, wziąłem walizkę, otworzyłem garaż i pojechałem.
Zadzwoniły pielęgniarki. Starsza, nieprzytomna pani, o której mówiły, że chyba nadchodzi jej czas, leżała na wewnętrznym.
Pomodliłem się, udzieliłem Sakramentu Namaszczenia i porozmawiałem chwilę z pozostałymi trzema paniami, które wyglądały na lekko przerażone wizytą księdza. Zawsze w szpitalu traktują mnie jak Zwiastuna Śmierci. A o tak późnej porze, to już całkiem jestem dla pacjentów Czarną Nemesis.
Widząc wystraszone twarze pomyślałem: "Kiedy wreszcie dotrze do nas, że sakrament namaszczenia jest po prostu dla chorych? Kiedy przestanie kojarzyć się z ostatnią godziną? Kiedy wierzący będą go przyjmować zawsze, gdy się czują niezdrowymi?"
Njaczęściej na moją propozycję modlitwy i sakramentu chorych słyszę: "Nie, nie, proszę księdza, aż tak źle ze mną nie jest. Może później. Jeszcze zdążę."
Nie dociera żadne tłumaczenie. Ksiądz i sakrament to dla umierających.
Wzdycham do Ciebie, Panie i cieszę się, że zdążyłem.
Źle. Powinienem napisać: "że zdążyliśmy".
Zawsze, gdy jestem już wykąpany, w piżamce i myślę o chwili relaksu dzwoni telefon ze szpitala. Zawsze dzwoni w nieodpowiednim momencie, jakby Bóg chciał powiedzieć:" Nie zapominaj, kim jesteś". Dzisiaj też zadzwonił. Pierwszym odruchem był ból - dlaczego teraz? Ale już po chwili, gdy logika zaczęła działać, znikło uczucie bólu. Przecież dla takich momentów zostałem księdzem. Szybka mobilizacja, założyłem sutannę, wziąłem walizkę, otworzyłem garaż i pojechałem.
Zadzwoniły pielęgniarki. Starsza, nieprzytomna pani, o której mówiły, że chyba nadchodzi jej czas, leżała na wewnętrznym.
Pomodliłem się, udzieliłem Sakramentu Namaszczenia i porozmawiałem chwilę z pozostałymi trzema paniami, które wyglądały na lekko przerażone wizytą księdza. Zawsze w szpitalu traktują mnie jak Zwiastuna Śmierci. A o tak późnej porze, to już całkiem jestem dla pacjentów Czarną Nemesis.
Widząc wystraszone twarze pomyślałem: "Kiedy wreszcie dotrze do nas, że sakrament namaszczenia jest po prostu dla chorych? Kiedy przestanie kojarzyć się z ostatnią godziną? Kiedy wierzący będą go przyjmować zawsze, gdy się czują niezdrowymi?"
Njaczęściej na moją propozycję modlitwy i sakramentu chorych słyszę: "Nie, nie, proszę księdza, aż tak źle ze mną nie jest. Może później. Jeszcze zdążę."
Nie dociera żadne tłumaczenie. Ksiądz i sakrament to dla umierających.
Wzdycham do Ciebie, Panie i cieszę się, że zdążyłem.
Źle. Powinienem napisać: "że zdążyliśmy".
niedziela, 25. stycznia 2004
100-dniówka
piotr, 04:03h
Wytańczyłem się za wszystkie czasy. Teraz trzeba będzie to obejrzeć na video. Ach, kiedy ja byłem taki młody, żeby nie schodzić z parkietu...
Co ja gadam, przecież jestem młody (28 w tym roku).
Mówią, że życie zaczyna się po trzydziestce...
Jutro na 7.00, więc idę spać.
Co ja gadam, przecież jestem młody (28 w tym roku).
Mówią, że życie zaczyna się po trzydziestce...
Jutro na 7.00, więc idę spać.
sobota, 24. stycznia 2004
Lęk
piotr, 01:23h
Odwiedziłem dziś pewną rodzinę. Zwyczajna aż do bólu. Mama, tato, dwoje dzieci... Gospodarz opowiedział, że przez rok chorował przewlekle na zapalenie oskrzeli. W końcu lekarze wykryli guz. Złośliwy. Teraz jest po trzeciej chemii. Zobaczyłem strach w jego oczach. Próbowałem bardzo gwałtownie i gorliwie mówić o nadziei. O tym, że o wynikach leczenia często decyuje nastawienie pacjenta. Niewiele można zrobić podczas klkunastominutowej rozmowy. Próbowałem przekonać go, żeby walczył, ale on chyba nie miał już siły. Obiecałem mu modlitwę, ale chyba sam trochę zwątpiłem. Ten lęk w jego oczach był wręcz paraliżujący. Nie wiem, czy mi wolno, ale chyba kłamałem, mówiąc, że wierzę w zwycięstwo w tej walce z chorobą. Byłem chyba dosyć przekonujący motywując go do nie poddawania się, ale w głebi serca nie wierzyłem, że przełamie ten strach. To było tak emanujące z niego, że trochę sam zadrżałem w środku. Bezsilność wobec muru beznadziei lekko mnie przygniotła. Teraz myślę o tym inaczej, teraz wierzę, modlę się za niego, ale gdy z nim rozmawiałem, bałem się, że zobaczy mój lęk. Stanąłem wobec rzeczywistości, która powiedziała: "Jesteś mocny w gębie, używasz niezłych słów, ale czy w środku cię nie złamałam?" To był tylko krótki moment lęku, a jak bardzo poczułem, że tylko Bóg jest moją Mocą. Bez Niego topnieję jak śnieg na wiosnę. Bez Niego jestem jak bez baterii, bez prądu, niezdolny, by przełamać strach. Mam nadzieję, że to doświadczenie umocni mnie jak Piotra, który zwątpił wobec żywiołów. To przecież proste, jak "Jezu Ufam Tobie".
czwartek, 22. stycznia 2004
Anioł Stróż
piotr, 01:06h
Wracałem właśnie z mojej Wioseczki z Kolędy. Jadę sobie, a tuż za nowym mostem, tam, gdzie nasyp jest dosyć wysoki idzie gościu. Idzie to za dużo powiedziane. Zatacza się równo. "He,he za dużo wypił" - pomyślałem - "żona mu da". Już go niemal minąłem, a tu widzę, jak gościu zatacza się kolejny raz, robi piruet i... znika mi z oczu. Po prostu zleciał na dół z nasypu. Zatrzymałem samochód, trochę cofnąłem, żeby bezpiecznie zaparkować i wychodzę w sutannie. Podchodzę do miejsca, gdzie ostatni raz go widziałem: leży no dole. "Hmmm... Jak tu zejść?" Znalazłem nieco łagodniejsze zbocze i zsunąłem się delikatnie na dół. Gość leży. Wódą bije od niego na 10 m. Podchodzę, szarpię i mówię: "Wstawaj!" A on patrzy na mnie jak na zjawę i pyta: "Kim jesteś?" " Twoim Aniołem Stróżem" zmyślam bez zmrużenia okiem. "Miałeś tu zamarznąć, ale Pan Bóg ulitował się nad Tobą ostatni raz i dał Ci jeszcze jedną szansę. Wstawaj!" Z wielkim wysiłkiem go podniosłem, potem jeszcze trudniej było wejść na nasyp. Już na górze, gdy stanął na nogach i nieco ochłonął pyta mnie: "Aniele, dlaczego wyglądasz jak ksiądz?" Ciężko było się nie uśmiechnąć, ale twardo patrzę na niego i odpowiadam: "Najczęściej na ziemi występujemy w takiej postaci." Na koniec podprowadziłem go do barierki i prosto w oczy powiedziałem: "Pan Bóg nie dał Ci zginąć tym razem, ale pamiętaj: do piekła jest bardzo blisko. Jak nie przestaniesz pić, trafisz tam całkiem niedługo." Jąkał się jakby chciał coś powiedzieć, ale zapytał tylko: "Aniele, jak Ci na imię?" Teraz już musiałem bardzo się skoncentrować, żeby się nie roześmiać i śmiertelnie poważnie powiedziałem: "Anioł, na imię mi Anioł. Zwracaj się do mnie w trudnych chwilach. Teraz żegnaj i pamiętaj, że to była Twoja ostatnia szansa."
Najśmieszniejsze, że wsiadłem do samochodu, który stał z drugiej strony jezdni, nieco wgłąb i gość, gdy się odwrócił zobaczył tylko pędzone po ziemi przez wiatr kupki śniegu. Jaką miał wtedy minę... Nieco tylko się kiwając ruszył przez most w stronę Osiedla.
A ja w domu puściłem sobie U2 "If God will send His angels".

Najśmieszniejsze, że wsiadłem do samochodu, który stał z drugiej strony jezdni, nieco wgłąb i gość, gdy się odwrócił zobaczył tylko pędzone po ziemi przez wiatr kupki śniegu. Jaką miał wtedy minę... Nieco tylko się kiwając ruszył przez most w stronę Osiedla.
A ja w domu puściłem sobie U2 "If God will send His angels".

... older stories