niedziela, 30. pa?dziernika 2005
Wycieczkowa Sobota
O 6.30, jak zwykle wyjechaliśmy na sobotnią wycieczkę. To znaczy może i byliśmy o wpół do siódmej w busiku, ale z balkonu rozległ się głos Tobiasa (czyt. Tobajasa): "Dajcie mi 5 minut!" Zaspał, bo telefon mu sie rozładował. Zdarza się...
W busiku miejsca mielismy więcej niż ostatnio, bo jakiś inny typ był, tylko oparcia niższe i ciężko było się ułożyć, żeby pospać. Michel zasnął po 3 sekundach. Żertowalismy sobie, że ma taki wyłącznik z tyłu głowy - "klik" i już śpi. Sam Michel stwierdził kiedyś, że całe jego życie to przerwy pomiędzy snem.
Pierwszym etapem była Cezarea (Nadmorska, nie Filipowa). Widać tu architektoniczny czy strategiczny geniusz Heroda (zwanego Wielkim). Mimo tego, co o nim można powiedzieć (raczej niedobrego), Cezarea jest przykładem niezwykłego zmysłu przewidywania. Z małej wioseczki zrobił Herod piękny port z miastem, amfiteatrem, świątyniami (niestety kultu Cesarza) i rezydencjami bogaczy, którzy ściągnęli tu wraz z handlem.
W teatrze słuchamy prezentacji Bonawentury o przykładach retoryki w interpretacji rabinicznej, potem (ku zdziwieniu turystów) stojąc na scenie razem z Alexiusem śpiewamy fałszując na dwa głosy "Cichą noc" (1 zwrotka: ja-po polsku, Alexius w Zulu, druga: po angielsku - drzemy się nieźle).
Potem spacer brzegiem morza, prezentacja Libora na temat idei mesjanizmu w NT i Qumran, kawa w nadbrzeżnej kafejce i jedziemy dalej.
A dalej na trasie jest Meggido. Miasto niszczone i odbudowywane 25 (!) razy. Niesamowita jest wola ludzi, by jednak mieć tu miejsce zamieszkane, a z drugiej strony wola niszczenia. Wszystko przez strategiczne położenie Meggido - miasto ginęło i odradzało się, by znów spłonąć w wojennej zawierusze. Kto ma kontrolę nad tym punktem, panuje nad najwazniejszym przejściem przez pasmo Karmel, nad starożytną "autostradą" Via Maris. Praktycznie wszyscy z Egiptu do Mezopotamii (lub w drugą stronę) szli przez to miejsce.
Podobno Edwin Robinson stojąc w 1830-którymś roku na tym pagórku zastanawiał się i zapisywał w swoim dzienniku: "Ciekawe, gdzie może znajdować się Megiddo". Tymczasem pagórek kryje w sobie 25 (!) warstw archeologicznych.
Wrażenie zrobiła na mnie brama z epoki Salomona, ale to jeszcze nic okrągły ołtarz z 3000 BC - to jest staroć!
Czekamy, czy nie rozpocznie się ostatnia bitwa (Ap 16,16) - Armagedon pochodzi od Har Megiddon (har to po hebrajsku góra), ale nie zanosi się na rozpoczęcie działań wojennych (całe szczęście), więc jemy lunch (kanapki z arabskiego chleba, coca-cola z hebrajskim napisem i jabłko) i ruszamy.
Teraz czas na Górę Karmel. Biorę swój szkaplerz do ręki i proszę kogoś, żeby zrobił mi zdjęcie. Miły karmelita opowiada o Eliaszu, potem idziemy do kaplicy na Mszę Św. Modlę się za wszystkich moich znajomych, którym bliska jest duchowość karmelitańska, którzy noszą szkaplerz, wspominam karmelitanki, którym tyle zawdzięczam (jak trwoga to do karmelitanek, z prośbą o modlitwę). Jak zawsze prosimy o Pokój...
Po wyjściu z kaplicy znajdujemy z Tobiasem (czyt. Tobajasem) ogromną modliszkę. Trochę rozmawiamy o dziwacznych (okrutnych) zwyczajach tej pani i idziemy szukać busika.
W drodze powrotnej zazwyczaj oglądamy jakis film. Niestety nowy kierowca ma do dyspozycji tylko jakiś musical. Zatrzymujemy się przy targowisku i z Liborem i Michelem biegniemy kupić jakiś film. A tu niespodzianka - nie ma nigdzie stoiska z DVD. Cóż, niech będzie musical... Okazuje się, że to koncert jakiegoś arabskiego zespołu. Ciężko mi znieść tę specyficzną harmonię (czy jej brak), ale Manoj (czyt. Manocz) i Antonny - chłopaki z Indii - mają niezły ubaw. Normalnie im się to podoba!
Mimo arabskiej muzyki zasypiam (jak wszyscy inni) i śpię prawie całą drogę (nie licząc kilku bezskutecznych prób nauczenia się kilku słów w hindu).
Przed powrotem jeszcze wizyta na stacji benzynowej (18 szekli za małego Heinekena i chipsy - zdzierstwo) i można powoli kończyć dzień.
Poczytam jeszce coś z Greki i idę spać - wcześniej, bo na 7.00 rano chcę zdążyć na Eucharystię u sióstr w Domu Polskim...
Ależ się rozpisałem...

Von piotr um 00:19h| 4 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

Miasto Pokoju jest paradoksalną nazwą dla miejsca, w którym trwa wojna.
Pan Bóg pewnie marszczy czoło zatroskany, bo jego dzieciaki nie mogą się wyrwać ze spirali przemocy.
Na ulicach niby zwyczajne życie, ale uzbrojeni żołnierze są widoczni na każdym kroku.
Kwintesencją paradoksu są dla mnie ładne dziewczyny z karabinami...

Von piotr um 02:29h| 1 Kommentar |Skomentuj ->comment

 

czwartek, 27. pa?dziernika 2005
Sinatra Cafeteria
Od dzisiaj, oprócz naszych dotychczasowych lekcji zaczynamy wykłady na Uniwersytecie. Jakby nie czytać - po angielsku czy po polsku skrót nazwy nie jest ciekawy. Hebrew University of Jerusalem albo Hebrajski Uniwersytet Jerozolimski to zawsze "Ha-U-Jot".
Pierwsza wizyta była tylko zapoznaniem z campusem.
Robi wrażenie - duży, nowoczesny budynek a właściwie kompleks budynków z pięciopiętrową biblioteką, ogrodem botanicznym, supermarketami, urzędem pocztowym, amfiteatrem i tego typu atrakcjami. Profesor o swojsko brzmiącym nazwisku Kapitulnik (Argentyńczyk z pochodzenia) powiedział kilka słów i oddał nas w ręce Iris, która była perfekcyjnie przygotowana na spotkanie z nami - każdy otrzymał pakiet materiałów z mapą campusa i planem Jerozolimy oraz 58-stronicowy "Przewodnik Studenta".
W tej broszurce znajdują się WSZYSTKIE potrzebne informacje, począwszy od funkcjonowania Uczelni (adresy, telefony, nazwiska), poprzez sprawy praktyczne związane z Uczelnią (biblioteka, ksero, komputery, sklepy, szatnie, windy), sprawy pośrednio związane z Uczelnią (akademiki, wynajem mieszkań i samochodów, ochrona zdrowia, zajęcia pozaszkolne, sport) aż do spraw nie związanych z Uczelnią (zwiedzanie Jerozolimy, pralnie, banki, knajpy, telefony, dojazdy na dworce i lotniska). Ktoś się natrudził, pozbierał informacje i doświadczenia studentów i przygotował naprawdę przydatny dokument.
Oprócz tego dostaliśmy też legitymacje, bez których NIE DA SIĘ wejść na teren Uniwerku. Bramka z wykrywaczem metalu, kontrola plecaka i oczywiście wspomnianej legitymacji są przy każdym wejściu.
Trochę się uśmiechaliśmy widząc to, ale zrozumieliśmy wszystko, pijąc kawę w "słynnej" Sinatra Cafeteria.
To właśnie tutaj w głośnym zamachu zginęło 7 studentów (m.in. z USA, Korei, Turcji, Francji, Włoch), których nazwiska uwieczniono na tabliczkach wszędzie wokół. 96 rannych - 11 bardzo ciężko, "Krew, ogień, szkło, ludzkie szczątki, meble -wszystko zmielone" - tak to opisują ratownicy. Rodziny zabitych nie miały możliwości identyfikacji zwłok...
Był czas egzaminów, studenci, profesorowie, obsługa, goście.
To miejsce szczególnie upodobali sobie studenci z zagranicy. Zamach nie był samobójczy. Ktoś wszedł, zostawił pod jednym ze stojących na środku stolików torbę z materiałem wybuchowym i oddalił się...
Pochylone pod kątem 45 stopni drzewo, które pozostawiono po wybuchu przypomina to wydarzenie.
Ciarki przechodzą...
Niby słońce, muzyka, waniliowa kawa, dziewczyny w krótkich spódnicach, nastrój beztroski, zakochane pary, błękitne niebo, a jednak nachylone drzewo wcina się w krajobraz niczym złowieszcze wycie syreny podczas letniego wieczoru, niczym krzyk człowieka w środku nocy, niczym pomruk grzmotu na łódce daleko od lądu, jakby chciało powiedzieć: "Dni człowieka są jak trawa".
Poetą to ja nie będę, ale chyba spomiędzy tych słów wystaje kawałek odczucia, którego doznałem...

Shalom!
Pokój dla Jeruzalem!
Shalom!

Von piotr um 23:35h| 1 Kommentar |Skomentuj ->comment

 

?roda, 26. pa?dziernika 2005

Nie mogę codziennie przedstawiać kolejnej osoby z mojego obecnego miejsca pobytu, bo z bloga zrobi się kartoteka.
Ale ponieważ Yuki wyjeżdża (chyba nawet już wyjechał), więc dziś o nim.
Pochodzi z Tokyo. Jest księdzem od 5 lat. Nie studiuje z nami, był tylko przez jakiś czas mieszkańcem naszego domu (moim sąsiadem) i kilka wycieczek z nami zaliczył.
Yuki jest tym samym japończykiem, którego kilka notek temu nazywałem Kawasaki. Teraz, gdy znay się bliżej, nie zapominam jego imienia. Szalenie sympatyczny stara się bardzo wyraźnie artykułować angielskie słowa. Podczas zwiedzania nie rozstaje się ze swoją kamerą.
Dzisiaj wyjechał do Jerycho, później do połowy grudnia będzie studiował w jakimś instytucie dialogu żydowsko-chrześcijańskiego. Mamy spotkać się przed jego powrotem do Tokyo. I mam nadzieję, że DVD mi przyśle z materiałem z Qumran i Galilei...
Wyjątkowo, drugie zdjęcie - myślę, że sympatyczne...

Von piotr um 23:54h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

wtorek, 25. pa?dziernika 2005
Alexius trochę się spóźnił - przyjechał do Jerozolimy kilka dni po wszystkich.
Nie znałem go wcześniej, ale od początku zauważyłem, że jest człowiekiem uśmiechu. Pochodzi z RPA. Mieszkał 3 km od oceanu. Kilmat był gorący, tropikalny, więc tutaj trochę dokucza mu 18 st. w nocy. Nawet zmienił pokój - przeniósł się do południowej części korytarza. "Ty masz północną skórę, ty tego nie zrozumiesz" - tłumaczył mi swoją wrażliwość na chłód.
Alexius jest nieco starszy niż reszta towarzystwa. Pracował na parafii przez 12 lat. Ostatnie 5 w Katedrze w Johannesburgu. Wcześniej w Seminarium był przewodniczącym studentów i niewiele brakowało, a przypłaciłby to relegowaniem z powodu zaangażowania w spory wewnątrzstudenckie. Rektor wydał już nawet decyzję, na szczęście biskup przywrócił Alexiusa do stanu kleryckiego.
Segregacja rasowa miała swoje echo nawet w Seminarium, gdzie biali i czarni klerycy raczej stanowili odrębne grupy. Był to zresztą początek przełamywania barier. Wcześniej prawo państwowe nakazywało rozdzielenie nawet w placówkach kościelnych. Gdy Alexius wstąpił do Seminarium był to pierwszy rok wspólnej formacji wszystkich kleryków. Musieli powoli przełamywać barierę własnych przyzwyczajeń i nauczyć się bycia razem, co po tylu latach apparthaidu nie było łatwe.
Alexius uśmiecha się praktycznie zawsze. Jest bardzo sympatyczny i przez wszystkich lubiany.
Dzisiaj zgubiliśmy się na Starym Mieście w gąszczu uliczek i chyba już nie zaufa moim umiejętnościom przewodnika. Szukaliśmy brewiarza, bo gdzieś mu się zagubił w podróży, ale w Jerozolimie znaleźć brewiarz po angielsku jest ciężko. W innych językach pewnie też, ale szukaliśmy po angielsku (chociaż A. zna jeszcze Zulu).
Pan "chwycił" Alexiusa po maturze. Od trzech lat pracował w fabryce, gdy "the Lord has called".
Tyle o nim, a to zdjęcie...

Jeszcze historia z dzisiejszego kazania (opowiedziana przez Alexiusa):
W małej wiosce w Afryce Południowej pracował Misjonarz. Od wielu lat mieszkał tam samotnie, dzieląc trudy i radości życia ze swoimi parafianami. Pewnego dnia do wioski miał przyjechać Wysoki Urzędnik Angielski. Dzieci przygotowały na jego powitanie wierszyki i piosenki. Po ceremoni przybiegły poekscytowane do Misjonarza i opowiedziały mu, że widziały białego człowieka. Ich emocje były wielkie, ale Misjonarz powiedział, że przecież mieszka w ich wiosce od tylu lat i też jest białym człowiekiem. Dzieci, wyraźnie zaskoczone patrzyły na niego przez chwilę, by w końcu stwierdzić z przekonaniem: "Nie, ty nie jesteś białym człowiekiem. Ty jesteś nasz Father John".

Von piotr um 23:32h| 4 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

poniedzia?ek, 24. pa?dziernika 2005
Zjarało mnie w tej Galilei. Zobaczyłem dopiero, jak ściągnąłem zegarek.
Oczywiście, wczoraj wieczorem zmęczony siadłem do komputera i krótko, ale wyczerpująco opisałem naszą wycieczkę. Niestety, przerwa w dostawie prądu pozbawiła mój blog jednego posta, a mnie pozbawiła chęci (i możliwości) pisania.
Nie będę więc powtarzał, że wrażenia duchowe i naukowe cudowne, że tych pierwszych więcej, że jaszczurka wielka jak smok spadła na mnie z palmy (no, prawie na mnie), że Yuki w nocy chrapał, a Libor twierdzi, że ja gadałem przez sen po polsku (a po jakiemu miałem niby gadać?).
Nie będę od nowa opowiadał o porannym pływaniu w Jeziorze Galilejskim i Mszy Św. na Górze Błogosławieństw i o ruinach wioski z PIERWSZEGO wieku znalezionych w Cafarnaum i o hiszpańskim filmie, który leciał w naszym busiku i o naszym kierowcy (Arabie), który miał Ramadan, więc cały dzień chodził poszcząc i dopiero o 17.00 zatrzymał się, żeby coś zjeść.
Nie napiszę o Tyberiadzie, Kościele Prymatu, Górze
Tabor i o tym, że zdjęcia są fajowe (Giovanniego aparatem).

Dziś miało być o Alexiusie z RPA, ale mój koreański kumpel się przeziębił i nie mam dostępu do jego archiwum fotograficznego, a Alexius bez zdjęcia to w ogóle nie ma o czym mówić, bo byłoby niezrozumiałe...
To Alexius jutro...

Von piotr um 22:43h| 8 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

sobota, 22. pa?dziernika 2005
Wyjeżdżamy do Galilei.
Powrót w niedzielę, ale może będzie tam net...

Von piotr um 08:17h| 5 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

sobota, 22. pa?dziernika 2005
Zaczynamy od Giovanniego. Pochodzi z Korei. Jak każdy w jego kraju, odsłużył 2 lata służby wojskowej. Potem pracował w firmie komputerowej. Jak został księdzem? Pan Bóg ma swoje sposoby...
Giovanni studiuje w bibliotece. Mówi, że w pokoju ma za dużo pokus - położyć się na chwilkę, posurfować po necie - bierze więc swojego laptopa i zaszywa się w najgłębszym kącie biblioteki. Pisze coś o św. Jakubie, bo interesuje się nim od czasów Seminarium.
Wprowadza mnie w tajniki mentalności koreańskiej. To ciekawy kraj - inny niż wszystkie.
Giovanni jest jedynym z trójki koreańczyków z naszego roku, który przyjechał do Jerozolimy.
Sympatyczny, misiowaty, potrafi pisać śmiesznymi znaczkami. Umie już myśleć po włosku, jednak angielski ciągle sobie tłumaczy w głowie na swój koreański.
Podziwiam go za pilność. Kuje grekę, aż furczy. Nie jest to dla niego łatwe, bo filozofia jego ojczystego języka jest totalnie inna.

Zdjęcie: Ja - aparatem Giovanniego. W tle Grota nr 4.

Von piotr um 00:07h| 6 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

pi?tek, 21. pa?dziernika 2005
Pfann Connery...


Czyż nie wygląda jak ojciec Indiany Jonesa?



P.S. Zdjęcia dzięki uprzejmości Giovanniego (nikt nie potrafi wymówić jego koreańskiego imienia, więc nazywamy go imieniem z chrztu).

Von piotr um 01:37h| 4 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

?roda, 19. pa?dziernika 2005
Krótko, bo padam z nóg...
Profesor Pfann wygląda jak Sean Connery i wie o Qumran wszystko. Jego syn robi taki komputerowy program ze zbiorem tekstów, statystykami, wykresami i trójwymiarową rekonstrukcją całego kompleksu w okresach 1-3. Impressive.
My, najpierw przeżyliśmy wschód słońca na skałach w pobliżu Qumran, pomodliliśmy się tekstami esseńczyków i zwiedziliśmy groty 1 (zabrałem sobie kamyczek - wyrwałem ze skały), potem 2 (nie weszliśmy do środka, bo wejście jest dość wysoko i trzeba by się wspinać za długo), wreszcie 3 i 11 (znalazłem kawałek ceramiki i mimo, że jest własnością rządu Izraela, zamierzam zabrać go do domu). Groty 4-9 to już na miejscu i tylko z daleka.
W końcu samo Qumran - dłuuuuugo i wyczerpująco.
Profesor nie tylko, że wiedział wszystko, ale jeszcze chciał nam to wszystko powiedzieć.
Po kilku godzinach, wykończeni pojechaliśmy nad wodę (kąpiąc się obiłem sobie czaszkę o dno - mam limo) i do rezerwatu przyrody (jakieś źródła, czy coś - zmęczenie zmniejszało percepcję wrażeń).
Ach, jeszcze jakieś wykopaliska (wytwórnia skór bodajże).
W drodze powrotnej z powodu deszczu samochód jadący z przeciwka wpadł w poślizg i sunął bokiem po naszy pasie. Na szczęście nasz arabski kierowca coś zrobił i nie mieliśmy zderzenia. Za wiele nie wiem, bo spałem (jak większość pasażerów busika), Bonawetura zaczął krzyczeć, resztę znam z jego i kierowcy opowieści.
Jutro cały dzień rycia 4 i 5 rozdziału 1 Kor. No i może w końcu zacznę opisywać postaci, które będę się przez ten blog przewijać w najbliższych jerozolimskich miesiącach.

P. S. Z tym rządem Izraela to taki żart. Ten kawałek dzbanka ma wielkość kilku centymetrów i nie przedstawia żadnej wartości (oprócz sentymentalnej).

Von piotr um 23:01h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

wtorek, 18. pa?dziernika 2005
Ciąg dalszy niedzielnej wycieczki.
Morze Martwe jest NAPRAWDĘ martwe.
"Dobra, kto chce coś zjeść - siadamy przy tych stolikach. Kto chce najpierw się wykąpać - tą drogą, cały czas prosto".
No to wiadomo - cały czas prosto.
Pragnienie nowego doświadczenia wygrało z głodem.
Plaża kamienista, ludzi niedużo, z nieba przestał się lać żar. Jeszcze tylko wysłuchać ostrzeżeń o piciu wody lub dostaniu się jej do oczu, przebieramy się i wchodzimy do morza.
Woda cieplejsza niż powietrze i jakaś taka gęsta - jak oliwa. Oczywiście, nie da się w niej utonąć - wypycha ciało ku powierzchni - bardzo relaksujące uczucie. Śmiejemy się w głos, kiedy Manoch namawia, żeby dotknąć mokrym palcem języka, a ci, którzy to robią (m.in. ja) zaczynają warczeć i pluć. Na brzuchu w ogóle się nie da pływać - nogi idą ku górze i kręgosłup się wygina, a trzeba uważać, żeby nie zamoczyć oczu. Za to na plecach można zasnąć. Ponieważ na zajęciach z historii NT posługujemy się językiem włoskim, najczęściej powtarzane słowo to: "incredibile" - niewiarygodne.
Jakaś para na brzegu wysmarowała się błotem, kupionym wcześniej w kiosku, gdzie broszurki są nawet po rosyjsku - wygląda to komicznie - cali czarni. Udając ekspertów, tłumaczymy kolegom z Indii leczniczo-kosmetyczne właściwości błota z Morza Martwego.
Jeszcze tylko prysznic i można wciągnąć dwie ogromne kanapki arabskiego chleba z "czymśtam", przygotowane przed wyjazdem przez naszego kucharza. "Jakie smaczne, incredibile".
Teraz do Qumran (akcent na ostatnią sylabę). Tu mam krótką prezentację na temat esseńczyków. Nieco się obawiałem, bo mimo, iż się długo przygotowywałem, zawsze można spotkać pytanie typu: "Jaka jest relacja między tekstem Reguły Damasceńskiej z Cairo Geniza a tym z grot 4, 5 i 6?", albo "Którego typu pesharim jest więcej: continuo czy tematico?". Na szczęście po 20 minutach mówienia stwierdziłem, że stopień uwagi znacznie się obniżył - zmęczenie dnia dało o sobie znać. Mówiłem, więc przez kolejne 20 minut, po czym bez żadnych pytań wsiedliśmy do busika, "bo już późno się zrobiło".
Wczoraj i dziś najwięcej czasu zajęło "studiowanie typowe" - przy biurku. Chociaż nie, dzisiaj o 5.45 rano poszliśmy pod Western Wall (tzw. Ścianę Płaczu) zobaczyć, jak ortodoksyjni Żydzi świętują Sukkot (akcent znów na ostatnią sylabę).
Było "interesting", jak to Libor określił...
Jutro 4.25 (!) wyjazd do Qumran (wiadomo, gdzie akcent). Mamy spędzić dzień, jak wspólnota tam zamieszkująca: modlitwa o wschodzie słońca (teksty wydrukowane na podstawie znalezionych manuskryptów), posiłki, praca (w naszym przypadku zwiedzanie wykopalisk) , nauka i rytualna kąpiel (tu chyba przesadziłem). Profesor zrobił dziś wstępne spotkanie - 2 i pół godziny bez przerwy (na szczęście z użyciem środków audiowizualnych).
Muszę wcześniej się położyć, bo wstać trzeba, jak to Michel skwitował: "Oh no, in the middle of the night".
To wszystko się dzieje naprawdę, incredibile...

Von piotr um 20:35h| 4 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

To była długa niedziela...
Po górach nie łatwo się chodzi, po pustyni też, ale kiedy góry połączą się z pustynią - to już prawdziwy trud.
Chodzimy po En Gedi. W zamierzeniu ma to być rezerwat przyrody. W broszurce zdjęcia wilka, tygrysa, jakichś ptaków i węża. To ostatnie nieco mnie niepokoi, ale co tam.
Na początku wygląda to jak miły spacerek. W cieniu kolczastych drzew, wśród rodzin z dziećmi (Święta śą przecież) idziemy żartując na tematy przyrodnicze ("Ta skała wygląda jak wielkie, skamieniałe lody", "Chcąc złapać tygrysa, trzeba mu nasypać soli na ogon", etc.). Z czasem ludzi jest coraz mniej, powietrza w płucach też. Żar z nieba, pył i droga ciągle pod górę. Pot skleja się z koszulką, o dolnej połowie ciała nie wspominając (po co brałem jeansy? Hmmm, w sumie wszyscy mają jeansy). W rytmicznym marszu gubimy kilku kolegów - zrezygnowali i zawrócili.
Biblijnie jest.
Tobias stwierdza filozoficznie: "Wyobraź sobie wieczorem, po takim dniu, jak słodkie musiało być wino..."
Wyobrażam sobie cokolwiek zimnego do picia i wtedy dochodzimy do żródła. Woda jest fantastyczna. Zanurzamy się w niej cali. Wodospadzik niewielki, ale w tym momencie wydaje nam się Niagarą. Woda jest chłodna, czysta i orzeźwia niesamowicie. Już po kilku minutach siły zostają zregenerowane.
Nie można chyba lepiej wytłumaczyć, co w języku biblijnym znaczy woda, jak ważne są na pustyni studnie, źródełka, oazy.
To się nazywa lekcja poglądowa...
Wracając, idziemy na skróty ("Czy te druty kolczaste coś oznaczają?", "Jak jest po hebrajsku pole minowe?"). Jeszcze tylko zwiedzanie jakiejś starożytnej synagogi z 3-5 wieku ("Fajnie, ale gdzie jest busik?") i jedziemy dalej - tym razem nad brzeg Morza Martwego, które przez cały dzień przewija się nam przed oczami na wschodzie...

Von piotr um 02:14h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

poniedzia?ek, 17. pa?dziernika 2005
Śmierć nad niewolę...
Zwiedzaliśmy dziś Masadę. Nie będę się rozwodził, tylko krótko streszczę dla tych, którzy "cośtam słyszeli".
Masadà (z akcentem na koniec) to po hebrajsku forteca. W tej fortecy, która jest de facto górskim blokiem szerokim na 650 m, długim na 300 i wysokim na 450 m wysokości względnej(nad poziom Morza Martwego, które jest jakieś 300 m PONIŻEJ poziomu morza) schroniła się ostatnia grupa powstańców żydowskich. Wszystko, co wiemy na ten temat pochodzi od Józefa Flawiusza, więc w tym przypadku trzeba podejść z rezerwą.
W każdym razie, po wybuchu powstania (66), grupka buntowników przejęła fortecę, w której dotąd stacjonował mały garnizon Rzymian. Po upadku Jerozolimy (70) dołączyli do nich inni. Twierdza pozostawała ich schronieniem (i solą w oku niepokonanej armi Rzymskiej). W końcu (w roku 73, może nawet 74) Flavius Silva wraz z 8000 żołnierzy z Legionu X rozbił 8 obozów. Rzymianie oblegali twierdzę przez okres kilku miesięcy. Na nic zdało się czekanie na śmierć obrońców z pragnienia lub głodu. System kanałów zbierających deszczówkę do potężnych cystern (wszedłem do dwóch - ogromne były) i uprawa roślin na poletkach nawożonych odchodami ludzi i gołębi zapewniały środki do życia. Zdesperowany rzymski wódz postanowił zbudować rampę od zachodniej strony. Usypano ją z kamieni, piasku i kawałków drewna, po czym wieża oblężnicza wjechała po niej z potężnym taranem i zrobiła wyrwę w murach. Rzymianie wycofali się, by powrócić o poranku. Tymczasem powstańcy nie mieli juz nadziei. Eleazar Ben Yair wygłosił dwie mowy, w których zachęcał by wybrać śmierć zamiast niewoli. Najpierw kobiety i dzieci ("bo lepsza jest dla nich śmierć niż hańba"), potem mężczyźni, losując kolejność.
Rzymianie wkraczając o świcie zastali ciszę, która unosi się nad Masadą do dziś (chyba, że przybywa hałaśliwa grupa turystów).
Co jest prawdą w tej historii?
Józef Flawiusz tak to przekazuje. Twierdzi, że dwie kobiety i pięcioro dzieci przeżyły ukryte w cysternach,by opowiedzieć Rzymianom o wszystkich wydarzeniach.
Nawet dwie mowy Eleazara cytuje. To fragment pierwszej:

"Let our wives die before they are abused, and our children before they have tasted of slavery; and after we have slain them, let us bestow that glorious benefit upon one another mutually, and preserve ourselves in freedom, as an excellent funeral monument for us. But first let us destroy our money and the fortress by fire; for I am well assured that this will be a great grief to the Romans, that they shall not be able to seize upon our bodies, and shall fall of our wealth also; and let us spare nothing but our provisions; for they will be a testimonial when we are dead that we were not subdued for want of necessaries, but that, according to our original resolution, we have preferred death before slavery."

Drugą (jak też całą opowieść) można znależć TUTAJ, w rozdziale 8.

Zdjęcie pochodzi ze strony Ministerstwa Spraw Zagranicznych Izraela (http://www.mfa.gov.il). Lepiej to zaznaczyć, bo z nimi nie warto zadzierać.

P.S. Pamiętam zadanie z matematyki:
"960 osób stoi tworząc okrąg. Przypuśćmy, że jesteś jedną z nich. Zaczynasz liczyć od siebie, w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Odliczasz zawsze tę samą liczbę (np. 4). Osoba wskazana przez liczbę (każda "co czwarta") odpada. Jaką liczbę wybrać, żeby odpaść na końcu?"
Wtedy, w szkole średniej, wydawało mi się ciekawe. Dziś myślę, że nieco makabryczne. Pamiętam, że na końcu, małym drukiem napisane było, że inspiracją zadania były wydarzenia w Masadzie.
P.S.2. Było 37°C w cieniu. Jutro o dalszych etapach dzisiejszej wycieczki...

Von piotr um 00:35h| 1 Kommentar |Skomentuj ->comment

 

niedziela, 16. pa?dziernika 2005
Właściwie to już po Szabacie...
W Szabat pewnych rzeczy po prostu nie wolno robić. Winda w hotelu jeździ automatycznie - zatrzymuje się na każdym piętrze, żeby nie naciskać przycisku, światła nie wolno zapalać, więc jest skonfigurowane automatycznie - samo się zapala i gaśnie...
Pino opowiadał, że zatrzymał go jakiś Żyd na Starym Mieście i spytał czy mógłby mu pomóc. Pino uczynny jest, więc się zgodził. Żyd zabrał go do swojego domu i poprosił o otwarcie lodówki (w Szabat mu nie wolno).
Ciekawa religia...
Chłodny wieczór - Kardynał Martini twierdzi, że będzie padać jutro (pewnie Wiadomości TV Israel obejrzał).
A niech pada - nas i tak nie będzie - może włosów mi przybędzie od błota z Morza Martwego...

Von piotr um 01:40h| 3 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

sobota, 15. pa?dziernika 2005
Pracowity dzień. Greka, oczywiście. Najpierw przygotowanie, potem zajęcia. Okazało się, że emerytowany profesor (Belg z pochodzenia) nie jest taki straszny, jak go malują. Ciekawe, jaki będzie na egzaminie.
W połowie lekcji syrena oznajmiła całemu miastu, że rozpoczął się Szabat.
Po kolacji przysiadłem w bibliotece nad wspólnotą Esseńczyków - jutro cały dzień z nimi spędzę. Muszę przygotować przentację na niedzielę. Jedziemy nad Morze Martwe, do Masady, Qumran...
Zapowiada się pracowita sobota i ciekawa niedziela...

Von piotr um 00:40h| 0 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

pi?tek, 14. pa?dziernika 2005
Dziś był Jom Kippur, ale jestem zbyt zmęczony nauką, żeby się rozwodzić na ten temat. Powiem tylko, że można było chodzić środkiem ulicy. Dzieci jeżdżą na rollkach i grają w piłkę, ulice w Żydowskiej części są nieużywane przez kierowców - w Jom Kippur nie wolno jeździć samochodem.
O kurczakach, Kol nidre, poście i innych sprawach związanych z Szabatem Szabatów można poczytać w necie (z pewnością).
Aha, jest jeszcze obraz Maurycego Gottlieba - polskiego Żyda - "Jom Kippur w Synagodze", ale pamiętam, że jakoś słabo do mnie przemawiał, więc nie szukam nawet...

Von piotr um 01:48h| 1 Kommentar |Skomentuj ->comment

 

Miejsca, których nie ma...
Izrael to ziemia miejsc, których nie ma...
Tak mi kiedyś jeden profesor powiedział i coś w tym jest.
Arabowie pokazują: "To tutaj", Żydzi zaprzeczają: "Nie, to tam." A Chrześcijanie mówią, że "to jeszcze gdzie indziej".
To w uproszczeniu. Dzisiaj staliśmy w pewnym miejscu i wierzący Żyd wyciągnął modlitewnik, dotknął ściany i zaczął recytować modlitwę (jutro Jom Kippur, więc religijność wzrasta - zupełnie jak u Arabów w Ramadan i u nas w Wielkim Poście). Modlił się więc, ów Żyd w miejscu, gdzie miał być grób Dawida. A nasz profesor 30 sekund wcześniej rozpoczął naukowy wykład udowadniający, że w tym miejscu NA PEWNO nie znajduje się grób Dawida.
Tak jest zresztą z większością świętych miejsc. Mury Starego miasta mają kilka warstw (najstarsza jest nawet z czasów Heroda i wcześniej), ale poprzesuwane to wszystko, poprzenoszone, nieaktualne - "Tu była dolina, tu był mur, tamto było tam".
I mógłbym w tym momencie ten dyskurs zakończyć, ale muszę dodać, że ważnym jest, by zrozumieć - nie czcimy miejsc. One nie są święte. Czcimy zawsze Boga Jedynego, co się tłumaczy oddajemy cześć Jemu Samemu.
Miejsca są święte Jego Świętością.
Żydzi oddają Mu cześć wiedząc, że prowadził ich jako Lud Wybrany. I to miasto jest wielkim Znakiem tego wybraństwa, jest jakby Świadkiem Przymierza i zarazem jego uczestnikiem. Każdy kamień mówi im: "Adonaj elohenu, Adonaj ehad".
Dla Muzułmanów Jerozolima będzie na zawsze związana z osoba Proroka. To jemu Allah udzielił objawienia ostatecznego, a w tym miejscu to potwierdził zabierając go do nieba (podobno).
Wreszcie chrześcijanie widzą tu Ślady Boga Wcielonego. "Boskość" przechadzała się ulicami tego miasta, Mądrość tu nocowała, a w końcu Miłość tutaj umarła, żeby żyć.
I nie ważne jest, czy droga krzyżowa zaczyna się tam, gdzie chcą chrześcijanie ją zaczynać, czy tam, gdzie archeologia z historią by ją rozpoczęły. Tak samo nie ważne, czy dwaj architekci Salomona spoczywają przy Bramie Jaffy (bo ich Mądry Król ściąć kazał za pozostawienie Syjonu na zewnątrz miasta), czy to tylko bajki dla dzieci. Nie ważne gdzie stał czyj pałac, ile metrów niżej jest prawdziwa ulica, w którą stronę przesunęło się miasto, mury, domy, pagórki.
Ważne, żeby w tym wszystkim JEGO spotkać.
"Niech będzie błogosławiony Pan z Syjonu, który mieszka w Jeruzalem! Alleluja."
Ps 135, 21

Von piotr um 02:35h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment