... newer stories
niedziela, 13. listopada 2005
piotr, 01:29h
Historia jest długa.
Tą Crazy-kobietę (jak ją moi koledzy nazywają) poznałem kiedyś na paradzie chrześcijan. Jest Amerykanką, ale nie do końca wiadomo, co tu robi i dlaczego. Nie chciała słuchać moich wątpliwości dotyczących całkowitego poparcia działań Izraela przeciwko Palestyńczykom, tylko zagadała mnie na śmieć, mówiąc, że nie ma wyjścia, że tak trzeba, że młody jestem, że ona tu mieszka, to wie, itd.
Kilka tygodni później spotkałem ją na Uniwersytecie. Nie do końca wiedziałem, co ona tam studiuje, ale co jakiś czas widywałem ją na korytarzu, wymieniając pozdrowienia i kilka słów.
Pewnego dnia, wydawała się mieć strasznie dużo energii. „Musisz poznać Fathera Davida! Koniecznie! Chodź ze mną!” Moje tłumaczenie, że za 10 min. Mam wykład było zbyt słabą wymówką wobec jej determinacji. Wsiedliśmy więc do windy i dwa piętra wyżej zaprowadziła mnie do jakiejś klasy. Niestety, rzeczonego Fathera Davida nie było jeszcze, a moja znajoma przypomniała sobie o moim wykładzie i nakazała mi powrócić w czasie przerwy. Ciągle nie bardzo wiedząc, o co chodzi, przyszedłem rzeczywiście 45 min. później, ale klasa była prawie pusta – ani Crazy-Babki, ani profesora. Prawdę mówiąc, odetchnąłem nieco i skierowałem się do kafejki, gdzie miałem nadzieję spotkać, jak zwykle Tobiasa i Alexiusa. I tu czekała na mnie moja zguba. Na szczęście pozwoliła mi dokończyć kawę, po czym zabrała mnie do swojej klasy. Ponieważ przez szybę w drzwiach zobaczyliśmy, że zajęcia się zaczęły, myślałem, że znów mi się udało. Niestety, Crazy przerwała wykład i głosem nie znoszącym sprzeciwu oświadczyła profesorowi, że oto ktoś z Rzymu i że jest nas więcej i że cośtam. Profesor wstał, podszedł do mnie i przywitał się. Ja się przedstawiłem i powiedziałem, że miło mi poznać, i kłamiąc prosto w oczy dodałem, że wiele o nim słyszałem i że taki zaszczyt i w ogóle. A on na to: „A co tu robicie studenci Biblicum?” No to ja wyjaśniam, że na 1 semestr, że mieszkamy u jezuitów itd. „Na pierwszy semestr tylko? No to muszę was odwiedzić! U Jezuitów? Ha, no to może w sobotę? Co? O której macie Mszę? O 19.00? To będę na Mszy i na kolacji? Hehe.”
No tak… Hehe… Musiałem mieć chyba dosyć zdumioną minę, bo do studentów Profesor powiedział ze śmiechem: „Właśnie się zaprosiłem na sobotę”. Cóż, to wszystko działo się trochę za szybko. W domu opowiedziałem Fatherowi Tom`owi o całym zajściu, przepraszając go za nieoczekiwanego gościa, a on mi na to: „Ach, David… On tak zawsze… Nie przejmuj się.”
No to się nie przejmowałem. I rzeczywiście zjawił się dziś wieczorem, przewodniczył Eucharystii, wygłosił niezłe kazanie, zjadł kolację (musiałem siedzieć przy stole z nim, Tomem i Dziadkiem Maurycym) i dziękując mi za zaproszenie ulotnił się…
Pieknie. Okazało się, że to słynny David Burrel… Całkiem fajny gość.
A Michel mało nie umarł ze śmiechu, jak słyszał podziękowanie za zaproszenie. I ze trzy razy do mnie przychodził i nabijał się: „Father Piotr, jak to miło, że zaprosiłeś Profesora Burrel`a”. No miło…
Tylko on się sam zaprosił...
Tą Crazy-kobietę (jak ją moi koledzy nazywają) poznałem kiedyś na paradzie chrześcijan. Jest Amerykanką, ale nie do końca wiadomo, co tu robi i dlaczego. Nie chciała słuchać moich wątpliwości dotyczących całkowitego poparcia działań Izraela przeciwko Palestyńczykom, tylko zagadała mnie na śmieć, mówiąc, że nie ma wyjścia, że tak trzeba, że młody jestem, że ona tu mieszka, to wie, itd.
Kilka tygodni później spotkałem ją na Uniwersytecie. Nie do końca wiedziałem, co ona tam studiuje, ale co jakiś czas widywałem ją na korytarzu, wymieniając pozdrowienia i kilka słów.
Pewnego dnia, wydawała się mieć strasznie dużo energii. „Musisz poznać Fathera Davida! Koniecznie! Chodź ze mną!” Moje tłumaczenie, że za 10 min. Mam wykład było zbyt słabą wymówką wobec jej determinacji. Wsiedliśmy więc do windy i dwa piętra wyżej zaprowadziła mnie do jakiejś klasy. Niestety, rzeczonego Fathera Davida nie było jeszcze, a moja znajoma przypomniała sobie o moim wykładzie i nakazała mi powrócić w czasie przerwy. Ciągle nie bardzo wiedząc, o co chodzi, przyszedłem rzeczywiście 45 min. później, ale klasa była prawie pusta – ani Crazy-Babki, ani profesora. Prawdę mówiąc, odetchnąłem nieco i skierowałem się do kafejki, gdzie miałem nadzieję spotkać, jak zwykle Tobiasa i Alexiusa. I tu czekała na mnie moja zguba. Na szczęście pozwoliła mi dokończyć kawę, po czym zabrała mnie do swojej klasy. Ponieważ przez szybę w drzwiach zobaczyliśmy, że zajęcia się zaczęły, myślałem, że znów mi się udało. Niestety, Crazy przerwała wykład i głosem nie znoszącym sprzeciwu oświadczyła profesorowi, że oto ktoś z Rzymu i że jest nas więcej i że cośtam. Profesor wstał, podszedł do mnie i przywitał się. Ja się przedstawiłem i powiedziałem, że miło mi poznać, i kłamiąc prosto w oczy dodałem, że wiele o nim słyszałem i że taki zaszczyt i w ogóle. A on na to: „A co tu robicie studenci Biblicum?” No to ja wyjaśniam, że na 1 semestr, że mieszkamy u jezuitów itd. „Na pierwszy semestr tylko? No to muszę was odwiedzić! U Jezuitów? Ha, no to może w sobotę? Co? O której macie Mszę? O 19.00? To będę na Mszy i na kolacji? Hehe.”
No tak… Hehe… Musiałem mieć chyba dosyć zdumioną minę, bo do studentów Profesor powiedział ze śmiechem: „Właśnie się zaprosiłem na sobotę”. Cóż, to wszystko działo się trochę za szybko. W domu opowiedziałem Fatherowi Tom`owi o całym zajściu, przepraszając go za nieoczekiwanego gościa, a on mi na to: „Ach, David… On tak zawsze… Nie przejmuj się.”
No to się nie przejmowałem. I rzeczywiście zjawił się dziś wieczorem, przewodniczył Eucharystii, wygłosił niezłe kazanie, zjadł kolację (musiałem siedzieć przy stole z nim, Tomem i Dziadkiem Maurycym) i dziękując mi za zaproszenie ulotnił się…
Pieknie. Okazało się, że to słynny David Burrel… Całkiem fajny gość.
A Michel mało nie umarł ze śmiechu, jak słyszał podziękowanie za zaproszenie. I ze trzy razy do mnie przychodził i nabijał się: „Father Piotr, jak to miło, że zaprosiłeś Profesora Burrel`a”. No miło…
Tylko on się sam zaprosił...
pi?tek, 11. listopada 2005
piotr, 19:27h
"Three reasons to be a teacher:
- June, July, August."
Dziś LP3...
A na pierwszym będzie "You`re Beautiful" James`a Blunt`a.
- June, July, August."
Dziś LP3...
A na pierwszym będzie "You`re Beautiful" James`a Blunt`a.
pi?tek, 11. listopada 2005
piotr, 01:37h
Dziś krótko, bo pora jest późna.
W czwartki, po kolacji mamy tzw. "social". Jest to spotkanie dla wszystkich chętnych przy orzeszkach, kawie i miłej konwersacji.
Tego wieczoru "social" zaowocował ciekawą dyskusją na temat problemów współczesnego Kościoła. Dyskutowaliśmy prawie do północy. Na koniec Father Tom - 68-letni Jezuita stwierdził, że odkąd jest tutaj, czyli od 7 lat nie przeżył tak interesującej konwersacji. Myślę, że chciał być miły, co nie zmienia faktu, że rozmowa była niezwykle ciekawa. Tematów wiele, ale poziom wysoki. Szkoda, że Kardynał jest w Rzymie - pewnie byłoby jeszcze ciekawiej.
Poza tym, coraz bardziej fascynuje mnie prof. Greenstein (a raczej jego wykład i styl, w jakim naucza). On naprawdę cieszy się tym, co robi, jest super-kompetentny, a studentów traktuje z wielką dozą szacunku i sympatii.
Czas zakończyć dzień. Jutro Msza po polsku w Dormition Abbey, w kaplicy, gdzie znajduje się ikona of "The Black Madonna".
Chciałem pójść, ale pora nieciekawa - o 10.00 to ja się będę przygotowywał do lekcji z Dziadkiem Maurycym. A jest, co robić, bo 1Kor ma ciekawe słownictwo.
Gute Nacht.
Gott mit uns!
W czwartki, po kolacji mamy tzw. "social". Jest to spotkanie dla wszystkich chętnych przy orzeszkach, kawie i miłej konwersacji.
Tego wieczoru "social" zaowocował ciekawą dyskusją na temat problemów współczesnego Kościoła. Dyskutowaliśmy prawie do północy. Na koniec Father Tom - 68-letni Jezuita stwierdził, że odkąd jest tutaj, czyli od 7 lat nie przeżył tak interesującej konwersacji. Myślę, że chciał być miły, co nie zmienia faktu, że rozmowa była niezwykle ciekawa. Tematów wiele, ale poziom wysoki. Szkoda, że Kardynał jest w Rzymie - pewnie byłoby jeszcze ciekawiej.
Poza tym, coraz bardziej fascynuje mnie prof. Greenstein (a raczej jego wykład i styl, w jakim naucza). On naprawdę cieszy się tym, co robi, jest super-kompetentny, a studentów traktuje z wielką dozą szacunku i sympatii.
Czas zakończyć dzień. Jutro Msza po polsku w Dormition Abbey, w kaplicy, gdzie znajduje się ikona of "The Black Madonna".
Chciałem pójść, ale pora nieciekawa - o 10.00 to ja się będę przygotowywał do lekcji z Dziadkiem Maurycym. A jest, co robić, bo 1Kor ma ciekawe słownictwo.
Gute Nacht.
Gott mit uns!
?roda, 9. listopada 2005
NPB (New Personal Best)
piotr, 23:37h
Na Archeologii Jerozolimy padł nowy rekord: 2h, 24m, 34s.
Bez przerwy. Wiem dokładnie, bo tyle trwa plik z nagraniem.
Po 1h 45m zapytał tylko: "Are you tired?". Odpwiedziało mu chóralne: "Yeeaah!", na które niezrażony odrzekł: "Me too." i kontynuował wykład...
Najgorsze, że ciekawie mówił i nie można było ani się z różańcem pomodlić, ani zdrzemnąć, ani nawet pomyśleć o d. Maryni (zwanej niewiadomo dlaczego Niebieskimi Migdałami).
Czary goryczy dopełnia fakt, że do południa z tym samym gościem byliśmy na wycieczce poglądowej i też nawijał 2 godziny (znowu ciekawie). Z jedną małą różnicą - słuchaliśmy w postawie stojącej, bo to na szczycie pagórka było (ni ławki, ni krzesła), więc chyba dobrze, że nie przynudzał...
Jutro Maman (Biblical Hebrew) nas przemagluje do południa i Greenstein (The Book of Job) dobije po południu, pojutrze Dziadek Maurycy (NT Greek) i wreszcie Szabat (będzie można się w końcu pouczyć)...
Praise the Lord!
Yo!
Bez przerwy. Wiem dokładnie, bo tyle trwa plik z nagraniem.
Po 1h 45m zapytał tylko: "Are you tired?". Odpwiedziało mu chóralne: "Yeeaah!", na które niezrażony odrzekł: "Me too." i kontynuował wykład...
Najgorsze, że ciekawie mówił i nie można było ani się z różańcem pomodlić, ani zdrzemnąć, ani nawet pomyśleć o d. Maryni (zwanej niewiadomo dlaczego Niebieskimi Migdałami).
Czary goryczy dopełnia fakt, że do południa z tym samym gościem byliśmy na wycieczce poglądowej i też nawijał 2 godziny (znowu ciekawie). Z jedną małą różnicą - słuchaliśmy w postawie stojącej, bo to na szczycie pagórka było (ni ławki, ni krzesła), więc chyba dobrze, że nie przynudzał...
Jutro Maman (Biblical Hebrew) nas przemagluje do południa i Greenstein (The Book of Job) dobije po południu, pojutrze Dziadek Maurycy (NT Greek) i wreszcie Szabat (będzie można się w końcu pouczyć)...
Praise the Lord!
Yo!
wtorek, 8. listopada 2005
I poszedł Abram...
piotr, 23:06h
Znowu piszę w bibliotece... Zaczynam się przyzwyczajać do ciepełka tego miejsca.
Dziś krótko. Anegdota na temat żydowskich kapeluszy, jarmułek i innych czapek:
– Skąd wiemy, że już Abraham nosił kippa?
– Jest przecież napisane: „I poszedł Abram…”. Czy możesz sobie wyobrazić, że wyszedł bez nakrycia głowy?

Dziś krótko. Anegdota na temat żydowskich kapeluszy, jarmułek i innych czapek:
– Skąd wiemy, że już Abraham nosił kippa?
– Jest przecież napisane: „I poszedł Abram…”. Czy możesz sobie wyobrazić, że wyszedł bez nakrycia głowy?

poniedzia?ek, 7. listopada 2005
Www = Wymęczone wieczorne wynurzenia...
piotr, 23:48h
Siedzę w bibliotece i czytam artykuł o prozie z księgi Joba – o leksykalnych dowodach na późne pochodzenie tej księgi. Przykładów mnóstwo, więc raczej zgodzę się z autorem. Hehe.
Chyba wystarczy na dzisiaj tej nauki. Dobrze jest kłaść się spać z poczuciem wyciśnięcia z doby wszystkiego, co najlepsze – innymi słowy: z pewnością dobrego wykorzystania czasu. Jutro rano zajęcia z tradycji i zwyczajów żydowskich – taki nieobowiązkowy wykładzik, na który się zapisałem, po obiedzie analiza 5 rozdziału Sędziów. Giovanni stwierdził dziś przy kolacji, że gdyby dorwał gościa, który to napisał, to by go zabił. Śmiać mi się chciało, bo przypomniałem sobie skomplikowaną kwestię autorstwa tekstów biblijnych (Bóg-Autor, Człowiek-Pisarz). Zabić Boga niejeden już próbował. Ok, chodziło o skomplikowanie maksymalne, jakiego dopuszczono się tworząc tą pieśń Dobory (ktokolwiek ją popełnił).
Pomijając spowodowany frustracją żart młodego kapłana z Korei Pd. należy z całym przekonaniem stwierdzić, że rzeczywiście, poezji hebrajskiej nie da się zanalizować zwyczajnymi metodami. (Cóż za zdanie!) Co drugi wyraz ma zmienioną formę i zmodyfikowane znaczenie – w stosunku do tych w prozie.
Stwierdziliśmy z Michelem, że trzeba przestać myśleć logicznie, a zacząć artystycznie – nie sens, nie gramatyka, lecz piękno jest najważniejsze. Giovanni jakoś nie wydawał się być zbytnio przekonanym.
A w samym środku wiadomości sportowych Bonaventura poprosił o przełączenie na jakiś francuski kanał, żeby obejrzeć sytuację w Paryżu. No to przełączyłem, ale podobno w lidze hiszpańskiej jakieś ładne bramki padły. Udając się do biblioteki, udawałem przed samym sobą, że to ważne, ale tak naprawdę, co ja tam wiem o lidze hiszpańskiej…
Idę do siebie. Wkleję ten tekst do bloga i kładę się spać.
Żal opuszczać cieplutką bibliotekę…
Chyba wystarczy na dzisiaj tej nauki. Dobrze jest kłaść się spać z poczuciem wyciśnięcia z doby wszystkiego, co najlepsze – innymi słowy: z pewnością dobrego wykorzystania czasu. Jutro rano zajęcia z tradycji i zwyczajów żydowskich – taki nieobowiązkowy wykładzik, na który się zapisałem, po obiedzie analiza 5 rozdziału Sędziów. Giovanni stwierdził dziś przy kolacji, że gdyby dorwał gościa, który to napisał, to by go zabił. Śmiać mi się chciało, bo przypomniałem sobie skomplikowaną kwestię autorstwa tekstów biblijnych (Bóg-Autor, Człowiek-Pisarz). Zabić Boga niejeden już próbował. Ok, chodziło o skomplikowanie maksymalne, jakiego dopuszczono się tworząc tą pieśń Dobory (ktokolwiek ją popełnił).
Pomijając spowodowany frustracją żart młodego kapłana z Korei Pd. należy z całym przekonaniem stwierdzić, że rzeczywiście, poezji hebrajskiej nie da się zanalizować zwyczajnymi metodami. (Cóż za zdanie!) Co drugi wyraz ma zmienioną formę i zmodyfikowane znaczenie – w stosunku do tych w prozie.
Stwierdziliśmy z Michelem, że trzeba przestać myśleć logicznie, a zacząć artystycznie – nie sens, nie gramatyka, lecz piękno jest najważniejsze. Giovanni jakoś nie wydawał się być zbytnio przekonanym.
A w samym środku wiadomości sportowych Bonaventura poprosił o przełączenie na jakiś francuski kanał, żeby obejrzeć sytuację w Paryżu. No to przełączyłem, ale podobno w lidze hiszpańskiej jakieś ładne bramki padły. Udając się do biblioteki, udawałem przed samym sobą, że to ważne, ale tak naprawdę, co ja tam wiem o lidze hiszpańskiej…
Idę do siebie. Wkleję ten tekst do bloga i kładę się spać.
Żal opuszczać cieplutką bibliotekę…
niedziela, 6. listopada 2005
...et Lux Perpetua lucebat eis
piotr, 23:21h
Zmarł ojciec Augustyn Jankowski...
Bibliści też umierają...
Bibliści też umierają...
niedziela, 6. listopada 2005
piotr, 00:29h
Dzisiaj temperatura spadła do 16-18 st. Był to dla mnie ogromny szok termiczny. Mój pokój jest zimny, więc spędziłem cały dzień w bibliotece. Przy okazji stwierdziłem, że jak się chce, to można się uczyć nawet 9 godzin. Libor, o którym dzisiaj mowa, uznałby to za porażkę - bez 10 godzin nauki dzień jest stracony. Troche przesadzam, ale Libor jest prawdziwym cyborgiem. Już w poprzednim semestrze wiedziałem, że jest dobry, że uczy się dużo. Teraz poznałem jego tryb życia. Rano - biega 1 godzinę. Nie robi drzemki w ciągu dnia. Je dość skromnie, można powiedzieć dietetycznie: przede wszystkim warzywa, owoce, unika tłuszczów zwierzęcych. Nie lubi piwa. Kąpie się w zimnej wodzie. Po południu ma przerwę - skacze na skakance (poważnie) i robi ćwiczenia na drążku. Jest porządny aż do bólu. Daleko zajdzie ten mój kumpel ze Słowacji - kiedyś będziemy go prosić o dedykacje na książkach.
Z tego typu ludźmi jest tak: z jednej strony im zazdrościmy, że potrafią być sumienni, systematyczni, poukładani, z drugiej wiemy, że nie każdy taki może być. Staramy się, ale bez przesady...
Dzisiaj byłem jak Libor - ułożony wczoraj plan zrealizowałem.
Pewien, nie opisany dziś przeze mnie Mr Porządnicki, którego imienia nie wymienię, ale on wie, o kogo chodzi (prawda Artur?) byłby ze mnie dumny.
Z jednym małym wyjątkiem: miałem się położyć o 23.00 a już prawie wpół do północy...

Zdjęcie Libora jeszcze z grot wokół Qumran (wiem, wiem, już mówiłem, ale powtórzę: akcent na ostatnią sylabę), gdzie można znaleźć różne ciekawe zabawki, np. kości wielbłąda, czy innej antylopy...
Z tego typu ludźmi jest tak: z jednej strony im zazdrościmy, że potrafią być sumienni, systematyczni, poukładani, z drugiej wiemy, że nie każdy taki może być. Staramy się, ale bez przesady...
Dzisiaj byłem jak Libor - ułożony wczoraj plan zrealizowałem.
Pewien, nie opisany dziś przeze mnie Mr Porządnicki, którego imienia nie wymienię, ale on wie, o kogo chodzi (prawda Artur?) byłby ze mnie dumny.
Z jednym małym wyjątkiem: miałem się położyć o 23.00 a już prawie wpół do północy...

Zdjęcie Libora jeszcze z grot wokół Qumran (wiem, wiem, już mówiłem, ale powtórzę: akcent na ostatnią sylabę), gdzie można znaleźć różne ciekawe zabawki, np. kości wielbłąda, czy innej antylopy...
pi?tek, 4. listopada 2005
Lekko prowokacyjnie...
piotr, 23:35h
W Seminarium, potem w Rzymie, nawet w diecezji Charlotte byłem raczej uważany za liberała, czasem może heretyka.
Tutaj patrzą na mnie, jak na polskiego, betonowego konserwatystę.
Od razu Nosowska mi się przypomniała:
"Za mądra dla głupich, a dla mądrych zbyt głupia.
Zbyt ładna dla brzydkich, a dla ładnych za brzydka.
Za gruba dla chudych, a dla grubych za chuda.
Za łatwa dla trudnych, a dla łatwych za trudna.
Zbyt czysta dla brudnych, a dla czystych za brudna.
Zbyt szczecińska dla Warszawy, a dla Szczecina zbyt warszawska."
W Trójce Lista i mój kawałek: "Wake me up, when September ends". Już November i padało dziś w Jeruzalem i pranie mi zmokło...
A wracając do tematu, odpowiedź jest tylko pozornie prosta: Bądź sobą.
Bo przecież, żeby być sobą, trzeba najpierw być kimś...
Tutaj patrzą na mnie, jak na polskiego, betonowego konserwatystę.
Od razu Nosowska mi się przypomniała:
"Za mądra dla głupich, a dla mądrych zbyt głupia.
Zbyt ładna dla brzydkich, a dla ładnych za brzydka.
Za gruba dla chudych, a dla grubych za chuda.
Za łatwa dla trudnych, a dla łatwych za trudna.
Zbyt czysta dla brudnych, a dla czystych za brudna.
Zbyt szczecińska dla Warszawy, a dla Szczecina zbyt warszawska."
W Trójce Lista i mój kawałek: "Wake me up, when September ends". Już November i padało dziś w Jeruzalem i pranie mi zmokło...
A wracając do tematu, odpowiedź jest tylko pozornie prosta: Bądź sobą.
Bo przecież, żeby być sobą, trzeba najpierw być kimś...
pi?tek, 4. listopada 2005
piotr, 01:12h
Tak zapisali moje imię i nazwisko w legitymacji studenckiej:


?roda, 2. listopada 2005
Chapters in the Archeology of Jerusalem in the Old Testament Times
piotr, 18:57h
Właśnie wróciłem z najdłuższego wykładu w moim życiu. O 14.30 profesor powiedział tylko, jak się nazywa i zaczął uczyć...
Uczył tak i uczył i uczył i uczył, aż po półtorej godziny powiedział: "Teraz potrzebuję chwilę, żeby..." W tym momencie w ułamku sekundy przez moją głowę prztoczyła się myśl o kawie: "...żeby zrobić przerwę, żeby zrobić przerwę, żeby zrobić przerwę, please". Niestety, ułamek sekundy, jak sama nazwa wskazuje nie trwa zbyt długo i rozczarowanie musiało przyjść: "...żeby poznać wasze nazwiska"- dokończył profesor. Zajęło mu to 1,5 min., po czym znowu powrócił do nauczania. Uczył, uczył, uczył i uczył przez dłuuuuugi czas jeszcze.
Fakt, było to interesujące, ale wytrzymać tyle czasu jest ciężko, nawet gdyby zamiast tego profesora był tam Umberto Eco z Moniką Olejnik, Jerzym Stuhrem, kard. Lustigerem, ekipą z kabaretu "Potem", Januszem Korwinem-Mikke i Davidem Cooprfieldem.
Wykład zakończył się punktualnie o 17.00, a ja wychodząc pomyślałem, że chyba muszę zdobyć adres do Guinessa (tego od Księgi)...
P.S. Właściwie, nikt nie wie, ile trwa ułamek sekundy, ale należy się zgodzić z ogólną opinią na ten temat: Niezbyt długo.
Uczył tak i uczył i uczył i uczył, aż po półtorej godziny powiedział: "Teraz potrzebuję chwilę, żeby..." W tym momencie w ułamku sekundy przez moją głowę prztoczyła się myśl o kawie: "...żeby zrobić przerwę, żeby zrobić przerwę, żeby zrobić przerwę, please". Niestety, ułamek sekundy, jak sama nazwa wskazuje nie trwa zbyt długo i rozczarowanie musiało przyjść: "...żeby poznać wasze nazwiska"- dokończył profesor. Zajęło mu to 1,5 min., po czym znowu powrócił do nauczania. Uczył, uczył, uczył i uczył przez dłuuuuugi czas jeszcze.
Fakt, było to interesujące, ale wytrzymać tyle czasu jest ciężko, nawet gdyby zamiast tego profesora był tam Umberto Eco z Moniką Olejnik, Jerzym Stuhrem, kard. Lustigerem, ekipą z kabaretu "Potem", Januszem Korwinem-Mikke i Davidem Cooprfieldem.
Wykład zakończył się punktualnie o 17.00, a ja wychodząc pomyślałem, że chyba muszę zdobyć adres do Guinessa (tego od Księgi)...
P.S. Właściwie, nikt nie wie, ile trwa ułamek sekundy, ale należy się zgodzić z ogólną opinią na ten temat: Niezbyt długo.
wtorek, 1. listopada 2005
Jesus - the pilot of my life...
piotr, 22:10h
Rano - wykłady, po obiedzie wykłady - to ma być Uroczystość?
Wróciłem przed siódmą - ledwie zdążyłem na Mszę. Namówiłem chłopaków, żeby ornaty wszyscy założyli (akurat białych było 6), więc świątecznie się zrobiło, chciaż niektóre z tych szat pamiętaja chyba pierwszych Jezuitów w Jerozolimie...
I dopiero po kolacji mogę włączyć Eve Cassidy i powspominać tych, którzy odeszli...
Wiem, że zmarłych wspomina się w liturgii jutro, ale ten dzień tak mi się z cmentarzem kojarzy...
Pamiętam, jak byliśmy mali, to cieszyliśmy się, jeśli 1 listopada było zimno, bo to oznaczało, że prawdopodobnie odeślą nas do domu wcześniej, nie będziemy musieli czekać do końca Mszy...
Jeszcze nie pozwalali się bawić zniczami, a podpalanie różnych papierków i drewienek, to taka fajna zabawa...
Grób Nieznanego Żołnierza, opuszczone, zapomniane, "niczyje" groby - wszędzie mnóstwo świec...
Z późniejszych czasów pamiętam spotkania rodzinne - okazja, żeby zobaczyć bliskich...
Jeszcze później, moim towarzyszem został (na sześć lat)Cmentarz w Sz. - "Największy w Europie, zaraz po paryskim" - jak mówią mieszkańcy.
Namarzłem się czasem...
Jednego roku, jako kleryk zawieszałem głośniki w alejce - zastała nas północ prawie, ale ile w tym nastroju było - chorał gregoriański, ciemne drzewa...
No i oczywiście cmentarz w K. - mój pierwszy rok kapłaństwa. Zrobiliśmy z Waldkiem spotkanie modlitewne z pochodniami, wędrówką wokół i Apelem Jasnogórskim na koniec.
Marzył mi się koncert na cmentarzu pod hasłem "Z Tobą ciemność nie będzie ciemna...", ale to już chyba kiedyśtam...
Pewnie, że lubimy "klimacik", nastrój, tradycję, ale ważne, żeby nie przeoczyć szansy, jaką daje nam Bóg pozwalając dotknąć śmierci. Obserwujemy przemijanie, odchodzą najbliżsi - czy można nie pomyśleć przy tej okazji: "Ja też odejdę"?
Czy można nie zatrzymać się na chwilę i zapytać: "Dokąd idę"?
Dokąd pójdę? - Tam, dokąd idę.
Trzeba co jakiś czas weryfikować kierunek, sprawdzać kompas, mapę i pytać się siebie: "Czy leci ze mną pilot?"
A dzisiaj Eva śpiewa: "And I miss you most of all, when autumn leaves start to fall".
W Jerozolimie nie spadają liście, jest raczej późne lato, chociaż chmury niosą pewną nadzieję, że się zajesieni troszkę...
Wróciłem przed siódmą - ledwie zdążyłem na Mszę. Namówiłem chłopaków, żeby ornaty wszyscy założyli (akurat białych było 6), więc świątecznie się zrobiło, chciaż niektóre z tych szat pamiętaja chyba pierwszych Jezuitów w Jerozolimie...
I dopiero po kolacji mogę włączyć Eve Cassidy i powspominać tych, którzy odeszli...
Wiem, że zmarłych wspomina się w liturgii jutro, ale ten dzień tak mi się z cmentarzem kojarzy...
Pamiętam, jak byliśmy mali, to cieszyliśmy się, jeśli 1 listopada było zimno, bo to oznaczało, że prawdopodobnie odeślą nas do domu wcześniej, nie będziemy musieli czekać do końca Mszy...
Jeszcze nie pozwalali się bawić zniczami, a podpalanie różnych papierków i drewienek, to taka fajna zabawa...
Grób Nieznanego Żołnierza, opuszczone, zapomniane, "niczyje" groby - wszędzie mnóstwo świec...
Z późniejszych czasów pamiętam spotkania rodzinne - okazja, żeby zobaczyć bliskich...
Jeszcze później, moim towarzyszem został (na sześć lat)Cmentarz w Sz. - "Największy w Europie, zaraz po paryskim" - jak mówią mieszkańcy.
Namarzłem się czasem...
Jednego roku, jako kleryk zawieszałem głośniki w alejce - zastała nas północ prawie, ale ile w tym nastroju było - chorał gregoriański, ciemne drzewa...
No i oczywiście cmentarz w K. - mój pierwszy rok kapłaństwa. Zrobiliśmy z Waldkiem spotkanie modlitewne z pochodniami, wędrówką wokół i Apelem Jasnogórskim na koniec.
Marzył mi się koncert na cmentarzu pod hasłem "Z Tobą ciemność nie będzie ciemna...", ale to już chyba kiedyśtam...
Pewnie, że lubimy "klimacik", nastrój, tradycję, ale ważne, żeby nie przeoczyć szansy, jaką daje nam Bóg pozwalając dotknąć śmierci. Obserwujemy przemijanie, odchodzą najbliżsi - czy można nie pomyśleć przy tej okazji: "Ja też odejdę"?
Czy można nie zatrzymać się na chwilę i zapytać: "Dokąd idę"?
Dokąd pójdę? - Tam, dokąd idę.
Trzeba co jakiś czas weryfikować kierunek, sprawdzać kompas, mapę i pytać się siebie: "Czy leci ze mną pilot?"
A dzisiaj Eva śpiewa: "And I miss you most of all, when autumn leaves start to fall".
W Jerozolimie nie spadają liście, jest raczej późne lato, chociaż chmury niosą pewną nadzieję, że się zajesieni troszkę...
poniedzia?ek, 31. pa?dziernika 2005
¡Buenos días! ¿Cómo estás?
piotr, 23:05h
Pedro pochodzi z Hiszpanii. Z samego Madrytu...
Spędził 12 lat na misjach w Chinach, więc świetnie włada mandaryńskim.
Należy do wspólnoty neokatechumenalnej.
Nie mieszka z nami, tylko gdzieś w pobliżu Betanii.
Dojeżdża na wykłady, a gdy wyjeżdżamy w teren, zabieramy go spod domu. Mamy wtedy niepowtarzalną okazję przyjrzeć się z bliska słynnemu murowi (muszę mu kiedyś osobną notkę poświęcić).
Podczas naszych wycieczek, Pedro robi zdjęcia samych tylko obiektów i miejsc, dokumentując niejako materiał dydaktyczny. Mam nadzieję dostać od niego te zdjęcia na płytce - będzie to niezły treściowo zapis.
Co jeszcze o Pedro?
Spokojny, wyważony, podobają mi się jego przemyślenia na temat Ewangelii, którymi dzieli się z nami podczas Eucharystii.
Jako jedyny chodzi w koloratce. No, jeszcze Ks. Kardynał (czasem) i jeden ksiądz z Polski na Mszę zakłada (nie, żebym się chwalił).
A tak wygląda Pedro:

Me llamo Pedro y ésta es Madrit.
Nie wiem, czy to będzie widoczne, ale Pedro, żeby zrobić dobre zdjęcie jakiejś mozaiki, nie zawaha się nawet balansować, stojąc na barierce, co ja uwieczniam czasem na zdjęciach (Giovanniego aparatem).

Spędził 12 lat na misjach w Chinach, więc świetnie włada mandaryńskim.
Należy do wspólnoty neokatechumenalnej.
Nie mieszka z nami, tylko gdzieś w pobliżu Betanii.
Dojeżdża na wykłady, a gdy wyjeżdżamy w teren, zabieramy go spod domu. Mamy wtedy niepowtarzalną okazję przyjrzeć się z bliska słynnemu murowi (muszę mu kiedyś osobną notkę poświęcić).
Podczas naszych wycieczek, Pedro robi zdjęcia samych tylko obiektów i miejsc, dokumentując niejako materiał dydaktyczny. Mam nadzieję dostać od niego te zdjęcia na płytce - będzie to niezły treściowo zapis.
Co jeszcze o Pedro?
Spokojny, wyważony, podobają mi się jego przemyślenia na temat Ewangelii, którymi dzieli się z nami podczas Eucharystii.
Jako jedyny chodzi w koloratce. No, jeszcze Ks. Kardynał (czasem) i jeden ksiądz z Polski na Mszę zakłada (nie, żebym się chwalił).
A tak wygląda Pedro:

Me llamo Pedro y ésta es Madrit.
Nie wiem, czy to będzie widoczne, ale Pedro, żeby zrobić dobre zdjęcie jakiejś mozaiki, nie zawaha się nawet balansować, stojąc na barierce, co ja uwieczniam czasem na zdjęciach (Giovanniego aparatem).

poniedzia?ek, 31. pa?dziernika 2005
piotr, 01:32h
Jestem więźniem technologii.
Wstałem o 6.00, ogoliłem się, wziąłem prysznic, otworzyłem okno i zacząłem się zastanawiać, dlaczego słońce jest tak wysoko.
Okazało się, że mój budzik odbierający sygnały z Frankfurtu automatycznie przestawił się na czas europejski. A że w Europie zmiana ustawień zegarów była - budziczek się dostosował.
Szkoda, że nie zgadł, że w Izraelu nie było żadnej zmiany czasu.
Na Mszy u Sióstr w Domu Polskim nie byłem z tego powodu...
Za to Agnello mnie poprosił, żebym przewodniczył u nas o 19.00, więc musiałem przygotować kazanie...
Poza tym, Szymon nie zawiódł i przysłał mi pierwsza piosenkę z nowej płyty Anny Marii Jopek. Rewelacja. W Jerozolimie się tego nie da kupić, ale może coś wymyślę...
Wstałem o 6.00, ogoliłem się, wziąłem prysznic, otworzyłem okno i zacząłem się zastanawiać, dlaczego słońce jest tak wysoko.
Okazało się, że mój budzik odbierający sygnały z Frankfurtu automatycznie przestawił się na czas europejski. A że w Europie zmiana ustawień zegarów była - budziczek się dostosował.
Szkoda, że nie zgadł, że w Izraelu nie było żadnej zmiany czasu.
Na Mszy u Sióstr w Domu Polskim nie byłem z tego powodu...
Za to Agnello mnie poprosił, żebym przewodniczył u nas o 19.00, więc musiałem przygotować kazanie...
Poza tym, Szymon nie zawiódł i przysłał mi pierwsza piosenkę z nowej płyty Anny Marii Jopek. Rewelacja. W Jerozolimie się tego nie da kupić, ale może coś wymyślę...
... older stories