... newer stories
czwartek, 14. wrze?nia 2006
-Dzień! -Słoneczne ćmy, -aaa, -aaa...
piotr, 00:12h
Miało nie byc dzisiaj nowej notki, bo niby nic się nie wydarzyło, ale przecież każdy dzień jest niepowtarzalny, trzeba tylko umieć to zobaczyć.
Mi na przykład dzisiaj uczyło się fantastycznie...
P.S. Czy ta piosenka jest o moim wkuwaniu aramejskiego?
"Szuka pamięć poplątanych ścieżek"...
Mi na przykład dzisiaj uczyło się fantastycznie...
P.S. Czy ta piosenka jest o moim wkuwaniu aramejskiego?
"Szuka pamięć poplątanych ścieżek"...
wtorek, 12. wrze?nia 2006
"Róbcie dzieci!"
piotr, 13:53h
Gmina otworzyła nową linię autobusową. Po raz pierwszy w historii dwie malutkie wioseczki mają połączenie publicznymi środkami transportu z "resztą świata".
Zaproszono Proboszcza, żeby poprowadził modlitwę, pobłogosławił przystanek i uświetnił uroczystość swoją obecnością.
Z braku Proboszcza musiałem im wytarczyć ja.
Burmistrz podjechał swoim Jeepem i ruszyliśmy razem "uświetniać".
Była wstęga (w kolorach Italii), Burmistrz miał szarfę (w tychże barwach), podjechał autobus (z dwoma pasażerami), pomodliliśmy się, autobus odjechał i zaczęły się przemówienia.
Burmistrz, pan z regione, provincia, czy jak się tam ichne województwo nazywa, dyrektor lini autobusowej, no i mnie poprosili o kilka słów. Udałem zaskoczonego, ale tak naprawdę byłem przygotowany. Powiedziałem krótko, wplatając jakieś słówko w dialekcie (co wywoływało zamierzony efekt rozlużnienia atmosfery), ale myślę, że przekazałem "ważne przesłanie", które można streścić w dwóch słowach: "Róbcie dzieci!". A to dlatego, że wcześniej ktoś mi powiedział, że "aktualnie linia nie będzie używana przez dzieci szkolne z braku dzieci szkolnych".
Z tym problemem boryka się nie tylko Italia, a w parafii, gdzie jestem na 40-60 pogrzebów rocznie przypada 20-25 chrztów.
Panie Jezu, skąd mają się brać chrześcijanie, jak rodziny chrześcijańskie nie chcą mieć dzieci?
Potem był mały poczęstunek "pod parasolem", wszyscy byli po obiedzie, więc przekąski i mini-kanapeczki nie cieszyły się dużym powodzeniem (w przeciwieństwie do zimnego lokalnego wina, bo słońce grzało niemiłosiernie).
Franca pstrykała zdjęcia, które pewnie wyglądać będą jak z włosiackiego filmu z lat 50: burmistrz w szarfie, pleban (szkoda, że nie miałem sutanny) i mini przystanek z garstką mieszkańców w tle.
A w dzisiejszej gazecie był mini-artykulik, ale o "robieniu dzieci" nie napisali...
Zaproszono Proboszcza, żeby poprowadził modlitwę, pobłogosławił przystanek i uświetnił uroczystość swoją obecnością.
Z braku Proboszcza musiałem im wytarczyć ja.
Burmistrz podjechał swoim Jeepem i ruszyliśmy razem "uświetniać".
Była wstęga (w kolorach Italii), Burmistrz miał szarfę (w tychże barwach), podjechał autobus (z dwoma pasażerami), pomodliliśmy się, autobus odjechał i zaczęły się przemówienia.
Burmistrz, pan z regione, provincia, czy jak się tam ichne województwo nazywa, dyrektor lini autobusowej, no i mnie poprosili o kilka słów. Udałem zaskoczonego, ale tak naprawdę byłem przygotowany. Powiedziałem krótko, wplatając jakieś słówko w dialekcie (co wywoływało zamierzony efekt rozlużnienia atmosfery), ale myślę, że przekazałem "ważne przesłanie", które można streścić w dwóch słowach: "Róbcie dzieci!". A to dlatego, że wcześniej ktoś mi powiedział, że "aktualnie linia nie będzie używana przez dzieci szkolne z braku dzieci szkolnych".
Z tym problemem boryka się nie tylko Italia, a w parafii, gdzie jestem na 40-60 pogrzebów rocznie przypada 20-25 chrztów.
Panie Jezu, skąd mają się brać chrześcijanie, jak rodziny chrześcijańskie nie chcą mieć dzieci?
Potem był mały poczęstunek "pod parasolem", wszyscy byli po obiedzie, więc przekąski i mini-kanapeczki nie cieszyły się dużym powodzeniem (w przeciwieństwie do zimnego lokalnego wina, bo słońce grzało niemiłosiernie).
Franca pstrykała zdjęcia, które pewnie wyglądać będą jak z włosiackiego filmu z lat 50: burmistrz w szarfie, pleban (szkoda, że nie miałem sutanny) i mini przystanek z garstką mieszkańców w tle.
A w dzisiejszej gazecie był mini-artykulik, ale o "robieniu dzieci" nie napisali...
poniedzia?ek, 11. wrze?nia 2006
piotr, 14:11h
Była "Sagra", ale nie było prądu. Proboszcz otworzył na oścież drzwi frontowe i postawił w nich samochód. Włączone światła raziły po oczach, ale tylko jego - stojącego za ołtarzem.
Procesji już nie było, bo w całym miasteczku głucha ciemność (czy raczej ślepa cisza).
Potem poszliśmy do Domu Starców, gdzie awaryjne zasilanie wystarczyło na 2 godziny i zaczęliśmy rozstawiać świeczki w newralgicznych punktach (na schodach, korytarzach, w toaletach, etc.). Kiedy byliśmy na najwyższym piętrze i prawie skończyliśmy przyszedł prąd i powiedział, że już jest naprawiony. No to zebraliśmy świeczki i zrobiła się północ.
Mam jeszcze parę obserwacji z wczorajszej festy na głównym placu Miasteczka (np. malownicze wyścigi osiołków zwanych w dialekcie "Musat") i z wczorajszej festy na głównym torze wyścigowym Italii (wyścigi bolidów zwanych bolidami i miłe dla ucha komplementy dla "młodego polaka z Krakowa", którego z uporem wszyscy nazywają Kùbica - akcent na pierwszą sylabę).
Proboszcz wyjechał na wakacje, więc od dzisiaj wstaję rano i niosę Komunię mieszkańcom Domu Starców, potem podlewam kwiaty w ogrodzie (przez godzinę!) i o 9.00 świętuję Eucharystię.
Mam zaproszenie na grzyby, których teraz w górach jest podobno mnóstwo i na przechadzkę połączoną z degustacją owoców okolicznych winnic (bo już dojrzały).
A wczoraj ktoś podarował nam półmisek pełen słodziutkich fig, które są hitem tego lata!
To tyle na dzisiaj...
Procesji już nie było, bo w całym miasteczku głucha ciemność (czy raczej ślepa cisza).
Potem poszliśmy do Domu Starców, gdzie awaryjne zasilanie wystarczyło na 2 godziny i zaczęliśmy rozstawiać świeczki w newralgicznych punktach (na schodach, korytarzach, w toaletach, etc.). Kiedy byliśmy na najwyższym piętrze i prawie skończyliśmy przyszedł prąd i powiedział, że już jest naprawiony. No to zebraliśmy świeczki i zrobiła się północ.
Mam jeszcze parę obserwacji z wczorajszej festy na głównym placu Miasteczka (np. malownicze wyścigi osiołków zwanych w dialekcie "Musat") i z wczorajszej festy na głównym torze wyścigowym Italii (wyścigi bolidów zwanych bolidami i miłe dla ucha komplementy dla "młodego polaka z Krakowa", którego z uporem wszyscy nazywają Kùbica - akcent na pierwszą sylabę).
Proboszcz wyjechał na wakacje, więc od dzisiaj wstaję rano i niosę Komunię mieszkańcom Domu Starców, potem podlewam kwiaty w ogrodzie (przez godzinę!) i o 9.00 świętuję Eucharystię.
Mam zaproszenie na grzyby, których teraz w górach jest podobno mnóstwo i na przechadzkę połączoną z degustacją owoców okolicznych winnic (bo już dojrzały).
A wczoraj ktoś podarował nam półmisek pełen słodziutkich fig, które są hitem tego lata!
To tyle na dzisiaj...
czwartek, 7. wrze?nia 2006
piotr, 21:45h
Jutro "imieniny parafii", więc dzisiaj przygotowania "weszły w finalną fazę", jakby powiedział pewien mój były przełożony z Seminarium (ależ to dawno było).
Cały dzień z jakimiś kwiatkami i wstążkami latam. Jeżeli każda praca uczy cierpliwości, to rozplątywanie kolorowych wstążek powinno być obowiązkowe dla wszystkich znerwicowanych nerwusów.
Podobno Pan Bóg uwielbia piesze wędrówki po górach. Wczoraj S. wyciągnął mnie na 2300 i ku mojemu zdziwieniu była to udana wycieczka. A tam w górze Pana Boga jest tak dużo, że nie sposób Go przeoczyć...
W sierpniu niebo nad Dolomitami było jedną wielką chmurą. Ja przyjechałem we wrześniu i mam farta, bo lato znów się rozkręciło na dobre.
Dostałem wiadomość, że mama mojego proboszcza z New Yorku jest w krytycznym stanie po infekcji krwi. Modlę się.
Cały dzień z jakimiś kwiatkami i wstążkami latam. Jeżeli każda praca uczy cierpliwości, to rozplątywanie kolorowych wstążek powinno być obowiązkowe dla wszystkich znerwicowanych nerwusów.
Podobno Pan Bóg uwielbia piesze wędrówki po górach. Wczoraj S. wyciągnął mnie na 2300 i ku mojemu zdziwieniu była to udana wycieczka. A tam w górze Pana Boga jest tak dużo, że nie sposób Go przeoczyć...
W sierpniu niebo nad Dolomitami było jedną wielką chmurą. Ja przyjechałem we wrześniu i mam farta, bo lato znów się rozkręciło na dobre.
Dostałem wiadomość, że mama mojego proboszcza z New Yorku jest w krytycznym stanie po infekcji krwi. Modlę się.
wtorek, 5. wrze?nia 2006
piotr, 21:58h
Jechałem dziś karawanem. Z przodu kierowca i ja, z tyłu Maria (w trumnie). Przypomniałem sobie komedianta o imieniu Leo, który wiózł mnie w New Yorku. Sypał dowcipami i żartami, żeby zabić swój ból związany z obcowaniem ze śmiercią. Zapytałem obecnego kierowcę, co sądzi na ten temat. Przyznał, że nie można wczuwać się zbyt głęboko, bo psychika tego nie wytrzymuje. Musi być współczucie i szacunek, ale intensywność wrażeń (a raczej ich codzienna obecność) wytwarza pewien mechanizm obronny - empatia ma swoje granice. Poza tym, on nie włącza radia, nie gada "o głupotach", nie smieje się, tylko się modli.
I znowu wracamy do sedna sprawy. Wiara, wiara, wiara - że to nie koniec, że śmierć to "nowe narodziny", że "życie ludzkie zmienia się, ale się nie kończy".
Pochowaliśmy Marię, a tu dzwonią, że umarł Sergio...
I znowu wracamy do sedna sprawy. Wiara, wiara, wiara - że to nie koniec, że śmierć to "nowe narodziny", że "życie ludzkie zmienia się, ale się nie kończy".
Pochowaliśmy Marię, a tu dzwonią, że umarł Sergio...
Wrzesień pachnący figami
piotr, 03:32h
Słońce, góry, śliwki o miodowym kolorze (i smaku), dojrzewające winogrona, górale (i góralki), cisza, powietrze, makaron, białe wino czyli DOLOMITY...
Wake me up when September ends...
Wake me up when September ends...
sobota, 2. wrze?nia 2006
Sing for the Lord!
piotr, 07:20h
O moim powrocie zza Oceanu wiele mógłbym napisać. Ograniczę się do kilku najważniejszych momentów.
Po pierwsze samolot był dwupoziomowy, prawie jak na "Flightplan" z Jodie Foster. Miałem wolne siedzenie obok, więc wylegiwałem się wygodnie we wszystkich możliwych kierunkach. Niestety serwis umilający podróż był nie taki ciekawy i interaktywny, jak w "tamtą stronę" - nie było dotykowych ekraników dla każdego pasażera z opcjami filmów, muzyki, gierek i innych bajerów.
Jedzenie w AirFrance bardzo francuzowate. Opóżnienie niczym w LOT-cie. Oczywiście z powodu tegoż opóźnienia nie zdążyłem na następny samolot do Rzymu (skąd ja to znam). Nie załapały się też moje walizki (znowu znajoma mi już bardzo procedura zgłaszania "nieprawidłowości przy odbiorze bagażu). Jutro rano ruszam dalej (do Północnej Italii), więc liczyłem na szybkie odnalezienie bagażu. I cud się zdarzył: większa z walizek przyleciała i została dostarczona mi do domu (z rzadką dla Włosiaków prędkością). Mniejsza ciągle tkwi gdzieś po drodze (o ile nie poleciała do Singapuru). Większość potrzebnych mi rzeczy na szczęscie mam.
Pomogłem Arturowi przemeblować jego pokój, zjadłem najlepszą na świecie pizzę i prawie skończyłem sie pakować.
Po czwartej jest, więc kończę.
Jeszcze ciągle walczę z różnicą czasu, ale na to rady nie ma - organizm musi sam się uregulować.
Dzięki Ci Panie, że mnie strzeżesz i prowadzisz po Twoich ścieżkach. Sing for Jesus!
Po pierwsze samolot był dwupoziomowy, prawie jak na "Flightplan" z Jodie Foster. Miałem wolne siedzenie obok, więc wylegiwałem się wygodnie we wszystkich możliwych kierunkach. Niestety serwis umilający podróż był nie taki ciekawy i interaktywny, jak w "tamtą stronę" - nie było dotykowych ekraników dla każdego pasażera z opcjami filmów, muzyki, gierek i innych bajerów.
Jedzenie w AirFrance bardzo francuzowate. Opóżnienie niczym w LOT-cie. Oczywiście z powodu tegoż opóźnienia nie zdążyłem na następny samolot do Rzymu (skąd ja to znam). Nie załapały się też moje walizki (znowu znajoma mi już bardzo procedura zgłaszania "nieprawidłowości przy odbiorze bagażu). Jutro rano ruszam dalej (do Północnej Italii), więc liczyłem na szybkie odnalezienie bagażu. I cud się zdarzył: większa z walizek przyleciała i została dostarczona mi do domu (z rzadką dla Włosiaków prędkością). Mniejsza ciągle tkwi gdzieś po drodze (o ile nie poleciała do Singapuru). Większość potrzebnych mi rzeczy na szczęscie mam.
Pomogłem Arturowi przemeblować jego pokój, zjadłem najlepszą na świecie pizzę i prawie skończyłem sie pakować.
Po czwartej jest, więc kończę.
Jeszcze ciągle walczę z różnicą czasu, ale na to rady nie ma - organizm musi sam się uregulować.
Dzięki Ci Panie, że mnie strzeżesz i prowadzisz po Twoich ścieżkach. Sing for Jesus!
pi?tek, 1. wrze?nia 2006
piotr, 03:13h
ROME, SWEET HOME...
wtorek, 29. sierpnia 2006
piotr, 19:44h
Nie, nie, jeszcze nie wyjechalem.
To chyba moj ostatni rzut oka na Downtown Manhattan...
Jeszcze kolacja "ala Italia" (zaprosili mnie wlosiaccy parafianie), jeszcze pakowanie (i problem, jak zmiescic ksiazki, ktore kupilem), jeszcze lunch z Lucy i Mary, jeszcze pozegnania i jeszcze nie wiem kto mnie zawiezie na JFK...
To chyba moj ostatni rzut oka na Downtown Manhattan...
Jeszcze kolacja "ala Italia" (zaprosili mnie wlosiaccy parafianie), jeszcze pakowanie (i problem, jak zmiescic ksiazki, ktore kupilem), jeszcze lunch z Lucy i Mary, jeszcze pozegnania i jeszcze nie wiem kto mnie zawiezie na JFK...
wtorek, 29. sierpnia 2006
Nie bedzie notki o...
piotr, 00:09h
Nie bedzie o robiacych tu ostatnio furore ksiazkach i DVD kilkunastu pastorow wspolnot ewangelickich i pentacostalnych, ktorzy przeszli na katolicyzm.
Nie bedzie o najlepszym (bo najtanszym) sklepie z ubraniami "K & G".
Nie bedzie o smazonych mieczakach, ktore wsuwalem przedwczoraj patrzac na ocean (czy raczej zatoke) na City Island.
Nie bedzie o niczym innym, jak tylko o tym, ze za dwa dni musze opuscic NYC.
Sroda, 8.40 pm New York (JFK) - Paris (Charles de Gaulle).
To bylo piekne lato...
Nie bedzie o najlepszym (bo najtanszym) sklepie z ubraniami "K & G".
Nie bedzie o smazonych mieczakach, ktore wsuwalem przedwczoraj patrzac na ocean (czy raczej zatoke) na City Island.
Nie bedzie o niczym innym, jak tylko o tym, ze za dwa dni musze opuscic NYC.
Sroda, 8.40 pm New York (JFK) - Paris (Charles de Gaulle).
To bylo piekne lato...
sobota, 26. sierpnia 2006
Znak zycia tylko
piotr, 23:22h
Daje znak zycia jedynie.
Moze uda sie w poniedzialek cos nabazgrac...
Jestem obecnie na etapie czytania i sluchania swiadectw kilku bradzo ciekawych ludzi. Postaram sie podac wiecej szczegolow.
W NY pada deszcz.
I swiat wyglada, jakby lato mialo sie miec ku koncowi.
A Artur informuje, ze na polnocy Italii juz prawie zima (10 st. w nocy, brrr).
Moze uda sie w poniedzialek cos nabazgrac...
Jestem obecnie na etapie czytania i sluchania swiadectw kilku bradzo ciekawych ludzi. Postaram sie podac wiecej szczegolow.
W NY pada deszcz.
I swiat wyglada, jakby lato mialo sie miec ku koncowi.
A Artur informuje, ze na polnocy Italii juz prawie zima (10 st. w nocy, brrr).
wtorek, 22. sierpnia 2006
O tym, jak mnie nie aresztowano...
piotr, 18:04h
Mary jest zapracowana, nienajmlodsza juz parafianka, ktora oprocz tego, ze jako muzyk pracuje w kilku parafiach, to jeszcze ma czas i sie pomodlic i dzialac w roznych wolontariatach.
To ona zaproponowala mi wspolna modlitwe przed klinika aborcyjna.
Pojechalismy tam w sobote rano. Po drodze minelismy inna klinike, gdzie juz stalo kilka, moze kilkanascie osob i modlilo sie. My pojechalismy na poludniowy Bronx.
No i na poczatku bylismy tylko we dwoje. Zaparkowalismy samochod i rozlozylismy plansze, plakaty i bannery. Mary wyjasnila mi zasady prawne tego typy akcji. Nie mozna uzywac wlasnosci innych osob (np. samochodow, czy sklepow) bez zgody wlasciciela, nie mozna stac blizej niz 15 stop od wejscia do budynku, etc. Czasem zjawia sie podobno ktos, kto zaczyna wyzzywac od "f* catholics" i robi awanture. Czasem przyjezdza policja, czasem zabieraja modlacych sie do aresztu (nawet ksiezy i siostry zakonne), glownie, zeby sprawdzic, czy to, co robia jest legalne. Ruchy Pro-life maja wiec swoich prawnikow i szkola uczestnikow takich akcji, zeby nie lamali prawa (nawet niechcacy).
Ale wrocmy do naszego sobotniego poranka...
Stoimy przed klinika. Ja sie modle, Mary zatrzymuje wchodzace dziewczyny, rozdaje ulotki, rozmawia. Niektore nie chca rozmawiac, inne sluchaja z zainteresowaniem. Wszystkie biora ulotki. Mamy materialy po angielsku i po hiszpansku i te w tym drugim jezyku przydaja sie bardziej w tej czesci miasta. To tez jest glowny powod, dla ktorego ja nie moge sie zaangazowac w rozmowy, bo nie znam hiszpanskiego. Za to skrupulatnie zliczam ilosc wchodzacych dziewczyn. Za moment pojawia sie John. Przyjechal spod innej kliniki. Tam maja wystarczajaca ilosc osob. Idzie stanac przed tylnimi drzwiami. Po ok. godzinie nadchodzi Barbara. Jest szefowa ruchow Pro-life w tym rejonie. W przerwach rozmawiamy o ich dzialalnosci. Ale glownie sie modlimy. Budynek ma napis "Centrum zdrowia kobiet". O ironio! Dekoracyjny gzyms wyglada jak patrzace na przechodniow czaszki.
Jest osma rano, wiec pojawiaja sie pierwsi przechodnie. Reaguja z sympatia. Przystaja, ogladaja plakaty, biora ulotki. Wchodzacych do budynku dziewczyn nie brakuje. Niektore klamia, ze tu pracuja, ale Mary mowi mi po cichu, ze zna pracownikow, bo przychodzi tu dwa razy w tygodniu. Mamy tez materialy dla pracownikow.
Pojawia sie Julio (czyt. Hulio). Pochodzi z Meksyku. Nie zna angielskiego, ale przechodzac, zobaczyl ksiedza i zapytal, czy moze sie dolaczyc do modlitwy. Obiecuje przyprowadzic swoich kolegow w przyszlym tygodniu.
Kolejne dziewczyny przybywaja. Glownie bardzo mlode, czasem w asyscie mamy, albo chlopaka, czesciej same lub z kolezankami.
Nagle podjezdza samochod, z ktorego wylania sie 4 krotko ostrzyzonych, mlodych chlopakow w szarych habitach. Wszyscy maja dlugie brody - to czlonkowie stosunkowo nowego zgromadzenia franciszkanskiego. Jest z nimi tez kilku mlodych ludzi. Witamy sie i razem juz kontynuujemy modlitwe. Po godzinie robimy chwile przerwy. Mozna sie przedstawic. Bracia sa razem z nowicjuszami. Jest chlopaczek z Wloch, drugi z Irlandii, z Niemiec, Meksyku. Ten ostatni swietnie radzi sobie rozmawiajac z latynoskimi dziewczynami.
Dwie z nich zatrzymuja sie w drodze do pobliskiego supermarketu. Komentuja plakaty, rozmawiaja. Podchodze blizej i jedna z nich mowi, ze sama byla w takiej klinice na Manhattanie. "Ale tego nie zrobilam. Moj synek ma juz roczek" mowi. Prosze ja, zeby powtorzyla to czarnoskorej dziewczynie, ktora z ulotka w reku waha sie, czy wejsc do kliniki.
Po 11 musze wracac, bo mam dyzur na parafii. Zegnam sie z chlopakami (i dziewczynami) i ide na tyly budynku. Tutaj dwaj bracia franciszkanie opowiadaja, ze mieli maly incydent. Pan z warsztatu na przeciwko zwyzywal ich, krzyczac, ze sam byl kiedys katolikiem i ze "niech lepiej stad spier(dzielaja)". Bracia nauczyli sie, ze na tego typu agresje slowna nie nalezy reagowac. Po prostu modlili sie dalej i pan sobie poszedl po 15 min.
Podsumowalismy tez statystyke sumujac nasze dane sprzed frontowych i zza tylnich drzwi. Okazalo sie, ze tego poranka 41 dziewczyn weszlo do kliniki. 11 z niej wyszlo, co oznacza, ze tego nie zrobily. "Te, ktore wyjda po poludniu sa po "zabiegu" - wyjasnia mi John. Zycie przeciwko smierci - dzisiejszy wynik 11-30.
Musze sie zbierac, bo jest pozno. Nagle z budynku wychodzi dziewczyna. Ma na sobie spodnie od dresu i koszulke na ramiaczkach (nietypowy stroj). Slania sie na nogach. Przystaje, opiera sie o ogrodzenie i wymiotuje. Podszedlem tylko blizej, zobaczylem zaplakana twarz, dalem ulotki z adresami instytucji oferujacych profesjonalna pomoc,powiedzialem kilka slow, poblogoslawilem i to wszystko, co moglem zrobic. Potem stanowczo zwrocilem sie do jej kolezanki: "Jestes jej przyjaciolka? Ty ja tu przyprowadzilas? Teraz masz jej pomoc naprawde. Zajmij sie nia. Skontaktuj z ksiedzem, upewnij sie, ze skorzystala z pomocy."
Zapomnialem zapytac tej dziewczyny, jak ma na imie. Dalem jej swoj rozaniec z Jerozolimy. Modle sie za nia i za inne, ktore desperacja i brak wsparcia zmusza do takich ostatecznych rozwiazan.
A kilka dni pozniej dostalem wiadomosc od braci Franciszkanow, ze ok. poludnia jedna z pracownic wyszla z budynku i ze lzami w oczach powiedziala, ze juz dluzej tego nie zniesie. "Znajdzcie mi inna prace" - zwrocila sie do braci. Alleluja!
A o tym nowym zgromadzeniu franciszkanskim, ktore zyje i dziala na ulicach moze kiedys cos napisze, ale na razie sam ich poznaje...
To ona zaproponowala mi wspolna modlitwe przed klinika aborcyjna.
Pojechalismy tam w sobote rano. Po drodze minelismy inna klinike, gdzie juz stalo kilka, moze kilkanascie osob i modlilo sie. My pojechalismy na poludniowy Bronx.
No i na poczatku bylismy tylko we dwoje. Zaparkowalismy samochod i rozlozylismy plansze, plakaty i bannery. Mary wyjasnila mi zasady prawne tego typy akcji. Nie mozna uzywac wlasnosci innych osob (np. samochodow, czy sklepow) bez zgody wlasciciela, nie mozna stac blizej niz 15 stop od wejscia do budynku, etc. Czasem zjawia sie podobno ktos, kto zaczyna wyzzywac od "f* catholics" i robi awanture. Czasem przyjezdza policja, czasem zabieraja modlacych sie do aresztu (nawet ksiezy i siostry zakonne), glownie, zeby sprawdzic, czy to, co robia jest legalne. Ruchy Pro-life maja wiec swoich prawnikow i szkola uczestnikow takich akcji, zeby nie lamali prawa (nawet niechcacy).
Ale wrocmy do naszego sobotniego poranka...
Stoimy przed klinika. Ja sie modle, Mary zatrzymuje wchodzace dziewczyny, rozdaje ulotki, rozmawia. Niektore nie chca rozmawiac, inne sluchaja z zainteresowaniem. Wszystkie biora ulotki. Mamy materialy po angielsku i po hiszpansku i te w tym drugim jezyku przydaja sie bardziej w tej czesci miasta. To tez jest glowny powod, dla ktorego ja nie moge sie zaangazowac w rozmowy, bo nie znam hiszpanskiego. Za to skrupulatnie zliczam ilosc wchodzacych dziewczyn. Za moment pojawia sie John. Przyjechal spod innej kliniki. Tam maja wystarczajaca ilosc osob. Idzie stanac przed tylnimi drzwiami. Po ok. godzinie nadchodzi Barbara. Jest szefowa ruchow Pro-life w tym rejonie. W przerwach rozmawiamy o ich dzialalnosci. Ale glownie sie modlimy. Budynek ma napis "Centrum zdrowia kobiet". O ironio! Dekoracyjny gzyms wyglada jak patrzace na przechodniow czaszki.
Jest osma rano, wiec pojawiaja sie pierwsi przechodnie. Reaguja z sympatia. Przystaja, ogladaja plakaty, biora ulotki. Wchodzacych do budynku dziewczyn nie brakuje. Niektore klamia, ze tu pracuja, ale Mary mowi mi po cichu, ze zna pracownikow, bo przychodzi tu dwa razy w tygodniu. Mamy tez materialy dla pracownikow.
Pojawia sie Julio (czyt. Hulio). Pochodzi z Meksyku. Nie zna angielskiego, ale przechodzac, zobaczyl ksiedza i zapytal, czy moze sie dolaczyc do modlitwy. Obiecuje przyprowadzic swoich kolegow w przyszlym tygodniu.
Kolejne dziewczyny przybywaja. Glownie bardzo mlode, czasem w asyscie mamy, albo chlopaka, czesciej same lub z kolezankami.
Nagle podjezdza samochod, z ktorego wylania sie 4 krotko ostrzyzonych, mlodych chlopakow w szarych habitach. Wszyscy maja dlugie brody - to czlonkowie stosunkowo nowego zgromadzenia franciszkanskiego. Jest z nimi tez kilku mlodych ludzi. Witamy sie i razem juz kontynuujemy modlitwe. Po godzinie robimy chwile przerwy. Mozna sie przedstawic. Bracia sa razem z nowicjuszami. Jest chlopaczek z Wloch, drugi z Irlandii, z Niemiec, Meksyku. Ten ostatni swietnie radzi sobie rozmawiajac z latynoskimi dziewczynami.
Dwie z nich zatrzymuja sie w drodze do pobliskiego supermarketu. Komentuja plakaty, rozmawiaja. Podchodze blizej i jedna z nich mowi, ze sama byla w takiej klinice na Manhattanie. "Ale tego nie zrobilam. Moj synek ma juz roczek" mowi. Prosze ja, zeby powtorzyla to czarnoskorej dziewczynie, ktora z ulotka w reku waha sie, czy wejsc do kliniki.
Po 11 musze wracac, bo mam dyzur na parafii. Zegnam sie z chlopakami (i dziewczynami) i ide na tyly budynku. Tutaj dwaj bracia franciszkanie opowiadaja, ze mieli maly incydent. Pan z warsztatu na przeciwko zwyzywal ich, krzyczac, ze sam byl kiedys katolikiem i ze "niech lepiej stad spier(dzielaja)". Bracia nauczyli sie, ze na tego typu agresje slowna nie nalezy reagowac. Po prostu modlili sie dalej i pan sobie poszedl po 15 min.
Podsumowalismy tez statystyke sumujac nasze dane sprzed frontowych i zza tylnich drzwi. Okazalo sie, ze tego poranka 41 dziewczyn weszlo do kliniki. 11 z niej wyszlo, co oznacza, ze tego nie zrobily. "Te, ktore wyjda po poludniu sa po "zabiegu" - wyjasnia mi John. Zycie przeciwko smierci - dzisiejszy wynik 11-30.
Musze sie zbierac, bo jest pozno. Nagle z budynku wychodzi dziewczyna. Ma na sobie spodnie od dresu i koszulke na ramiaczkach (nietypowy stroj). Slania sie na nogach. Przystaje, opiera sie o ogrodzenie i wymiotuje. Podszedlem tylko blizej, zobaczylem zaplakana twarz, dalem ulotki z adresami instytucji oferujacych profesjonalna pomoc,powiedzialem kilka slow, poblogoslawilem i to wszystko, co moglem zrobic. Potem stanowczo zwrocilem sie do jej kolezanki: "Jestes jej przyjaciolka? Ty ja tu przyprowadzilas? Teraz masz jej pomoc naprawde. Zajmij sie nia. Skontaktuj z ksiedzem, upewnij sie, ze skorzystala z pomocy."
Zapomnialem zapytac tej dziewczyny, jak ma na imie. Dalem jej swoj rozaniec z Jerozolimy. Modle sie za nia i za inne, ktore desperacja i brak wsparcia zmusza do takich ostatecznych rozwiazan.
A kilka dni pozniej dostalem wiadomosc od braci Franciszkanow, ze ok. poludnia jedna z pracownic wyszla z budynku i ze lzami w oczach powiedziala, ze juz dluzej tego nie zniesie. "Znajdzcie mi inna prace" - zwrocila sie do braci. Alleluja!
A o tym nowym zgromadzeniu franciszkanskim, ktore zyje i dziala na ulicach moze kiedys cos napisze, ale na razie sam ich poznaje...
?roda, 16. sierpnia 2006
Siedze w biurze...
piotr, 18:32h
... bo Tessy poszla do dentysty.
A wczoraj mialem dluuga rozmowe z pewna rodzina i potwierdza sie stara przwda: "Londyn, Koluszki, Nowy Jork, Istambul - problemy ludzkie sa wszedzie takie same.
Lord have mercy...
A wczoraj mialem dluuga rozmowe z pewna rodzina i potwierdza sie stara przwda: "Londyn, Koluszki, Nowy Jork, Istambul - problemy ludzkie sa wszedzie takie same.
Lord have mercy...
wtorek, 15. sierpnia 2006
piotr, 21:16h
Zaczely sie listy z pretensjami, ze wpisy sa za rzadkie. Dobrze, ze pogrozek jeszcze nie ma...
Ktos mnie ostrzegl, ze z powodu zaniedban w pisaniu mialem bardzo niska liczbe wejsc na strone (najnizsza od kilkunastu miesiecy czy costam).
Otoz nic nie moge zrobic, bo po prostu nie mam netu. To znaczy mam w biurze, ale nie naduzywam, bo tylko 10 godz. miesiecznie maja, po to, zeby biuletyn parafialny wyslac do drukarni co tydzien.
Ciagle nie bylem jeszcze w Bibliotece publicznej, ktora miesci sie 3 min. drogi od mojej plebani. Moze dzisiaj sprobuje pojsc i przekonac ich do mojej osoby. Pewnie maj tam net. Moze nawet moglbym ze swoim kompem przyjsc i bezprzewodowo sie podlaczyc... Marzenia.
Wybralem w koncu przedmioty na przyszly rok.
Moze napisze o tym w niedalekiej przyszlosci...
W New Yorku pada dzis, ale jest goraco...
Ktos mnie ostrzegl, ze z powodu zaniedban w pisaniu mialem bardzo niska liczbe wejsc na strone (najnizsza od kilkunastu miesiecy czy costam).
Otoz nic nie moge zrobic, bo po prostu nie mam netu. To znaczy mam w biurze, ale nie naduzywam, bo tylko 10 godz. miesiecznie maja, po to, zeby biuletyn parafialny wyslac do drukarni co tydzien.
Ciagle nie bylem jeszcze w Bibliotece publicznej, ktora miesci sie 3 min. drogi od mojej plebani. Moze dzisiaj sprobuje pojsc i przekonac ich do mojej osoby. Pewnie maj tam net. Moze nawet moglbym ze swoim kompem przyjsc i bezprzewodowo sie podlaczyc... Marzenia.
Wybralem w koncu przedmioty na przyszly rok.
Moze napisze o tym w niedalekiej przyszlosci...
W New Yorku pada dzis, ale jest goraco...
poniedzia?ek, 14. sierpnia 2006
Jablkowe notatki...
piotr, 22:58h
Wszedlem do firmowego sklepu Apple.
Maja tu 200 stanowisk z iPodami i iMacami i innymi McIntoshami.
Wszystko podlaczone do sieci i darmowe.
Zwiedzilem Boston (nocowalem w jakims slynnym hotelu, gdzie goscil m.in. Charles Dickens) i jestem juz ekspertem od amerykanskiej rewolucji. Jadlem tez homara i siorbalem ostrygi (pierwszy raz w zyciu).
A wczoraj obejrzalem "World Trade Center". Bardzo emocjonalne...
Zebralem niezle recenzje za moj pierwszy pogrzeb w US. Swoja droga zwyczaje pogrzebowe w roznych krajach to temat na niezla ksiazke. Jechalem karawanem z trumna i kierowca - komediantem amatorem. Jako pracownik zakladu pogrzbowego, Leo znal 1000 dowcipow na temat pochowku. Jechalismy tak ze 40 minut i az musialem w koncu go poprosic o powage. W sumie rozumiem go jakos. Majac na codzien doswiadczenie smierci musial ztrywializowac je maksymalnie, zeby nie pamietac o bolu i leku. Inna opcja byloby "Ja jestem Zmartwychwstanie i Zycie, kto wierzy we mnie nie umrze na wieki", ale wiara jest laska...
Odwiedzilem polskiego ksiedza w poblizu NYC. Milo pogadac w rodzimym jezyku. Chociaz przy poprzedniej niedzieli (jak to zabrzmialo po staropolsku) spotkalem Slawka i jego brata. Wzielismy prom do Staten Island (tym razem zabrzmialo jak tlumaczenie z amerykanskiego "to take a ferry") i popatrzylismy na skyline o zmierzchu.
No i jeszcze dzis rano usmazylem sobie jajecznice "with polish kelbasa" znaleziona przez proboszcza w markecie na Brooklinie.
Koncze, wychodze z Jablka i ide dalej poznawac Nowy York, ktory polubilem juz przwie tak samo, jak Rzym i tylko troszke mniej niz Jerozolime...
Maja tu 200 stanowisk z iPodami i iMacami i innymi McIntoshami.
Wszystko podlaczone do sieci i darmowe.
Zwiedzilem Boston (nocowalem w jakims slynnym hotelu, gdzie goscil m.in. Charles Dickens) i jestem juz ekspertem od amerykanskiej rewolucji. Jadlem tez homara i siorbalem ostrygi (pierwszy raz w zyciu).
A wczoraj obejrzalem "World Trade Center". Bardzo emocjonalne...
Zebralem niezle recenzje za moj pierwszy pogrzeb w US. Swoja droga zwyczaje pogrzebowe w roznych krajach to temat na niezla ksiazke. Jechalem karawanem z trumna i kierowca - komediantem amatorem. Jako pracownik zakladu pogrzbowego, Leo znal 1000 dowcipow na temat pochowku. Jechalismy tak ze 40 minut i az musialem w koncu go poprosic o powage. W sumie rozumiem go jakos. Majac na codzien doswiadczenie smierci musial ztrywializowac je maksymalnie, zeby nie pamietac o bolu i leku. Inna opcja byloby "Ja jestem Zmartwychwstanie i Zycie, kto wierzy we mnie nie umrze na wieki", ale wiara jest laska...
Odwiedzilem polskiego ksiedza w poblizu NYC. Milo pogadac w rodzimym jezyku. Chociaz przy poprzedniej niedzieli (jak to zabrzmialo po staropolsku) spotkalem Slawka i jego brata. Wzielismy prom do Staten Island (tym razem zabrzmialo jak tlumaczenie z amerykanskiego "to take a ferry") i popatrzylismy na skyline o zmierzchu.
No i jeszcze dzis rano usmazylem sobie jajecznice "with polish kelbasa" znaleziona przez proboszcza w markecie na Brooklinie.
Koncze, wychodze z Jablka i ide dalej poznawac Nowy York, ktory polubilem juz przwie tak samo, jak Rzym i tylko troszke mniej niz Jerozolime...
... older stories