... newer stories
wtorek, 3. lutego 2009
piotr, 15:42h
Royal Academy of Arts zrobiła wystawę "Bizancjum".
Przyszedł list z Londynu, który traktuję bardzo poważnie.
Jest jakiś pierwiastek opatrznościowy w tej intuicji "przyjaciół zza kilku mórz".
"Perfect timing" to nie przypadek (przynajmniej ja w to wierzę).
Ale do rzeczy.
Otóż reprodukcja ikony autorstwa św. Jana Klimakosa (jednej z tych do obejrzenia w RAA), która towarzyszy mi od dziś w bibliotece (obok pocztówki ze Studni Jakubowej) przedstawia drabinę i idących w kierunku Nieba mężczyzn (duchownych?).
Część z nich spada, ściągnięta przez małe, czarne diabełki.
"... aby żaden nie usiadł ci z młoteczkiem na ramionach" piszą Londyńczycy.
Taaaak.
Moja "drabina" to godziny w bibliotece. Czasem przychodzi moment, że czuję, jakbym spadał - nie chce mi się uczyć.
Ale zawsze potem cierpliwie wracam i mozolnie gramolę się do góry.
Byle ciągle w dobrym kierunku.
Powoli, ale nieustannie.
Myślami jestem już w Republice Czeskiej ("Jeśli wiesz, co chcę powiedzieć").
A w słuchawkach miałcząco Cocorosie. Okazało się, że nie tylko przy RMFClassic można się uczyć...
Przyszedł list z Londynu, który traktuję bardzo poważnie.
Jest jakiś pierwiastek opatrznościowy w tej intuicji "przyjaciół zza kilku mórz".
"Perfect timing" to nie przypadek (przynajmniej ja w to wierzę).
Ale do rzeczy.
Otóż reprodukcja ikony autorstwa św. Jana Klimakosa (jednej z tych do obejrzenia w RAA), która towarzyszy mi od dziś w bibliotece (obok pocztówki ze Studni Jakubowej) przedstawia drabinę i idących w kierunku Nieba mężczyzn (duchownych?).
Część z nich spada, ściągnięta przez małe, czarne diabełki.
"... aby żaden nie usiadł ci z młoteczkiem na ramionach" piszą Londyńczycy.
Taaaak.
Moja "drabina" to godziny w bibliotece. Czasem przychodzi moment, że czuję, jakbym spadał - nie chce mi się uczyć.
Ale zawsze potem cierpliwie wracam i mozolnie gramolę się do góry.
Byle ciągle w dobrym kierunku.
Powoli, ale nieustannie.
Myślami jestem już w Republice Czeskiej ("Jeśli wiesz, co chcę powiedzieć").
A w słuchawkach miałcząco Cocorosie. Okazało się, że nie tylko przy RMFClassic można się uczyć...
sobota, 31. stycznia 2009
piotr, 18:33h
Miałem zamiar napisać o obejrzanym dzisiaj filmie "Chłopiec w piżamce w paski", ale jest on zbyt piękny i poważny, żeby znaleźć się w bezpośrednim sąsiedztwie Zohana.
Będzie więc o ekumenicznym dniu w Jerycho.
Zaprosili nas (mnie i Giuseppe) dwaj studenci z Rumunii - Ilie i Vasile. Jakiś czas temu wspomniałem im, że chciałbym zobaczyć (i usłyszeć) ich liturgię. Nagle przyszła informacja, że jedziemy z nimi i prawosławnym ojcem do wspólnoty sióstr w Jerycho.
OK. Wynajęta malutka Mazda, świt blady (7 rano), zjazd 1000 i trochę metrów w dół i jesteśmy.
Liturgia Cerkwii Rumuńskiej jest piękna. Mieliśmy wydrukowane 40 stron z tekstem i włoskim tłumaczeniem, siedzieliśmy z naszymi kolegami, którzy tworzyli dwuosobowy chór i - co najważniejsze - nie było ikonostasu, więc wszystko było widać, jak na dłoni.
Po liturgii (mniej więcej dwugodzinnej) zostaliśmy zaproszeni na śniadanie. Obejrzeliśmy dom sióstr, gdzie po zakończeniu budowy zmieści się setka pielgrzymów i wraz z Ojcem Serafimem (to nie literówka) i Matką Makriną zasiedliśmy do stołu. Dla Giuseppe był to praktycznie obiad. Z typowo włoskim zdziwieniem zastanawiał się, jak można jeść na śniadanie coś więcej niż ciasteczko i kawę. Tymczasem ja czułem się bardzo domowo. Jajka, wędliny, sery, pomidory, etc. - po prostu typical romanian breakfast, który trochę zbliża się do naszego, polskiego.
Po jedzeniu ruszyliśmy na zwiedzanie. Ciekawe, że każdy prąd tradycji chrześcijańskiej podkreśla odmienne miejsca w Ziemi Świętej. Z prawosławnym popem dotarliśmy do klasztoru Koptów, gdzie mieści się grób Zacheusza, następnie zaglądnęliśmy na dziedziniec greków, gdzie przycupnął pień sykomory (mającej wg naukowców ponad 2000 lat), wreszcie wjechaliśmy kolejką linową do klasztoru na Górze Kuszenia, co akurat robią też katolicy i protestanci.
Siostra (zwana z rumuńska "Majką", co oznacza bodajże "matkę przełożoną") jest dość znaną postacią w okolicy. Momentalnie dostała gratis bilety na kolejkę, zniżkę na napoje, a gdy kupowaliśmy daktyle, miły pan (z mafii sprzedawców) przyniósł każdemu z nas wielki kubek świeżowyciśniętego soku z owoców (cytrusowych chyba). Gdziekolwiek się pojawialiśmy, wszędzie trafiali się jacyś znajomi majki, pozdrawiali, grzecznie pytali, jak leci, itd.
Czas na lunch. Znowu bardziej moje klimaty niż Giuseppe. Zupa środkowoeuropejska niczym się nie różni od tych, jakie jemy w naszym polskim kraju. Na drugie za to coś włoskiego - polenta. Do tego sery (mniam) - owczy i kozi - i warzywa. Coś na trawienie (palinka chyba) i mocna kawa.
Jedziemy na lody. Ze względu na sposób prowadzenia samochodu, Siostra dostaje przydomek Schumajka. Ojciec Serafim (wyjaśnię w końcu, że imię jego jest takie ze względu na końcówkę hebrajskiej liczby mnogiej "im", a nie jest żadną błędnformą polskiego "Serafina" - zresztą akcent pada na ostatnią sylabę) zapomniał już, że w kolejce linowej (Rekord Guinessa - najdłuższa kolejka linowa położona w depresji) krzyczał ze strachu i rozbawia nas dowcipami mnicha z brodą - to znaczy - i on i jego żarty ją mają. Jest fantastycznie - nawet korek na wjeździe do Jerozolimy nie za duży.
A że Giuseppe opisał wszystko w sposób bardziej oficjalny (i zapewne skoncentrował się bardziej na wymiarze ekumenicznym, a nie gastronomiczno-rozrywkowym), więc zamieszczam poniżej jego wersję wydarzeń.
Jest po włosku, ale dzisiejsze narzędzia sieciowe pozwalają na tłumaczenia wszystkiego, z wszystkiego, na wszystko (poczytałem sobie kiedyś swoje wpisy w czeskiej wersji językowej, zaśmiewając się do łez).
text giuseppe (doc, 34 KB) <---- TUTAJ jest plik z textem autorstwa Giuseppe.
Będzie więc o ekumenicznym dniu w Jerycho.
Zaprosili nas (mnie i Giuseppe) dwaj studenci z Rumunii - Ilie i Vasile. Jakiś czas temu wspomniałem im, że chciałbym zobaczyć (i usłyszeć) ich liturgię. Nagle przyszła informacja, że jedziemy z nimi i prawosławnym ojcem do wspólnoty sióstr w Jerycho.
OK. Wynajęta malutka Mazda, świt blady (7 rano), zjazd 1000 i trochę metrów w dół i jesteśmy.
Liturgia Cerkwii Rumuńskiej jest piękna. Mieliśmy wydrukowane 40 stron z tekstem i włoskim tłumaczeniem, siedzieliśmy z naszymi kolegami, którzy tworzyli dwuosobowy chór i - co najważniejsze - nie było ikonostasu, więc wszystko było widać, jak na dłoni.
Po liturgii (mniej więcej dwugodzinnej) zostaliśmy zaproszeni na śniadanie. Obejrzeliśmy dom sióstr, gdzie po zakończeniu budowy zmieści się setka pielgrzymów i wraz z Ojcem Serafimem (to nie literówka) i Matką Makriną zasiedliśmy do stołu. Dla Giuseppe był to praktycznie obiad. Z typowo włoskim zdziwieniem zastanawiał się, jak można jeść na śniadanie coś więcej niż ciasteczko i kawę. Tymczasem ja czułem się bardzo domowo. Jajka, wędliny, sery, pomidory, etc. - po prostu typical romanian breakfast, który trochę zbliża się do naszego, polskiego.
Po jedzeniu ruszyliśmy na zwiedzanie. Ciekawe, że każdy prąd tradycji chrześcijańskiej podkreśla odmienne miejsca w Ziemi Świętej. Z prawosławnym popem dotarliśmy do klasztoru Koptów, gdzie mieści się grób Zacheusza, następnie zaglądnęliśmy na dziedziniec greków, gdzie przycupnął pień sykomory (mającej wg naukowców ponad 2000 lat), wreszcie wjechaliśmy kolejką linową do klasztoru na Górze Kuszenia, co akurat robią też katolicy i protestanci.
Siostra (zwana z rumuńska "Majką", co oznacza bodajże "matkę przełożoną") jest dość znaną postacią w okolicy. Momentalnie dostała gratis bilety na kolejkę, zniżkę na napoje, a gdy kupowaliśmy daktyle, miły pan (z mafii sprzedawców) przyniósł każdemu z nas wielki kubek świeżowyciśniętego soku z owoców (cytrusowych chyba). Gdziekolwiek się pojawialiśmy, wszędzie trafiali się jacyś znajomi majki, pozdrawiali, grzecznie pytali, jak leci, itd.
Czas na lunch. Znowu bardziej moje klimaty niż Giuseppe. Zupa środkowoeuropejska niczym się nie różni od tych, jakie jemy w naszym polskim kraju. Na drugie za to coś włoskiego - polenta. Do tego sery (mniam) - owczy i kozi - i warzywa. Coś na trawienie (palinka chyba) i mocna kawa.
Jedziemy na lody. Ze względu na sposób prowadzenia samochodu, Siostra dostaje przydomek Schumajka. Ojciec Serafim (wyjaśnię w końcu, że imię jego jest takie ze względu na końcówkę hebrajskiej liczby mnogiej "im", a nie jest żadną błędnformą polskiego "Serafina" - zresztą akcent pada na ostatnią sylabę) zapomniał już, że w kolejce linowej (Rekord Guinessa - najdłuższa kolejka linowa położona w depresji) krzyczał ze strachu i rozbawia nas dowcipami mnicha z brodą - to znaczy - i on i jego żarty ją mają. Jest fantastycznie - nawet korek na wjeździe do Jerozolimy nie za duży.
A że Giuseppe opisał wszystko w sposób bardziej oficjalny (i zapewne skoncentrował się bardziej na wymiarze ekumenicznym, a nie gastronomiczno-rozrywkowym), więc zamieszczam poniżej jego wersję wydarzeń.
Jest po włosku, ale dzisiejsze narzędzia sieciowe pozwalają na tłumaczenia wszystkiego, z wszystkiego, na wszystko (poczytałem sobie kiedyś swoje wpisy w czeskiej wersji językowej, zaśmiewając się do łez).
text giuseppe (doc, 34 KB) <---- TUTAJ jest plik z textem autorstwa Giuseppe.
poniedzia?ek, 26. stycznia 2009
piotr, 00:01h
No dobrze, ten film jest głupi, prosty i płaski.
Ale śmieszny!
Akcent Izraelczyków i Palestyńczyków, zdrowy dystans do konfliktu prezentowany przez tych, którzy mieszkają za Oceanem, absurd, tak duży, że czasem aż nie-do-wytrzymania, Mariah Carey i John McEnroe grający siebie samych i jeszcze raz AKCENT, akcent, akcent!
Dlaczego wspominam Zohana właśnie dzisiaj?
Bo jedząc wieczorem hummus, przymniałem sobie scenę z gaszeniem pożaru tą właśnie półpłynną papką.
I wyszło szydło z worka! Przy obiedzie dyskusje na temat największych arcydzieł kina niemego, powrotu wątków egzystencjalnych do filmu skandynawskiego i antycypacji społeczeństwa ponowoczesnego w twórczości Kurosawy, a wieczorem: "My Name Is Earl", "Jak Poznałem Waszą Matkę" i bzdety typu "You Don't Mess With The Zohan".
W temacie jedzenia w Izraelu, jeszcze się wypowiem kiedyś, a tymczasem zerknijmy na trailer tych bzdur o Zohanie:
Ale śmieszny!
Akcent Izraelczyków i Palestyńczyków, zdrowy dystans do konfliktu prezentowany przez tych, którzy mieszkają za Oceanem, absurd, tak duży, że czasem aż nie-do-wytrzymania, Mariah Carey i John McEnroe grający siebie samych i jeszcze raz AKCENT, akcent, akcent!
Dlaczego wspominam Zohana właśnie dzisiaj?
Bo jedząc wieczorem hummus, przymniałem sobie scenę z gaszeniem pożaru tą właśnie półpłynną papką.
I wyszło szydło z worka! Przy obiedzie dyskusje na temat największych arcydzieł kina niemego, powrotu wątków egzystencjalnych do filmu skandynawskiego i antycypacji społeczeństwa ponowoczesnego w twórczości Kurosawy, a wieczorem: "My Name Is Earl", "Jak Poznałem Waszą Matkę" i bzdety typu "You Don't Mess With The Zohan".
W temacie jedzenia w Izraelu, jeszcze się wypowiem kiedyś, a tymczasem zerknijmy na trailer tych bzdur o Zohanie:
czwartek, 22. stycznia 2009
piotr, 00:29h
Kupiłem sobie Parasol Roku, chciałem go wypróbować, a tu, jak na złość nie pada...
Nawet Japończycy są zachwyceni:
Nawet Japończycy są zachwyceni:
wtorek, 20. stycznia 2009
piotr, 09:19h
Już w niedzielę niebo zapowiedziało pokój w Gazie.
poniedzia?ek, 19. stycznia 2009
piotr, 14:02h
Czasem ktoś pyta, czy to prawda, że w Biblii są jakieś sprzeczności.
Dzisiaj taki mały przykładzik:
Przysłów 26,4: "Nie odpowiadaj głupiemu według jego głupoty, byś nie stał się jemu podobnym."
Przysłów 26,5: "Głupiemu odpowiadaj według jego głupoty, by nie pomyślał, że mądry."
Jak odpowiadać głupiemu?
Dzisiaj taki mały przykładzik:
Przysłów 26,4: "Nie odpowiadaj głupiemu według jego głupoty, byś nie stał się jemu podobnym."
Przysłów 26,5: "Głupiemu odpowiadaj według jego głupoty, by nie pomyślał, że mądry."
Jak odpowiadać głupiemu?
niedziela, 18. stycznia 2009
piotr, 21:57h
Najbliższa Ikea jest podobno w Netanya.
Zdecydowanie za daleko...
Zdecydowanie za daleko...
niedziela, 18. stycznia 2009
List otwarty do Gideona Levy'ego
piotr, 00:13h
Drogi Gideonie,
Pamięszasz, że w ostatnich latach dzwoniłem do ciebie okazjonalnie, by pochwalić cię za twoje artykuły i teksty o złu wyrządzonym Palestyńczykom w administrowanych terytoriach, czy to przez armię, czy przez osadników. Zło fizyczne, wywłaszczenia ziemi, akty przemocy, przewrotność wymiaru sprawiedliwości i tak dalej. Mówiłem ci, że bardzo trudno się czyta twoje teksty, z powodu ich ciężaru dla naszego sumienia, ale też, że praca, którą wykonujesz i głos, który z niej wybrzmiewa są niezwykle ważne. Martwiłem się również o twoje fizyczne bezpieczeństwo, wiedząc, że ryzykujesz życie odwiedzając tak wrogie miejsca.
Nie pytałem cię, dlaczego nie odwiedzisz Izraelskich szpitali, by opowiedzieć bolesne historie naszych obywateli rannych w atakach terrorystycznych. Akceptowałem twoje stanowisko, że wielu innych dziennikarzy to robi, a ty podjąłeś się misji opowiadania historii cierpienia drugiej strony, naszych dzisiejszych wrogów i jutrzejszych sąsiadów.
W związku z powyższym, to właśnie ze względu na szacunek, jaki mam dla ciebie czuję, że powinienem odpowiedzieć na twoje ostatnie artykuły o wojnie, w jaką obecnie jesteśmy zaangażowani, tak byś mógł zachować w przyszłości moralną wartość swojego zacnego głosu.
Kilka lat temu, gdy rodzina Hatuel – matka i jej czwórka dzieci – zostali zabici na drodze do jednego z osiedli w Gush Katif, uważałem, że ta straszna śmierć dotknęła cię tak, jak nas wszystkich, ale że jak wielu z nas, myślałeś sobie: Dlaczego ci Izraelczycy narażają na niebezpieczeństwo swoje dzieci, mieszkając w sposób prowokacyjny, beznadziejny, niebezpieczny i niemoralny w Gush Katif? Jakim prawem 8000 Żydów zawłaszcza znaczący obszar w gęsto zaludnionym rejonie Gazy, by zbudować kwitnące wioski tuż przed oczami setek tysięcy uchodźców, żyjących w nieludzkich warunkach? Byłeś zły, tak samo, jak ja, na rodziców i tych, którzy ich wysłali. Ale pomimo, że, jak sądzę, czułeś ten sam ból, co my wszyscy wobec zabitych dzieci, nie nazwałeś liderów Hamasu „zbrodniarzami wojennymi”, jak to zrobiłeś z szefami Izraelskiego Rządu i nie wzywałeś do postawienia ich przed międzynarodowym trybunałem.
Kiedy po opuszczeniu Gazy przez osadników żydowskich pytałem cię, dlaczego oni wciąż strzelają do nas rakietami, odpowiedziałeś, że chcą, byśmy otworzyli przejścia graniczne. Spytałem, czy naprawdę wierzysz, że jeśli strzelają, to przejścia zostaną otwarte, czy odwrotnie i czy naprawdę wierzysz, że to jest słuszne i sprawiedliwe, żeby otworzyć przejścia graniczne do Izraela tym, którzy otwarcie deklarują, że chcą zniszczyć nasz kraj. Nie dostałem od ciebie odpowiedzi. Ale nawet pomimo, że przejścia były w rzeczywistości otwierane wiele razy i od nowa zamykane, ze względu na ataki rakietowe, ciągle nie widziałem, żebyś twardo bronił tego punktu widzenia, który mówi: Teraz, mieszkańcy Gazy, po tym, jak wydaliliście Izraelską okupację ze swojego kraju, co było sprawiedliwe, musicie wstrzymać swoje ataki.
Nachodzą mnie czasem smętne myśli, że to nie o dzieci z Gazy, czy Izraela tak naprawdę ci chodzi, tylko o swoje własne sumienie. Bo jeśli naprawdę przejmujesz się śmiercią naszych i ich dzieci, zrozumiałbyś obecną wojnę, która nie jest po to, by wykorzenić Hamas z Gazy, ale by zmusić jego zwolenników do zrozumienia, że muszą jednostronnie wstrzymać ogień, zaprzestać wysyłania rakiet w gorzkiej i beznadziejnej walce, by zniszczyć Izrael, a przede wszystkim, zrozumiałbyś wojnę dla przyszłości ich dzieci – żeby nigdy już nie musiały umierać w kolejnej bezsensownej potyczce.
W zasadzie właśnie teraz, po raz pierwszy w historii Palestyny, po Imperium Otomańskim, Brytyjskim, Egipskim, Jordańskim i zdobyczach Izraela, część Palestyńczyków dostała pierwszy i mam nadzieję nie ostatni kawałek ziemi, na którym mogą zatrzymać pełny i niezależny rząd. I jeśli zaczną budować, rozwijać i chronić wysiłki społeczne, nawet według Islamskiego prawa religijnego, udowodnią całemu światu, a szczególnie nam, że w momencie, w którym zakończymy okupację, oni będą gotowi do pokojowego współżycia z sąsiadami, wolni, tak jak tego pragną, ale i odpowiedzialni za swoje czyny.
Jest coś absurdalnego w porównaniach, które robisz, o liczbie zabitych. Jeśli pytasz, jak to możliwe, że zabicie trojga naszych dzieci powoduje, że my zabijamy sto pięćdziesiąt. Wniosek, jaki można by wyciągnąć jest taki, że gdyby oni zabili setkę naszych dzieci ( na przykład rakietami Qassam, które uderzały w szkoły i przedszkola w Izraelu, na szczęście puste), bylibyśmy usprawiedliwieni w zabiciu setki ich dzieci.
Innymi słowy, to nie samo zabijanie cię obchodzi, ale liczby.W tym świetle ktoś mógłby cynicznie odpowiedzieć ci, że kiedy na Bliskim Wschodzie będzie 200 milionów Żydów, to moralnie dopuszczalne będzie porównywanie liczby ofiar po obu stronach. Ale to jest, oczywiście bezsensowny argument. W sumie ty, Gideonie, który mieszkasz wśród ludzi, wiesz, że nie jesteśmy skrzywieni w zabijaniu Palestyńskich dzieci, by pomścić śmierć naszych. Wszystko, co próbujemy zrobić, to zmusić ich liderów do zatrzymania tej bezwzględnej i nikczemnej agresji i że tylko na skutek tragicznego, ale przemyślanego związania bojowników Hamasu z ludnością cywilną, niestety giną dzieci. Faktem jest jest, że od czasu naszego wycofania się z Gazy Hamas strzelał tylko do cywilów. Nawet w tej wojnie, ku mojemu rozczarowaniu, widzę, że Hamas nie celuje w skoncentrowane przy granicy wojska, ale wciąż w skupiska ludności cywilnej.
Zachowaj, proszę autorytet moralny i troskę jakie posiadasz oraz swój szlachetny głos. Będziemy potrzebować ich w przyszłości, która zapowiada dalsze ciężkie próby na drodze do pokoju. Tymczasem, najlepsze dla wszystkich – dla nas i Palestyńczyków, jak i reszty świata- byłoby naśladowanie prostego Kantowskiego imperatywu moralnego: „Czyń tylko według takiej zasady, którą mógłbyś widzieć jako stającą się prawem powszechnym”.
W przyjaźni zawsze
A.B. Yehoshua
Tłum. własne.
Pamięszasz, że w ostatnich latach dzwoniłem do ciebie okazjonalnie, by pochwalić cię za twoje artykuły i teksty o złu wyrządzonym Palestyńczykom w administrowanych terytoriach, czy to przez armię, czy przez osadników. Zło fizyczne, wywłaszczenia ziemi, akty przemocy, przewrotność wymiaru sprawiedliwości i tak dalej. Mówiłem ci, że bardzo trudno się czyta twoje teksty, z powodu ich ciężaru dla naszego sumienia, ale też, że praca, którą wykonujesz i głos, który z niej wybrzmiewa są niezwykle ważne. Martwiłem się również o twoje fizyczne bezpieczeństwo, wiedząc, że ryzykujesz życie odwiedzając tak wrogie miejsca.
Nie pytałem cię, dlaczego nie odwiedzisz Izraelskich szpitali, by opowiedzieć bolesne historie naszych obywateli rannych w atakach terrorystycznych. Akceptowałem twoje stanowisko, że wielu innych dziennikarzy to robi, a ty podjąłeś się misji opowiadania historii cierpienia drugiej strony, naszych dzisiejszych wrogów i jutrzejszych sąsiadów.
W związku z powyższym, to właśnie ze względu na szacunek, jaki mam dla ciebie czuję, że powinienem odpowiedzieć na twoje ostatnie artykuły o wojnie, w jaką obecnie jesteśmy zaangażowani, tak byś mógł zachować w przyszłości moralną wartość swojego zacnego głosu.
Kilka lat temu, gdy rodzina Hatuel – matka i jej czwórka dzieci – zostali zabici na drodze do jednego z osiedli w Gush Katif, uważałem, że ta straszna śmierć dotknęła cię tak, jak nas wszystkich, ale że jak wielu z nas, myślałeś sobie: Dlaczego ci Izraelczycy narażają na niebezpieczeństwo swoje dzieci, mieszkając w sposób prowokacyjny, beznadziejny, niebezpieczny i niemoralny w Gush Katif? Jakim prawem 8000 Żydów zawłaszcza znaczący obszar w gęsto zaludnionym rejonie Gazy, by zbudować kwitnące wioski tuż przed oczami setek tysięcy uchodźców, żyjących w nieludzkich warunkach? Byłeś zły, tak samo, jak ja, na rodziców i tych, którzy ich wysłali. Ale pomimo, że, jak sądzę, czułeś ten sam ból, co my wszyscy wobec zabitych dzieci, nie nazwałeś liderów Hamasu „zbrodniarzami wojennymi”, jak to zrobiłeś z szefami Izraelskiego Rządu i nie wzywałeś do postawienia ich przed międzynarodowym trybunałem.
Kiedy po opuszczeniu Gazy przez osadników żydowskich pytałem cię, dlaczego oni wciąż strzelają do nas rakietami, odpowiedziałeś, że chcą, byśmy otworzyli przejścia graniczne. Spytałem, czy naprawdę wierzysz, że jeśli strzelają, to przejścia zostaną otwarte, czy odwrotnie i czy naprawdę wierzysz, że to jest słuszne i sprawiedliwe, żeby otworzyć przejścia graniczne do Izraela tym, którzy otwarcie deklarują, że chcą zniszczyć nasz kraj. Nie dostałem od ciebie odpowiedzi. Ale nawet pomimo, że przejścia były w rzeczywistości otwierane wiele razy i od nowa zamykane, ze względu na ataki rakietowe, ciągle nie widziałem, żebyś twardo bronił tego punktu widzenia, który mówi: Teraz, mieszkańcy Gazy, po tym, jak wydaliliście Izraelską okupację ze swojego kraju, co było sprawiedliwe, musicie wstrzymać swoje ataki.
Nachodzą mnie czasem smętne myśli, że to nie o dzieci z Gazy, czy Izraela tak naprawdę ci chodzi, tylko o swoje własne sumienie. Bo jeśli naprawdę przejmujesz się śmiercią naszych i ich dzieci, zrozumiałbyś obecną wojnę, która nie jest po to, by wykorzenić Hamas z Gazy, ale by zmusić jego zwolenników do zrozumienia, że muszą jednostronnie wstrzymać ogień, zaprzestać wysyłania rakiet w gorzkiej i beznadziejnej walce, by zniszczyć Izrael, a przede wszystkim, zrozumiałbyś wojnę dla przyszłości ich dzieci – żeby nigdy już nie musiały umierać w kolejnej bezsensownej potyczce.
W zasadzie właśnie teraz, po raz pierwszy w historii Palestyny, po Imperium Otomańskim, Brytyjskim, Egipskim, Jordańskim i zdobyczach Izraela, część Palestyńczyków dostała pierwszy i mam nadzieję nie ostatni kawałek ziemi, na którym mogą zatrzymać pełny i niezależny rząd. I jeśli zaczną budować, rozwijać i chronić wysiłki społeczne, nawet według Islamskiego prawa religijnego, udowodnią całemu światu, a szczególnie nam, że w momencie, w którym zakończymy okupację, oni będą gotowi do pokojowego współżycia z sąsiadami, wolni, tak jak tego pragną, ale i odpowiedzialni za swoje czyny.
Jest coś absurdalnego w porównaniach, które robisz, o liczbie zabitych. Jeśli pytasz, jak to możliwe, że zabicie trojga naszych dzieci powoduje, że my zabijamy sto pięćdziesiąt. Wniosek, jaki można by wyciągnąć jest taki, że gdyby oni zabili setkę naszych dzieci ( na przykład rakietami Qassam, które uderzały w szkoły i przedszkola w Izraelu, na szczęście puste), bylibyśmy usprawiedliwieni w zabiciu setki ich dzieci.
Innymi słowy, to nie samo zabijanie cię obchodzi, ale liczby.W tym świetle ktoś mógłby cynicznie odpowiedzieć ci, że kiedy na Bliskim Wschodzie będzie 200 milionów Żydów, to moralnie dopuszczalne będzie porównywanie liczby ofiar po obu stronach. Ale to jest, oczywiście bezsensowny argument. W sumie ty, Gideonie, który mieszkasz wśród ludzi, wiesz, że nie jesteśmy skrzywieni w zabijaniu Palestyńskich dzieci, by pomścić śmierć naszych. Wszystko, co próbujemy zrobić, to zmusić ich liderów do zatrzymania tej bezwzględnej i nikczemnej agresji i że tylko na skutek tragicznego, ale przemyślanego związania bojowników Hamasu z ludnością cywilną, niestety giną dzieci. Faktem jest jest, że od czasu naszego wycofania się z Gazy Hamas strzelał tylko do cywilów. Nawet w tej wojnie, ku mojemu rozczarowaniu, widzę, że Hamas nie celuje w skoncentrowane przy granicy wojska, ale wciąż w skupiska ludności cywilnej.
Zachowaj, proszę autorytet moralny i troskę jakie posiadasz oraz swój szlachetny głos. Będziemy potrzebować ich w przyszłości, która zapowiada dalsze ciężkie próby na drodze do pokoju. Tymczasem, najlepsze dla wszystkich – dla nas i Palestyńczyków, jak i reszty świata- byłoby naśladowanie prostego Kantowskiego imperatywu moralnego: „Czyń tylko według takiej zasady, którą mógłbyś widzieć jako stającą się prawem powszechnym”.
W przyjaźni zawsze
A.B. Yehoshua
Tłum. własne.
pi?tek, 16. stycznia 2009
Czytam sobie i tłumaczę na polski...
piotr, 14:51h
"Niech ktoś zatrzyma wojenne szaleństwo Izraela w Gazie"
Gideon Levy, Korespondent dziennika Haaretz
Ktoś musi zatrzymać to wojenne szaleństwo. Natychmiast. Może się wydawać, że mimo iż gabinet nie zadecydował jeszcze o rozpoczęciu “trzeciej fazy” wojny, ale Amos Gilad negocjuje w Kairze zawieszenie broni i koniec walk jest bliski – to złudzenie.
Ulice Gazy w czwartek wyglądały jak pola śmierci w samym środku „trzeciej fazy” albo gorzej. Izrael arogancko ignoruje rezolucję Rady Bezpieczeństwa wzywającą do zaprzestania ognia i bombarduje obiekty ONZ w Gazie, niejako pokazując swoje prawdziwe uczucia wobec tej organizacji. Pomoc humanitarna dla mieszkańców Gazy stoi w ogniu płonących magazynów. Gruby, czarny dym wznosi się z palących się worków z mąką i rezerw paliwowych w pobliżu, zakrywając całkowicie ulice. Ludzie biegają w panice tam i z powrotem, trzymając w rękach dzieci i walizki, bezbronni wobec wybuchów wokoło. Nikt nie spieszy z pomocą kanałami dyplomatycznymi, nieszczęśnikom nie mającym nawet dokąd uciekać.
Garstka dzinnikarzy próbujących, mimo całkowitej blokady mediów przez Izrael, relacjonować bieżące wydarzenia jest w niebezpieczeństwie. Izraelskie oddziały zbombardowały w czwartek budynek, wktórym znajdowali się przedstawiciele środków masowego przekazu, więc ci siedzą teraz stłoczeni w jednym biurze, tak samo przestraszeni i sterroryzowani, jak inni mieszkańcy spalonego miasta. Arabski korespondent BBC, wściekły i zaniepokojony, przysięga, że nikt nie strzelał ani z budynku, ani z jego okolicy. W tym samym czasie w naszych studiach telewizyjnych dominuje radość.
Czy ta wojna ma „walor poprawczy” pyta Rafi Reshef, który wydaje się jakoś diabolicznie zadowolonym z przebiegu walk. Minister Infrastruktury Benjamin Ben Eliezer mówi mu, że IDF* i IAF** osiągnęły "wielkie sukcesy". Nikt, oczywiście nie pyta, co jest tak wielkiego w tych sukcesach oprócz zabijania, zniszczenia i tysięcy ofiar w Gazie oraz rakiet wciąż spadających na Beer Sheva – zaprzeczającym dialektyce „sukcesu”.
W lobby luksusowego hotelu, na tle horroru z Gazy, Minister Spraw Zagranicznych Tzipi Livini wyjaśnia, z niemożliwą do zaakceptowania arogancją, że zawieszenie ognia nastąpi, „kiedy Izrael o tym zadecyduje” na podstawie „oceny sytuacji”.
Sekretarz Generalny ONZ Ban Ki-moon, stojąc obok, wbrew protokołowi, z niespotykanym dla niego wigorem oskarża Izrael o atak na budynek ONZ.
Oto jak wygląda Izrael w oczach reszty świata – jego czołgi palą ulice Gazy; zabitych niepotrzebnie ludzi jest wciąż coraz więcej, liczba uchodźców sięga dziesiątek tysięcy; przerażająco wyniosła Minister Spraw Zagranicznych i rosnący szum potępienia i odrazy z całego świata. Niezależnie od tego, czy osiągnęliśmy coś w tej wojnie, czy nie, teraz przemawiają już tylko żądza krwi i chęć zemsty wraz z desperackim oczekiwaniem na “zwycięskie uderzenie” w plecy setek i tysięcy nędznych cywilów – coś, czego nie da się nigdy osiągnąć, nawet zabijając 100 liderów Hamasu, jak to miało miejsce w czwartek.
Wszyscy, którzy popierali tę wojnę i ci, którzy się jej od początku sprzeciwiali powinni zjednoczyć się w wołaniu: “Dosyć!”.
Tłum. własne.
* IDF - Israel Defense Forces
** IAF - Israel Air Force
Tego typu teksty publikuje w Haaretz jeden z dziennikarzy.
Jutro, dla odmiany "List otwarty do Gideona Levy'ego", zawierający polemikę z takim punktem widzenia.
Gideon Levy, Korespondent dziennika Haaretz
Ktoś musi zatrzymać to wojenne szaleństwo. Natychmiast. Może się wydawać, że mimo iż gabinet nie zadecydował jeszcze o rozpoczęciu “trzeciej fazy” wojny, ale Amos Gilad negocjuje w Kairze zawieszenie broni i koniec walk jest bliski – to złudzenie.
Ulice Gazy w czwartek wyglądały jak pola śmierci w samym środku „trzeciej fazy” albo gorzej. Izrael arogancko ignoruje rezolucję Rady Bezpieczeństwa wzywającą do zaprzestania ognia i bombarduje obiekty ONZ w Gazie, niejako pokazując swoje prawdziwe uczucia wobec tej organizacji. Pomoc humanitarna dla mieszkańców Gazy stoi w ogniu płonących magazynów. Gruby, czarny dym wznosi się z palących się worków z mąką i rezerw paliwowych w pobliżu, zakrywając całkowicie ulice. Ludzie biegają w panice tam i z powrotem, trzymając w rękach dzieci i walizki, bezbronni wobec wybuchów wokoło. Nikt nie spieszy z pomocą kanałami dyplomatycznymi, nieszczęśnikom nie mającym nawet dokąd uciekać.
Garstka dzinnikarzy próbujących, mimo całkowitej blokady mediów przez Izrael, relacjonować bieżące wydarzenia jest w niebezpieczeństwie. Izraelskie oddziały zbombardowały w czwartek budynek, wktórym znajdowali się przedstawiciele środków masowego przekazu, więc ci siedzą teraz stłoczeni w jednym biurze, tak samo przestraszeni i sterroryzowani, jak inni mieszkańcy spalonego miasta. Arabski korespondent BBC, wściekły i zaniepokojony, przysięga, że nikt nie strzelał ani z budynku, ani z jego okolicy. W tym samym czasie w naszych studiach telewizyjnych dominuje radość.
Czy ta wojna ma „walor poprawczy” pyta Rafi Reshef, który wydaje się jakoś diabolicznie zadowolonym z przebiegu walk. Minister Infrastruktury Benjamin Ben Eliezer mówi mu, że IDF* i IAF** osiągnęły "wielkie sukcesy". Nikt, oczywiście nie pyta, co jest tak wielkiego w tych sukcesach oprócz zabijania, zniszczenia i tysięcy ofiar w Gazie oraz rakiet wciąż spadających na Beer Sheva – zaprzeczającym dialektyce „sukcesu”.
W lobby luksusowego hotelu, na tle horroru z Gazy, Minister Spraw Zagranicznych Tzipi Livini wyjaśnia, z niemożliwą do zaakceptowania arogancją, że zawieszenie ognia nastąpi, „kiedy Izrael o tym zadecyduje” na podstawie „oceny sytuacji”.
Sekretarz Generalny ONZ Ban Ki-moon, stojąc obok, wbrew protokołowi, z niespotykanym dla niego wigorem oskarża Izrael o atak na budynek ONZ.
Oto jak wygląda Izrael w oczach reszty świata – jego czołgi palą ulice Gazy; zabitych niepotrzebnie ludzi jest wciąż coraz więcej, liczba uchodźców sięga dziesiątek tysięcy; przerażająco wyniosła Minister Spraw Zagranicznych i rosnący szum potępienia i odrazy z całego świata. Niezależnie od tego, czy osiągnęliśmy coś w tej wojnie, czy nie, teraz przemawiają już tylko żądza krwi i chęć zemsty wraz z desperackim oczekiwaniem na “zwycięskie uderzenie” w plecy setek i tysięcy nędznych cywilów – coś, czego nie da się nigdy osiągnąć, nawet zabijając 100 liderów Hamasu, jak to miało miejsce w czwartek.
Wszyscy, którzy popierali tę wojnę i ci, którzy się jej od początku sprzeciwiali powinni zjednoczyć się w wołaniu: “Dosyć!”.
Tłum. własne.
* IDF - Israel Defense Forces
** IAF - Israel Air Force
Tego typu teksty publikuje w Haaretz jeden z dziennikarzy.
Jutro, dla odmiany "List otwarty do Gideona Levy'ego", zawierający polemikę z takim punktem widzenia.
Tak się rozmarzyłem...
piotr, 01:10h
Jest taki fragment w Biblii, który inspirował mnie odkąd pamiętam...
Czy Twoje dzieci będą mogły kiedyś odpowiedzieć na to pytanie?
Daj im szansę!
"Rodzinne spotkania z Biblią" - kurs dla dorosłych.
Jak czytać i wyjaśniać, jak zachęcić dzieci do samodzielnej lektury, które księgi czytać wspólnie - zapsiy już od przyszłego tygodnia w kancelarii parafialnej.
Fajne, nie?
Czy Twoje dzieci będą mogły kiedyś odpowiedzieć na to pytanie?
Daj im szansę!
"Rodzinne spotkania z Biblią" - kurs dla dorosłych.
Jak czytać i wyjaśniać, jak zachęcić dzieci do samodzielnej lektury, które księgi czytać wspólnie - zapsiy już od przyszłego tygodnia w kancelarii parafialnej.
Fajne, nie?
czwartek, 15. stycznia 2009
piotr, 00:53h
Zasłyszane dzisiaj:
"Mamy życie, żeby szukać Boga, śmierć, żeby Go znaleźć i wieczność, żeby z Nim być".
"Mamy życie, żeby szukać Boga, śmierć, żeby Go znaleźć i wieczność, żeby z Nim być".
poniedzia?ek, 12. stycznia 2009
piotr, 22:49h
Kto czyta po "ichnemu" tutaj może znaleźć moje stare już nieco wrażenia z Wadi Kelt.
niedziela, 11. stycznia 2009
Tekst o niczym
piotr, 23:01h
Ciężko jest po wakacyjnej przerwie wrócić w tryby uporządkowanego życia: biblioteka-dom, rano-wieczór, Ulpan-Greka, środa-niedziela, etc.
Tyle przemyśleń miałem tu wrzucić. A to o Spowiedzi przedśiątecznej, a to o relekturze Halika "Co nie jest chwiejne jest nietrwałe", a to o Amosie Oz (chyba się nie odmienia jego nazwiska), albo o kamieniu z Betlejem przywiezionym, czy artykule o jednym z moich mistrzów (C.M.Martini) w Tygodniku ("Karol, który nie został Papieżem").
Tematów sporo, chęci też były - cóż z tego.
Wracam do mojego tekstu, który kiedyś w "prorockim uniesieniu" wygłosiłem, a z którym czasem sam polemizuję (paradoks niedokształconego kapłana): "Myśl pomyślana, a niezapisana jest tyle samo warta, co myśl niepomyślana".
Filozofowie mi zarzucą, że to zwykłe Berkley'owskie istnienie rzeczy postrzeganej (lub postrzegającej), ale mam to gdzieś...
Lubię sobie pografomanić.
Dzisiaj, niestety, nic z tego...
A jutro wracam do świata ludzi ciężko pracujących.
Tyle przemyśleń miałem tu wrzucić. A to o Spowiedzi przedśiątecznej, a to o relekturze Halika "Co nie jest chwiejne jest nietrwałe", a to o Amosie Oz (chyba się nie odmienia jego nazwiska), albo o kamieniu z Betlejem przywiezionym, czy artykule o jednym z moich mistrzów (C.M.Martini) w Tygodniku ("Karol, który nie został Papieżem").
Tematów sporo, chęci też były - cóż z tego.
Wracam do mojego tekstu, który kiedyś w "prorockim uniesieniu" wygłosiłem, a z którym czasem sam polemizuję (paradoks niedokształconego kapłana): "Myśl pomyślana, a niezapisana jest tyle samo warta, co myśl niepomyślana".
Filozofowie mi zarzucą, że to zwykłe Berkley'owskie istnienie rzeczy postrzeganej (lub postrzegającej), ale mam to gdzieś...
Lubię sobie pografomanić.
Dzisiaj, niestety, nic z tego...
A jutro wracam do świata ludzi ciężko pracujących.
czwartek, 8. stycznia 2009
piotr, 06:16h
Sypnęły maile z prośbami o komentarz w sprawie wojny: jak ją oceniać; po czyjej stanąć stronie; komu wierzyć; co zrobić dla pokoju?
Bez zastanowienia odpowiadam kolejno: KAŻDA wojna jest zła - przemoc nie jest rozwiązaniem, a nienawiść rodzi tylko nienawiść; trzeba stanąć po stronie POKOJU; wierzyć Bogu i modlić się, modlić się, modlić się...
Więcej próśb o jakiś opis " z pola bitwy", bo "media nie wszystko mówią".
Na szczęście jestem bardzo daleko od strefy walk. Do Jerozolimy nie docierają echa wybuchów, ani płacz dzieci. Nie ma krwi na ulicach ani stanu jakiegokolwiek kryzysu. Życie toczy się swoim normalnym, codziennym trybem. Jutro rano przeglądnę "HaArec", ale wiem z góry, co w nim znajdę. Wiadomości czytam w necie, a na dzisiejszej lekcji hebrajskiego ani pani nauczycielka, ani żaden z Palestyńczyków nie wspomnieli słowem o sytuacji w Gazie.
Można zrozumieć tę poprawność, ale nawet między samymi studentami nie wyczuwało się żadnego napięcia, rozmów o wojnie, strachu, czy jakiejkolwiek nienormalności.
Może wszyscy już po kilkunastu dniach trwania ofensywy przyzwyczaili się, że konflikt nie dotyczy nas i naszego miasta.
Oby tylko napięcie nie wzrosło...
Z drugiej strony ciągle mam w głowie obraz pewnej amerykańskiej rodziny podczas śniadania wysłuchującej wiadomości z Europy. Nie pamiętam tytułu filmu, ale kontrast pomiędzy sielską atmosferą poranku i grozą II Wojny Światowej podkreślał akt rozbijania łyżeczką skorupki jajka i towarzyszące mu słowa spikera radiowego.
Może się tak zdarzyć, że bezpieczni w swoich ciepłych legowiskach nawet nie zdajemy sobie sprawy, że dany jest nam dar pokoju.
Nikt nie strzela do nas na ulicy, nie bombarduje domów, nie wyczekujemy niecierpliwie sygnału alarmowego, by zejść do piwnicznego schronu. Codzienność, choćby nie wiem, jak szara - też jest darem. Za drobiazgi: prysznic poranny, sygnał w telefonie, plecak z książkami, stację benzynową, rogalika z cappuccino, słuchawki na uszach, bilet do kina, rowerową przejażdżkę, odebrane e-maile, radio grające w samochodzie, sąsiadkę spod "ósemki", tabletkę przeciwbólową, kiosk z gazetami po drodze do pracy, reklamę najnowszej kolekcji obuwia, Hausaufgaben, prąd w gniazdku, niedzielne pogawędki ze znajomymi pod kościołem, szuflę do odgarniania śniegu, odświeżacz powietrza i milion innych - trzeba być wdzięcznym.
Miliony ludzi chciałoby choć na chwilę mieć moje problemy...
Pray for Peace!
Na koniec odsyłacz do przepięknej piosenki Cohena, która wiele mi wyjaśniła...
Tu jest text, a tutaj piosenka.
Bez zastanowienia odpowiadam kolejno: KAŻDA wojna jest zła - przemoc nie jest rozwiązaniem, a nienawiść rodzi tylko nienawiść; trzeba stanąć po stronie POKOJU; wierzyć Bogu i modlić się, modlić się, modlić się...
Więcej próśb o jakiś opis " z pola bitwy", bo "media nie wszystko mówią".
Na szczęście jestem bardzo daleko od strefy walk. Do Jerozolimy nie docierają echa wybuchów, ani płacz dzieci. Nie ma krwi na ulicach ani stanu jakiegokolwiek kryzysu. Życie toczy się swoim normalnym, codziennym trybem. Jutro rano przeglądnę "HaArec", ale wiem z góry, co w nim znajdę. Wiadomości czytam w necie, a na dzisiejszej lekcji hebrajskiego ani pani nauczycielka, ani żaden z Palestyńczyków nie wspomnieli słowem o sytuacji w Gazie.
Można zrozumieć tę poprawność, ale nawet między samymi studentami nie wyczuwało się żadnego napięcia, rozmów o wojnie, strachu, czy jakiejkolwiek nienormalności.
Może wszyscy już po kilkunastu dniach trwania ofensywy przyzwyczaili się, że konflikt nie dotyczy nas i naszego miasta.
Oby tylko napięcie nie wzrosło...
Z drugiej strony ciągle mam w głowie obraz pewnej amerykańskiej rodziny podczas śniadania wysłuchującej wiadomości z Europy. Nie pamiętam tytułu filmu, ale kontrast pomiędzy sielską atmosferą poranku i grozą II Wojny Światowej podkreślał akt rozbijania łyżeczką skorupki jajka i towarzyszące mu słowa spikera radiowego.
Może się tak zdarzyć, że bezpieczni w swoich ciepłych legowiskach nawet nie zdajemy sobie sprawy, że dany jest nam dar pokoju.
Nikt nie strzela do nas na ulicy, nie bombarduje domów, nie wyczekujemy niecierpliwie sygnału alarmowego, by zejść do piwnicznego schronu. Codzienność, choćby nie wiem, jak szara - też jest darem. Za drobiazgi: prysznic poranny, sygnał w telefonie, plecak z książkami, stację benzynową, rogalika z cappuccino, słuchawki na uszach, bilet do kina, rowerową przejażdżkę, odebrane e-maile, radio grające w samochodzie, sąsiadkę spod "ósemki", tabletkę przeciwbólową, kiosk z gazetami po drodze do pracy, reklamę najnowszej kolekcji obuwia, Hausaufgaben, prąd w gniazdku, niedzielne pogawędki ze znajomymi pod kościołem, szuflę do odgarniania śniegu, odświeżacz powietrza i milion innych - trzeba być wdzięcznym.
Miliony ludzi chciałoby choć na chwilę mieć moje problemy...
Pray for Peace!
Na koniec odsyłacz do przepięknej piosenki Cohena, która wiele mi wyjaśniła...
Tu jest text, a tutaj piosenka.
wtorek, 6. stycznia 2009
piotr, 00:46h
Jutro po południu będę w Jerozolimie.
Mam nadzieję, że do tego czasu wojna się skończy...
Mam nadzieję, że do tego czasu wojna się skończy...
... older stories