sobota, 15. stycznia 2011
Żyjemy!
- Czyja to walizka? - zawołał nagle nieco niepewnie jakiś głos. Odwróciłem się, ale nie uznałem za stosowne przejąć się tym zbytnio. Do mojego numero pozostało jeszcze kilka minut czekania.
- Mispar "566" zgłosi się do okienka numer "szalosz". - obojętny, komputerowy głos poinformował, że zanim zapłacę zaległy mandat, sześć innych osób załatwi swoje pocztowe sprawy.
- 573, 573... - powtarzałem w myślach, chcąc przyspieszyć nieco pracę urzędniczek.
- Czyja to walizka? Do kogo należy ta walizka? - tym razem głośniej zabrzmiało i nagle wszyscy, jak jeden mąż zwrócili się w kierunku wołającego.
- Czyja to walizka? - ubrany w niebieską koszulę ochroniarz nie przestawał pytać:
Wymienił kilka słów z najbliższym mężczyzną, po czym oddalił się kilka kroków w stronę drugiego pomieszczenia, mówiąc coś do swojego walkie-talkie.
Walizka była czarna, pękata i stała sobie pod ścianą. Za trzema rzędami krzeseł - niemal niewidoczna dla klientów zwróconych w stronę okienek, bezczelnie niczyja, jakby śmiała się z całego świata.
- 567 do okienka 5, 568 do okienka 3 i zaraz 569 do okienka 12- na ekranach ciągle jeszcze zmieniały się numery.
- No tak - pomyslałem - blondynka z trójki pracuje najszybciej - już czterech klientów obsłużyła, w czasie gdy pozostałe z Bliskowschodnim spokojem się opieprzają.
- Czyja to walizka? - wszyscy już chyba zrozumieli, że za chwilę trzeba będzie ewakuować obiekt. Na wszelki wypadek odszedłem aż do ostatniego okienka.
- 570 - objaśnił komputerowy głos i kobieta z różową reklamówką poderwała się z krzesła z wyraźnym uśmiechem.
- Stuk, stuk, stuk - rytmiczne uderzanie jej szpilek o podłogowe lastryko świadczyło o niezwykłej gorliwości i zaangażowaniu w dotarcie do okienka.
- Czyja to walizka - ochroniarz był niezmordowany.
- No nie, zostały trzy osoby do mojego numerku, a oni zaraz zamkną pocztę z powodu głupiej walizki, w której pewnie i tak nie ma bomby - pomyślałem.
- Proszę już nie podchodzić - pan z okienka nr 12 był wyraźnie szczęśliwy z powodu nieoczekiwanej przerwy.
- Bez przesady, stoję tu od godziny. Mam tylko przekaz do odebrania. A poza tym, jeszcze nie jest zamknięte - młody Arab stanowczo zażądał swoich praw i o dziwo, pan z okienka ustąpił. Zaczął go obsługiwać, nie ukrywając jednak radości z faktu, że za chwilę wypali spokojnie papierosa w czasie pracy, albo zje kanapkę, czy może poflirtuje z blondie, siedzącą na trójce.
- Czyja to walizka? - powtórzył ochroniarz, a ja zakląłem pod nosem i nie za bardzo do niego, raczej do samego siebie mruknąłem:
- Może by tak po angielsku spytać?
Jakby na potwierdzenie tych słów, od jednego z okienek odeszła mała Filipinka i zbliżając się do ochroniarza w niebieskiej koszuli, z rozbrającym uśmiechem powiedziała:
- Oh, this suitcase? It's mine!
- 573 do okienka 9! - zabrzmiało w głośnikach i niemal w tym samym momencie wykrztusiłem:
- Szalom, efszar leszalem duach tnua?
- Betach, sze ken - nie wiedziałem, czy pani uśmiecha się do mnie, czy z powodu niezręcznego sformułowania, ale nie miało to znaczenia. Walizka nie eksplodowała, ani nie zamknęli poczty tuż przed moją kolejką. Przez moment nawet zdawało mi się, że ta druga perspektywa jest jakby nieco trudniejsza do zaakceptowania.
- Ale ja jestem głupi - skarciłem się w myślach i już z rozpromienioną twarzą zapłaciłem 100 szekli mandatu.
- Co się pan tak cieszy? Mandat to nic miłego - pani próbowała przywołać mnie na ziemię realizmem sytuacji.
- Lama lo? Kol sze kore, ze tow. Haim!
Właśnie. Żyjemy. Czy coś może zagłuszyć tę radość?

Von piotr um 00:45h| 4 Kommentare |Skomentuj ->comment