wtorek, 7. lutego 2006
Jordania
Wróciłem. Nie było to łatwe ze względu na powódź. Trzeba mieć naprawdę pecha, żeby przyjechać na pustynię i trafić na powódź, która zdarza się raz na 25 lat. Akurat nam się trafiło. Szczęście w nieszczęściu nasz obóz zmienił się w środku nocy w jezioro, ale odrzuciliśmy ofertę ewakuacji (no bo gdzie uciekać?) i przetrwaliśmy. Sąsiedni obóz nie miał tyle szczęścia.
Potem była jazda jeepem po pustyni, która była jeziorem, próba wydostania się z zalanego regionu, gdzie z drogą stało się to samo, co z pustynią, hotelik z zamarzającą Japonką, Petra - 7 cud świata, Namia - nastoletnia rozwódka, każdy próbuje cię oszukać, zamknięta granica i konieczność podróży do stolicy, fasolka z puszki utargowana dopiero po pokazaniu szkaplerza, ciepły prysznic po trzech dniach, etc.
Długo by opowiadać, a ja muszę sie pakować...
Jutro home via Budapeszt (10 godzin) i Berlin.

Von piotr um 00:02h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment