wtorek, 7. lutego 2006
Budapeszt - lotnisko.
Sherut (taxi-busik) przyjechał bardzo punktualnie. Niestety byłem drugim, czy trzecim pasażerem, co oznaczało, że będziemy zbierać pozostałych z różnych miejsc. Dzięki Bogu, krążyliśmy w najciekawszych okolicach. Miałem możliwość ostatnich spojrzeń na Kotel (Ściana Płaczu), Stare Miasto, Bramę Damasceńską, Mea Shearim (dzielnica ortodoksyjnych Żydów)...
Prawdziwe pożegnanie.
Jedziemy w kierunku Tel Avivu.
Procedura kontroli w Izraelu jest rozbudowana. Zaraz po ustawieniu się w kolejce zostałemotoczony przez tłum zadających pytania. Przebrnąłem dosyć sprawnie m.in. dzięki drukom potwierdzającym pomyslne zakończenie semestru na Uniwersytecie Jerozolimskim.
Pierwsza kontrola, wyciągnąć laptop, otworzyć walizkę, testy, sprawdzanie... Kolejna kontrola, wyciągnąć laptop, otworzyć walizkę... Następna kontrola, kilka pytań, ściągnąć buty, otworzyć walizkę...
W końcu spotkałem Michela i Bonaventurę, wypiłem z nimi kawę i pomogłem temu pierwszemu w wyborze zagarka.
Lotu nie pamiętam. Wsiadłem, zpiąłem pasy, zasnąłem, odpiąłem pasy, wysiadłem. Tak to można podróżować.
Budapeszt przywitał mnie szokiem termicznym (-8). Zdecydowałem się nie opuszczać lotniska, tylko przetrwać jakoś te 9 godzin. Na szczęście jest darmowy internet. Mam też kolejne dwa koreańskie filmy do obejrzenia...

Von piotr um 12:24h| 5 Kommentare |Skomentuj ->comment