sobota, 13. grudnia 2008
A day in a desert
Dlaczego najbardziej w Izraelu podoba mi się pustynia?
Bo jest całkowicie inna niż wszystko, co do tej pory widziałem, a jednak wydaje si dziwnie znajoma.
A może dlatego, że jest jak kobieta z Pieśni nad Pieśniami - piękna i straszna zarazem?
Pamiętam taką scenę, z "Ostatniego kuszenia", której nie mogę nigdzie znaleźć:
Ktoś (Jan Chrzciciel?) mówi do Jezusa: Jak każdy, kto w tym kraju szuka Boga, musisz iść na pustynię. Ale pamiętaj, że nie tylko Jego możesz tam znaleźć.
Pustynia jest pełna życia - to biologiczne, ukryte w skalnych zagłębieniach, przysypane warstewką piasku, na pozór niewidoczne, przebija się z czasem do świadomości: nora myszopodobnej rodzinki gryzoni, błysk czarnego, kruczego(kruczoczarnego?) skrzydła, ślad łapy (czyjej?), zbielała czaszka dzikiego osła, gałąź ciernistego krzaka.
Gdzieś tam czai się jednak jeszcze zupełnie inne życie - to duchowe. Pustynia jest miejscem, gdzie mieszkają demony. Jedne chude i wysuszone, zwariowały z wiecznej samotności i bełkoczą tylko coś bez ładu i składu albo wyją między glazami. Inne - zadomowiły się świetnie w pustym wąwozie i udając echo zwodzą przypadkowych przechodniów. Wreszcie te najbardziej niebezpieczne i najstraszniejsze - inteligentne i szybkie, jak błyskawica. Przybierając różne formy zaczynają delikatnie podchodzić bliżej i bliżej. Strachowi ustępuje ciekawość i ani się człowiek nie spostrzegnie, jak już przejmują kontrolę nad sytuacją.
Próbowałem rzucać w nie kamieniami, próbowałem je zagadać, można też próbować zamknąć oczy na ich obecność.
Są tacy, którzy na pustynię po prostu nie chodzą, żeby ich nie spotkać.
Ale w ten sposób traci się też możliwość spotkania Tego, który pustynię ukochał bardziej niż wszystkie krainy świata. Wybrał ją i ozdobił swoją Obecnością. Uczynił ją swoją żoną i niewolnicą - sam stając się mężem i niewolnikiem. Bóg i pustynia - spleceni w miłosnym uścisku kochankowie obdarowują hojnie historię ludzkości okruchami swojego uczucia. Wszystko, co ważne urodziło się tutaj - czasem warto ogrzać się w refleksach wielkich wydarzeń historii zbawienia, tylko po to, by zanieść to ciepło do lodowatego świata, pełnego pędzących donikąd, niczym sekundy, ludzkich istot.
Wróciłem właśnie po całym dniu w Makhtesh Ramon i mój refleksyjny nastrój długo jeszcze pomoże mi patrzeć na życie przez pryzmat pustyni - pełnej demonów narzeczonej Króla.
Ale przecież tak naprawdę pustynia jest w każym z nas...

PS. (bez kropki pomiędzy):
Rzeczonej sceny nie znalazłem, za to jej ciąg dalszy jest taki:


i taki:

Von piotr um 00:17h| 1 Kommentar |Skomentuj ->comment