czwartek, 8. stycznia 2009
Sypnęły maile z prośbami o komentarz w sprawie wojny: jak ją oceniać; po czyjej stanąć stronie; komu wierzyć; co zrobić dla pokoju?
Bez zastanowienia odpowiadam kolejno: KAŻDA wojna jest zła - przemoc nie jest rozwiązaniem, a nienawiść rodzi tylko nienawiść; trzeba stanąć po stronie POKOJU; wierzyć Bogu i modlić się, modlić się, modlić się...

Więcej próśb o jakiś opis " z pola bitwy", bo "media nie wszystko mówią".
Na szczęście jestem bardzo daleko od strefy walk. Do Jerozolimy nie docierają echa wybuchów, ani płacz dzieci. Nie ma krwi na ulicach ani stanu jakiegokolwiek kryzysu. Życie toczy się swoim normalnym, codziennym trybem. Jutro rano przeglądnę "HaArec", ale wiem z góry, co w nim znajdę. Wiadomości czytam w necie, a na dzisiejszej lekcji hebrajskiego ani pani nauczycielka, ani żaden z Palestyńczyków nie wspomnieli słowem o sytuacji w Gazie.
Można zrozumieć tę poprawność, ale nawet między samymi studentami nie wyczuwało się żadnego napięcia, rozmów o wojnie, strachu, czy jakiejkolwiek nienormalności.
Może wszyscy już po kilkunastu dniach trwania ofensywy przyzwyczaili się, że konflikt nie dotyczy nas i naszego miasta.
Oby tylko napięcie nie wzrosło...
Z drugiej strony ciągle mam w głowie obraz pewnej amerykańskiej rodziny podczas śniadania wysłuchującej wiadomości z Europy. Nie pamiętam tytułu filmu, ale kontrast pomiędzy sielską atmosferą poranku i grozą II Wojny Światowej podkreślał akt rozbijania łyżeczką skorupki jajka i towarzyszące mu słowa spikera radiowego.
Może się tak zdarzyć, że bezpieczni w swoich ciepłych legowiskach nawet nie zdajemy sobie sprawy, że dany jest nam dar pokoju.
Nikt nie strzela do nas na ulicy, nie bombarduje domów, nie wyczekujemy niecierpliwie sygnału alarmowego, by zejść do piwnicznego schronu. Codzienność, choćby nie wiem, jak szara - też jest darem. Za drobiazgi: prysznic poranny, sygnał w telefonie, plecak z książkami, stację benzynową, rogalika z cappuccino, słuchawki na uszach, bilet do kina, rowerową przejażdżkę, odebrane e-maile, radio grające w samochodzie, sąsiadkę spod "ósemki", tabletkę przeciwbólową, kiosk z gazetami po drodze do pracy, reklamę najnowszej kolekcji obuwia, Hausaufgaben, prąd w gniazdku, niedzielne pogawędki ze znajomymi pod kościołem, szuflę do odgarniania śniegu, odświeżacz powietrza i milion innych - trzeba być wdzięcznym.
Miliony ludzi chciałoby choć na chwilę mieć moje problemy...
Pray for Peace!
Na koniec odsyłacz do przepięknej piosenki Cohena, która wiele mi wyjaśniła...
Tu jest text, a tutaj piosenka.

Von piotr um 06:16h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment