sobota, 31. stycznia 2009
Miałem zamiar napisać o obejrzanym dzisiaj filmie "Chłopiec w piżamce w paski", ale jest on zbyt piękny i poważny, żeby znaleźć się w bezpośrednim sąsiedztwie Zohana.
Będzie więc o ekumenicznym dniu w Jerycho.
Zaprosili nas (mnie i Giuseppe) dwaj studenci z Rumunii - Ilie i Vasile. Jakiś czas temu wspomniałem im, że chciałbym zobaczyć (i usłyszeć) ich liturgię. Nagle przyszła informacja, że jedziemy z nimi i prawosławnym ojcem do wspólnoty sióstr w Jerycho.
OK. Wynajęta malutka Mazda, świt blady (7 rano), zjazd 1000 i trochę metrów w dół i jesteśmy.
Liturgia Cerkwii Rumuńskiej jest piękna. Mieliśmy wydrukowane 40 stron z tekstem i włoskim tłumaczeniem, siedzieliśmy z naszymi kolegami, którzy tworzyli dwuosobowy chór i - co najważniejsze - nie było ikonostasu, więc wszystko było widać, jak na dłoni.
Po liturgii (mniej więcej dwugodzinnej) zostaliśmy zaproszeni na śniadanie. Obejrzeliśmy dom sióstr, gdzie po zakończeniu budowy zmieści się setka pielgrzymów i wraz z Ojcem Serafimem (to nie literówka) i Matką Makriną zasiedliśmy do stołu. Dla Giuseppe był to praktycznie obiad. Z typowo włoskim zdziwieniem zastanawiał się, jak można jeść na śniadanie coś więcej niż ciasteczko i kawę. Tymczasem ja czułem się bardzo domowo. Jajka, wędliny, sery, pomidory, etc. - po prostu typical romanian breakfast, który trochę zbliża się do naszego, polskiego.
Po jedzeniu ruszyliśmy na zwiedzanie. Ciekawe, że każdy prąd tradycji chrześcijańskiej podkreśla odmienne miejsca w Ziemi Świętej. Z prawosławnym popem dotarliśmy do klasztoru Koptów, gdzie mieści się grób Zacheusza, następnie zaglądnęliśmy na dziedziniec greków, gdzie przycupnął pień sykomory (mającej wg naukowców ponad 2000 lat), wreszcie wjechaliśmy kolejką linową do klasztoru na Górze Kuszenia, co akurat robią też katolicy i protestanci.
Siostra (zwana z rumuńska "Majką", co oznacza bodajże "matkę przełożoną") jest dość znaną postacią w okolicy. Momentalnie dostała gratis bilety na kolejkę, zniżkę na napoje, a gdy kupowaliśmy daktyle, miły pan (z mafii sprzedawców) przyniósł każdemu z nas wielki kubek świeżowyciśniętego soku z owoców (cytrusowych chyba). Gdziekolwiek się pojawialiśmy, wszędzie trafiali się jacyś znajomi majki, pozdrawiali, grzecznie pytali, jak leci, itd.
Czas na lunch. Znowu bardziej moje klimaty niż Giuseppe. Zupa środkowoeuropejska niczym się nie różni od tych, jakie jemy w naszym polskim kraju. Na drugie za to coś włoskiego - polenta. Do tego sery (mniam) - owczy i kozi - i warzywa. Coś na trawienie (palinka chyba) i mocna kawa.
Jedziemy na lody. Ze względu na sposób prowadzenia samochodu, Siostra dostaje przydomek Schumajka. Ojciec Serafim (wyjaśnię w końcu, że imię jego jest takie ze względu na końcówkę hebrajskiej liczby mnogiej "im", a nie jest żadną błędnformą polskiego "Serafina" - zresztą akcent pada na ostatnią sylabę) zapomniał już, że w kolejce linowej (Rekord Guinessa - najdłuższa kolejka linowa położona w depresji) krzyczał ze strachu i rozbawia nas dowcipami mnicha z brodą - to znaczy - i on i jego żarty ją mają. Jest fantastycznie - nawet korek na wjeździe do Jerozolimy nie za duży.
A że Giuseppe opisał wszystko w sposób bardziej oficjalny (i zapewne skoncentrował się bardziej na wymiarze ekumenicznym, a nie gastronomiczno-rozrywkowym), więc zamieszczam poniżej jego wersję wydarzeń.
Jest po włosku, ale dzisiejsze narzędzia sieciowe pozwalają na tłumaczenia wszystkiego, z wszystkiego, na wszystko (poczytałem sobie kiedyś swoje wpisy w czeskiej wersji językowej, zaśmiewając się do łez).

text giuseppe (doc, 34 KB) <---- TUTAJ jest plik z textem autorstwa Giuseppe.

Von piotr um 18:33h| 1 Kommentar |Skomentuj ->comment