... newer stories
sobota, 18. pa?dziernika 2008
Po co się uczę Gramatyki Greckiej.
piotr, 00:11h
Bez dobrej znajomości gramatyki nie zanalizuje się tekstu (morfologicznie ani syntaktycznie). Bez dobrej analizy nie zrobi się dobrego tłumaczenia. Bez dobrego tłumaczenia nie da rady przeprowadzić dobrej egzegezy. Bez dobrej egzegezy nie ma dobrej teologii. Bez dobrej teologii nie da się dobrze żyć. Bez dobrego życia nie można dać dobrego świadectwa. Bez dobrego życia i dobrego świadectwa - po co żyć?
Ergo - życie bez znajomości gramatyki nie ma sensu.
A toż ci wniosek...
P.S. Wpisy przez trzynaście dni z rzędu?
To chyba jakiś rekord.
Ergo - życie bez znajomości gramatyki nie ma sensu.
A toż ci wniosek...
P.S. Wpisy przez trzynaście dni z rzędu?
To chyba jakiś rekord.
czwartek, 16. pa?dziernika 2008
Kobra bobra.
piotr, 23:56h
Nie, nie będzie ani słowa o dzisiejszej wycieczce, bo takie archeologiczno-biblijne jednodniówki są przewidziane na co drugi czwartek, a do tego w każdy poniedziałek piesze popołudniowe wędrówki po Jerozolimie, więc jeszcze zdążę się porozpisywać pewnie.
Dzisiaj natomiast ciekawa historia z... Indii.
Jeden ze studentów, którego imię jest tak trudne, że nie mogę zapamiętać (nie to co Antony i Manoj - moi byli współstudenci) pochodzi właśnie z tego pęknego kraju.
Indie piękne niewątpliwie są (szyk przestawny zamierzony), ale ich mankamentem jest spora ilość... węży.
Rozmowa przy kolacji zeszła (nie wiadomo w jaki sposób) na temat tych obleśnych zwierząt.
Specjalista - student z Indii - opowiadał, że zgodnie ze swoim zwyczajem kobry nie robią sobie kryjówek (byłoby to trudne technicznie - spróbowałby ktoś wykopać jamę w ziemi nie używając kończyn), tylko zajmują nory zrobionr przez inne zwierzęta - szczury, myszy, ryjówki, małe ssaki (zjadane uprzednio przez rzeczone kobry).
Inną możliwością wejścia w posiadanie własnego lokum jest znalezienie jakiejś naturalnej kryjówki (dziura, załom, nisza, etc). Otóż szczególnie sprzyjającym miejscem do zamieszkania są ruiny, place budowy, gruzowiska, czyli ogólnie to, co zostaje po rozbiórce budynku, w czasie restauracji, lub podczas przeciągającej się (a w Indiach często wstrzymywanej) budowy.
Taka super okazja do zasiedlenia nadarzyła się, gdy Seminarium miało zostać przebudowane. Zmieciono z powierzchni ziemi stary budynek, a zanim postawiono nowy przyszła niekorzystna pora (monsun, okres deszczów, seria tajfunów, cyklonów, czy inne tego typu zjawisko - znane ekspertom od geografii). Zanim budowa rozpoczęła się ponownie, sprytne (i wstrętne) kobry rozgościły się na dobre w rumowisku po starym Seminarium. Nie było innego wyjścia - trzeba było wezwać profesjonalistę.
Pan miał fujarkę i wywabiał węże z nor, po czym zgrabnie je łapał inkasując z każdego 100 Rupii (co pewnie jest przyzwoitą ceną).
Po wyłapaniu sporej ilości kobr pojawiły się pewne wątpliwości. Do dzisiaj trwa dyskusja, czy w ogóle pomysł nie był chybiony. Po pierwsze kobry podobno nie mają narządu słuchu (albo mają, ale jakiś zredukowany). Niemożliwe jest, że te nieufne z natury gady wychodziły z nor wprost w ręce łapacza reagując na sam dźwięk fletu.
Z drugiej strony wszyscy widzieli rzeczone zjawisko. Po pewnym czasie pojawił się pogląd, że to pan profesjonalita przyniósł swoje, wytresowane kobry, które go znają, reagują na jego głos, czy raczej na rytmiczne pukanie w ziemię stopą i pełzają w jego kierunku. Sprytny zaklinacz zarobił kasę na wypuszczając uprzednio własne węże i wyłapując je później bez problemu.
Niestety, nigdy nie dowiedziano się prawdy. A może to tylko złośliwcy twierdzą, że pieniądze wydane na pozbycie się jadowitych kobr można było lepiej wykorzystać...
Echhh, Indie...
Dzisiaj natomiast ciekawa historia z... Indii.
Jeden ze studentów, którego imię jest tak trudne, że nie mogę zapamiętać (nie to co Antony i Manoj - moi byli współstudenci) pochodzi właśnie z tego pęknego kraju.
Indie piękne niewątpliwie są (szyk przestawny zamierzony), ale ich mankamentem jest spora ilość... węży.
Rozmowa przy kolacji zeszła (nie wiadomo w jaki sposób) na temat tych obleśnych zwierząt.
Specjalista - student z Indii - opowiadał, że zgodnie ze swoim zwyczajem kobry nie robią sobie kryjówek (byłoby to trudne technicznie - spróbowałby ktoś wykopać jamę w ziemi nie używając kończyn), tylko zajmują nory zrobionr przez inne zwierzęta - szczury, myszy, ryjówki, małe ssaki (zjadane uprzednio przez rzeczone kobry).
Inną możliwością wejścia w posiadanie własnego lokum jest znalezienie jakiejś naturalnej kryjówki (dziura, załom, nisza, etc). Otóż szczególnie sprzyjającym miejscem do zamieszkania są ruiny, place budowy, gruzowiska, czyli ogólnie to, co zostaje po rozbiórce budynku, w czasie restauracji, lub podczas przeciągającej się (a w Indiach często wstrzymywanej) budowy.
Taka super okazja do zasiedlenia nadarzyła się, gdy Seminarium miało zostać przebudowane. Zmieciono z powierzchni ziemi stary budynek, a zanim postawiono nowy przyszła niekorzystna pora (monsun, okres deszczów, seria tajfunów, cyklonów, czy inne tego typu zjawisko - znane ekspertom od geografii). Zanim budowa rozpoczęła się ponownie, sprytne (i wstrętne) kobry rozgościły się na dobre w rumowisku po starym Seminarium. Nie było innego wyjścia - trzeba było wezwać profesjonalistę.
Pan miał fujarkę i wywabiał węże z nor, po czym zgrabnie je łapał inkasując z każdego 100 Rupii (co pewnie jest przyzwoitą ceną).
Po wyłapaniu sporej ilości kobr pojawiły się pewne wątpliwości. Do dzisiaj trwa dyskusja, czy w ogóle pomysł nie był chybiony. Po pierwsze kobry podobno nie mają narządu słuchu (albo mają, ale jakiś zredukowany). Niemożliwe jest, że te nieufne z natury gady wychodziły z nor wprost w ręce łapacza reagując na sam dźwięk fletu.
Z drugiej strony wszyscy widzieli rzeczone zjawisko. Po pewnym czasie pojawił się pogląd, że to pan profesjonalita przyniósł swoje, wytresowane kobry, które go znają, reagują na jego głos, czy raczej na rytmiczne pukanie w ziemię stopą i pełzają w jego kierunku. Sprytny zaklinacz zarobił kasę na wypuszczając uprzednio własne węże i wyłapując je później bez problemu.
Niestety, nigdy nie dowiedziano się prawdy. A może to tylko złośliwcy twierdzą, że pieniądze wydane na pozbycie się jadowitych kobr można było lepiej wykorzystać...
Echhh, Indie...
czwartek, 16. pa?dziernika 2008
piotr, 01:07h
Pan Bóg w zaskakujący sposób potrafi odpowiadać na pytania człowieka.
Szedłem sobie ze szkoły słuchając muzyki. Mam nastawione na "shuffle", więc grała sobie jakas chrześcijańska piosenka (może nawet DC Talk, o którym niedawno wspominałem).
Ulice były zatłoczone - Żydzi spieszyli w stronę Ściany Płaczu na rozpoczęcie Sukkot, Muzułmanie handlowali jeszcze, ale kilku z nich klęczło na kartonowych podkładkach bijąc pokłony - malowniczo i egzotycznie, jak to w Jerozolimie.
Pomyślałem sobie, ciekawy, czy ktoś jeszcze słucha tutaj takiej muzyki. Nagle zatrzymała mnie sympatyczna pani. Właściwie, to chyba sam ją zaczepiłem, widząc, że jest lekko skonfundowana w tym galimatiasie (co za zdanie).
Zapyałem, czy mogę w czymś pomóc i okazało się że szuka sklepu z płytami. "Muzyka Żydowska, zapewne?"
"Nie, (tu wymieniła kilku klasyków chrześcijańskego worshipu)."
Tak zaczęła się nasza pogawędka.
Liliana - bo takie imię nosi moja napotkana pani - pracuje dla armi amerykańskiej w Iraku. Różne regulacje zmuszają tego typu pracowników do brania urlopu, którego długość i termin nie zależy od nich.
Akurat teraz przypadło jej kilka dni - za krótko, żeby lecieć do Stanów, za długo, żeby siedzieć w bazie. Wybrała się więc do Jordanii, a stamtąd już tylko chwla i była w Jerozolimie.
I tu się zaczęło. Okazało się, że mamy podobne podejście do życia: Bądź blisko Jezusa, cokolwiek robisz.
Muszę skrócić tą opowieść do minimum, bo jutro baaaardzo wcześnie rano wyjeżdżam zwiedzać (w ramach zajęć) jakieś archeologiczne stanowiska (Beer-Sheva już widziałem kiedyś, ale Lachish pierwszy raz).
W każdym razie, z Lilianą umocniliśmy się nawzajem w wierze, posłuchaliśmy swoich opowieści, zapewniliśmy o modlitwie i tyle...
Miałem się rozpisać na jej temat, ale mecz Polaków ze Słowakami skutecznie popsuł mi humor (jak połowie Kraju, chyba).
Eeechhhh. Głupie bramki.
A miało być tak pięknie...
To nic, pięknie będzie jutro.
Na wycieczce...
Szedłem sobie ze szkoły słuchając muzyki. Mam nastawione na "shuffle", więc grała sobie jakas chrześcijańska piosenka (może nawet DC Talk, o którym niedawno wspominałem).
Ulice były zatłoczone - Żydzi spieszyli w stronę Ściany Płaczu na rozpoczęcie Sukkot, Muzułmanie handlowali jeszcze, ale kilku z nich klęczło na kartonowych podkładkach bijąc pokłony - malowniczo i egzotycznie, jak to w Jerozolimie.
Pomyślałem sobie, ciekawy, czy ktoś jeszcze słucha tutaj takiej muzyki. Nagle zatrzymała mnie sympatyczna pani. Właściwie, to chyba sam ją zaczepiłem, widząc, że jest lekko skonfundowana w tym galimatiasie (co za zdanie).
Zapyałem, czy mogę w czymś pomóc i okazało się że szuka sklepu z płytami. "Muzyka Żydowska, zapewne?"
"Nie, (tu wymieniła kilku klasyków chrześcijańskego worshipu)."
Tak zaczęła się nasza pogawędka.
Liliana - bo takie imię nosi moja napotkana pani - pracuje dla armi amerykańskiej w Iraku. Różne regulacje zmuszają tego typu pracowników do brania urlopu, którego długość i termin nie zależy od nich.
Akurat teraz przypadło jej kilka dni - za krótko, żeby lecieć do Stanów, za długo, żeby siedzieć w bazie. Wybrała się więc do Jordanii, a stamtąd już tylko chwla i była w Jerozolimie.
I tu się zaczęło. Okazało się, że mamy podobne podejście do życia: Bądź blisko Jezusa, cokolwiek robisz.
Muszę skrócić tą opowieść do minimum, bo jutro baaaardzo wcześnie rano wyjeżdżam zwiedzać (w ramach zajęć) jakieś archeologiczne stanowiska (Beer-Sheva już widziałem kiedyś, ale Lachish pierwszy raz).
W każdym razie, z Lilianą umocniliśmy się nawzajem w wierze, posłuchaliśmy swoich opowieści, zapewniliśmy o modlitwie i tyle...
Miałem się rozpisać na jej temat, ale mecz Polaków ze Słowakami skutecznie popsuł mi humor (jak połowie Kraju, chyba).
Eeechhhh. Głupie bramki.
A miało być tak pięknie...
To nic, pięknie będzie jutro.
Na wycieczce...
wtorek, 14. pa?dziernika 2008
Co się stało ze Świętem Namiotów w tradycji chrześcijńskiej?
piotr, 23:47h
Zaczęło się Święto Namiotów. Moi niekatoliccy przyjaciele zarzucają mi czasem, że nie obchodzę niektórych świąt w sposób, w jaki Jezus obchodziłby je. Zazwyczaj dyskusja schodzi na św. Pawła: "Czy obrzezałby syna, gdyby go miał?" I tak sobie rozmawiając powoli przemycam do ich "jedynie słusznego poglądu na katolicyzm" pewne nieznane im fakty z Tradycji Kościoła.
Dzisiaj posłużę się tekstem niemieckiego Żyda z RPA, który został Jezuitą. Tak się złożyło, że mieszkamy obecnie w tym samym domu. Zapytałem, czy mogę przetłumaczć jego tekst, a on zgodził się, ale prosił o zamieszczenie linku do oryginału, co niniejszym czynię.
W tradycji biblijnej są trzy główne święta pielgrzymie: Pascha, Pięćdziesiątnica i Namiotów. Dwa z nich są dokładnie przejęte przez NT z dodatkową warstwą znaczeniową. Paschę obchodzi się nie tylko jako wyzwolenie z niewoli egipskiej, ale również jako wyzwolenie z niewoli śmierci poprzez Krzyż i Zmartwychwstanie Jezusa (Wielkanoc). Pięćdziesiątnica jest nie tylko celebracją pierwszych plonów ziemi, ale i pierwszych owoców nieba – darów Ducha Świętego. Co jednak strało się ze Świętem Namiotów (Sukkot) w chrześcijańskiej tradycji?
W starożytnych pismach Izraela, Sukkot było świętem zbiorów, podczas którego ludzie przychodzili do Świątyni, by radować się i dziękować Bogu po zakończeniu cyklu agrarnego (roku rolniczego). Wspominało się wówczas czterdzieści lat wędrówki przez pustynię, kiedy to Bóg zaspakajał wszystkie potrzeby, mieszkających w szałasach ludzi (Kpł 23,43). W literaturze prorockiej (por. Zach 14), Święto Namiotów miało pewien wydźwięk eschatologiczny: na końcu czasów Bóg przyprowadzi ludy do Jerozolimy, żeby świętowali Święto Namiotów. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że święto to zniknęło z chrześcijańskiej tradycji pomimo, iż sam Jezus idzie do Jerozolimy, aby je celebrować (J 7).
Bliższe spojrzenie jednakże pozwala dostrzec echo Święta Namiotów w Przmienieniu Pańskim, obchodzonym 6 sierpnia. W Ziemi Świętej oczy wszystkich zwracają się w tym czasie, po pierwsze ku Górze Tabor, czczonej jako „wysoka góra” z ewangelicznych opowieści. Historia Jezusa przemieniającego się na oczach uczniów występuje tu trzykrotnie (Mt 17,1-8; Mk 9,2; Łk 9,28-36). Jezus z lśniącą jak słońce twarzą i w śnieżnobiałej szacie udziela uczniom wizji swojej chwały zanim wkroczy w wydarzenie Męki i Śmierci.
W istocie, krótko zanim wspiął się na „wyskoką górę”, Jezus oznajmimł swoim uczniom po raz pierwszy, że musi iść do Jerozolimy, by tam cierpieć i zostać zabitym. Piotr opierał się wówczas temu strasznemu proroctwu. Teraz, wobec wspaniale przemienionego Jezusa, rozmawiającego z Mojżeszem – prawodawcą i Eliaszem – prorokiem par excellence, Piotr, jeden z trzech obecnych na górze w czasie Przemienienia, sugeruje budowę trzech namiotów - dla poszczególnych postaci. Jeszcze raz Piotr wydaje się opierać proroctwu zapowiadającemu mękę i śmierć w Jerozolimie. Chciałby raczej zatrzymać Jezusa na górze. Ten, jednakże nie zamierza pozostać w żadnym namiocie, ale musi iść do Jerozolimy, gdzie dokona się Ukrzyżowanie. Namioty, które chciałby zbudować Piotr nie są tymi, których pragnie Bóg.
Czterdzieści dni po Przemienieniu Pańskim, 14 września, chrześcijanie wspominają Krzyż Jezusa. Wiele tradycji przyrównuje drzewo krzyża do drzewa w Ogrodzie Eden. Przez jedno śmierć weszła na świat z powodu nieposłuszeństwa (Adam zjadł z zakazanego drzewa), przez drugie życie zostało przywrócone (Jezus był posłuszny aż do śmierci na krzyżu). Krzyż przyrównywany jest również do Arki Noego (wszystcy, którzy się w niej schronili zostali ocaleni) albo laski Mojżesza czyniącego potężne dzieła i prowadzącego lud. Jednak krzyż można także przyrównać do namiotu. Zamiast namiotu dla Chrystusa na Górze Tabor, Krzyż Jezusa jest jak namiot dla chrześcijan, którzy szukają w nim schronienia, uciekają przed grzechem, patrzą w górę na Syna Człowieczego, który pozostał całkowicie posłuszny woli sojego Ojca Niebieskiego.
Co więcej, Święto Krzyża ma swój początek w dniu poświęcenia kościoła Zmartwychwstania (znanego jako Bazylika Grobu Świętego). Był to 14 września 335 r., kiedy ta konstantyńska budowla w Jerozolimie została poświęcona – namiot schronienia dla wszystkich chrześcijan, którzy szukają ucieczki pod krzyżem i zwracają swoje twarze do chwały zmartwychwstałego Chrystusa.
Za Davidem Neuhausem.
Dzisiaj posłużę się tekstem niemieckiego Żyda z RPA, który został Jezuitą. Tak się złożyło, że mieszkamy obecnie w tym samym domu. Zapytałem, czy mogę przetłumaczć jego tekst, a on zgodził się, ale prosił o zamieszczenie linku do oryginału, co niniejszym czynię.
W tradycji biblijnej są trzy główne święta pielgrzymie: Pascha, Pięćdziesiątnica i Namiotów. Dwa z nich są dokładnie przejęte przez NT z dodatkową warstwą znaczeniową. Paschę obchodzi się nie tylko jako wyzwolenie z niewoli egipskiej, ale również jako wyzwolenie z niewoli śmierci poprzez Krzyż i Zmartwychwstanie Jezusa (Wielkanoc). Pięćdziesiątnica jest nie tylko celebracją pierwszych plonów ziemi, ale i pierwszych owoców nieba – darów Ducha Świętego. Co jednak strało się ze Świętem Namiotów (Sukkot) w chrześcijańskiej tradycji?
W starożytnych pismach Izraela, Sukkot było świętem zbiorów, podczas którego ludzie przychodzili do Świątyni, by radować się i dziękować Bogu po zakończeniu cyklu agrarnego (roku rolniczego). Wspominało się wówczas czterdzieści lat wędrówki przez pustynię, kiedy to Bóg zaspakajał wszystkie potrzeby, mieszkających w szałasach ludzi (Kpł 23,43). W literaturze prorockiej (por. Zach 14), Święto Namiotów miało pewien wydźwięk eschatologiczny: na końcu czasów Bóg przyprowadzi ludy do Jerozolimy, żeby świętowali Święto Namiotów. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że święto to zniknęło z chrześcijańskiej tradycji pomimo, iż sam Jezus idzie do Jerozolimy, aby je celebrować (J 7).
Bliższe spojrzenie jednakże pozwala dostrzec echo Święta Namiotów w Przmienieniu Pańskim, obchodzonym 6 sierpnia. W Ziemi Świętej oczy wszystkich zwracają się w tym czasie, po pierwsze ku Górze Tabor, czczonej jako „wysoka góra” z ewangelicznych opowieści. Historia Jezusa przemieniającego się na oczach uczniów występuje tu trzykrotnie (Mt 17,1-8; Mk 9,2; Łk 9,28-36). Jezus z lśniącą jak słońce twarzą i w śnieżnobiałej szacie udziela uczniom wizji swojej chwały zanim wkroczy w wydarzenie Męki i Śmierci.
W istocie, krótko zanim wspiął się na „wyskoką górę”, Jezus oznajmimł swoim uczniom po raz pierwszy, że musi iść do Jerozolimy, by tam cierpieć i zostać zabitym. Piotr opierał się wówczas temu strasznemu proroctwu. Teraz, wobec wspaniale przemienionego Jezusa, rozmawiającego z Mojżeszem – prawodawcą i Eliaszem – prorokiem par excellence, Piotr, jeden z trzech obecnych na górze w czasie Przemienienia, sugeruje budowę trzech namiotów - dla poszczególnych postaci. Jeszcze raz Piotr wydaje się opierać proroctwu zapowiadającemu mękę i śmierć w Jerozolimie. Chciałby raczej zatrzymać Jezusa na górze. Ten, jednakże nie zamierza pozostać w żadnym namiocie, ale musi iść do Jerozolimy, gdzie dokona się Ukrzyżowanie. Namioty, które chciałby zbudować Piotr nie są tymi, których pragnie Bóg.
Czterdzieści dni po Przemienieniu Pańskim, 14 września, chrześcijanie wspominają Krzyż Jezusa. Wiele tradycji przyrównuje drzewo krzyża do drzewa w Ogrodzie Eden. Przez jedno śmierć weszła na świat z powodu nieposłuszeństwa (Adam zjadł z zakazanego drzewa), przez drugie życie zostało przywrócone (Jezus był posłuszny aż do śmierci na krzyżu). Krzyż przyrównywany jest również do Arki Noego (wszystcy, którzy się w niej schronili zostali ocaleni) albo laski Mojżesza czyniącego potężne dzieła i prowadzącego lud. Jednak krzyż można także przyrównać do namiotu. Zamiast namiotu dla Chrystusa na Górze Tabor, Krzyż Jezusa jest jak namiot dla chrześcijan, którzy szukają w nim schronienia, uciekają przed grzechem, patrzą w górę na Syna Człowieczego, który pozostał całkowicie posłuszny woli sojego Ojca Niebieskiego.
Co więcej, Święto Krzyża ma swój początek w dniu poświęcenia kościoła Zmartwychwstania (znanego jako Bazylika Grobu Świętego). Był to 14 września 335 r., kiedy ta konstantyńska budowla w Jerozolimie została poświęcona – namiot schronienia dla wszystkich chrześcijan, którzy szukają ucieczki pod krzyżem i zwracają swoje twarze do chwały zmartwychwstałego Chrystusa.
Za Davidem Neuhausem.
poniedzia?ek, 13. pa?dziernika 2008
piotr, 23:18h
Jakieś dziwne zmęczenie mnie dziś dopadło. A przecież dopiero poniedziałek. Pogoda w Jerozolimie ciągle daje się we znaki dokuczliwym upałem. Droga z biblioteki na obiad i powrót są prawdziwą Via Dolorosa. Nie tylko dlatego, że większą część trasy pokonuję idąc tradycyjną trasą Drogi Krzyżwej, ale dlatego, że tłum turystów, wąskie uliczki, zgiełk i upał skutecznie wysysają siły. Przychodzę spocony jak kot, zjadam obiad i zaraz wracam. Mógłbym omijać Stare Miasto, ale perspektywa ruchliwych ulic, czerwonych świateł i remontów zmuszających do przejścia na drugą stronę (nie tam, gdzie chce się iść) też nie jest ciekawa. Zwykle wybieram uliczki. Czasem jest nawet pustawo. W takich momentach sprzedawcy "atakują" mnie, jako jednego z nielicznych przechodniów próbując namówić do wejścia do ich sklepiku.
Rozmyślałem sobie o różnicach między Starym Maistem a Manhattanem. W obu miejscach panuje rozgardiasz, zgiełk uliczny, pośpiech. Jednak w Jerozolimie mam często wrażenie, że każdy tylko czeka na moje pieniądze. Jestem "jednym z nich" - tych przynoszących krocie turystów. Moje kilka dolarów pomnożone przez dziesiątki, setki, czy tysiące to utrzymanie mieszkańców. I tu w grę wchodzi paradoks nowoczesnego kapitalizmu. Przecież New York (jak wszystkie amerykańskie miasta) nastawiony jest na zysk. A jednak zarabiać trzeba umieć. Stworzenie dla klienta przyjaznej atmosfery to coś więcej niż zapraszanie go i namawianie, żeby coś kupił. Muszę mieć wrażenie, że sam wybieram, zaspakajam swoje potrzeby i że jako klient traktowany jestem z należytym szacunkiem. Ileż prostsze byłoby kupowanie, gdyby wszędzie wisiały ceny, a sprzedawca dawałby mi choć chwilę na spokojne oglądanie towaru - bez natychmiastowego "rzucania się" na ofiarę. Rozumiem, że różnica w mentalności i kulturze i stylu życia jest ogromna. Dochodze do wniosku, że styl konsumenta zachodniego bardziej mi odpowiada. Nie lubię tagować się, udawać, że odchodzę, żeby zmusić sprzedającego do lepszej oferty, nie lubię kupować pod presją. Dlatego na zakupy wybrałem się do zwykłego, izraelskiego, cywilizowanego supermarketu. I tu znalazłem układ półek z towarem podobny do "naszego": tu chemia, tu spożywka, tam chłodnie z nabiałem. Wszędzie ceny, koszyki, promocje, kasy. Spaceruję, oglądam ze spokojem, namyślam się - po prostu odpoczywam. Wiem, że mogłem parę groszy zaoszczędzić idąc do arabskiego magazynu. Ale wiem też, że wizyta w nim wymęczyłaby mnie pyschicznie i fizycznie.
Dlaczego w jerozolimskiej kafejce "U Araba" potraktują mnie, jak gościa, który "i tak zaraz wyjedzie", więc można go przekręcić, przerobić, orżnąć itd. przy akompaniamencie lokalnych klientów siedzących w rogu i komentujących z uśmiechem ("przecież on i tak nic nie rozumie"), a w nowojorskiej "American Coffee" każdy klient - niezależnie "swój" czy obcy będzie obsłużony w tej samej, miłej atmosferze?
Wiem, że dla lokalnych jesteśmy obcymi "najeźdźcami" i że złupienie nas nie jest grzechem (albo jest nawet dobrym uczynkiem). Wiem, że pieniądze turystów są często jedynym źródłem utrzymania dla setek tysięcy ludzi i kontrolujących to zapewne "mafijno-klanowych" układów. Wiem, że różnica między euro-amerykańskim (żydowsko-chrześcijańskim) kręgiem kulturowym, a azjatycko-afrykańskim Bliskim Wschodem jest kolosalna.
Wiem to wszystko i myślę sobie, że zatęsknię jeszcze za "cywilizowanym" kapitalizmem...
I czemu ten wpis jakiś taki gorzki się zrobił?
Przecież podoba mi się tu szalenie - Jerozolima jest spełnieniem moich marzeń, a każdy, nawet najzwyklejszy dzień jest niesamowity tylko przez sam fakt bycia tutaj.
To chyba wina poniedziałkowego zmęczenia.
Siadam do "Przystanku Alaska", a potem idę spać.
Gute Nacht...
Rozmyślałem sobie o różnicach między Starym Maistem a Manhattanem. W obu miejscach panuje rozgardiasz, zgiełk uliczny, pośpiech. Jednak w Jerozolimie mam często wrażenie, że każdy tylko czeka na moje pieniądze. Jestem "jednym z nich" - tych przynoszących krocie turystów. Moje kilka dolarów pomnożone przez dziesiątki, setki, czy tysiące to utrzymanie mieszkańców. I tu w grę wchodzi paradoks nowoczesnego kapitalizmu. Przecież New York (jak wszystkie amerykańskie miasta) nastawiony jest na zysk. A jednak zarabiać trzeba umieć. Stworzenie dla klienta przyjaznej atmosfery to coś więcej niż zapraszanie go i namawianie, żeby coś kupił. Muszę mieć wrażenie, że sam wybieram, zaspakajam swoje potrzeby i że jako klient traktowany jestem z należytym szacunkiem. Ileż prostsze byłoby kupowanie, gdyby wszędzie wisiały ceny, a sprzedawca dawałby mi choć chwilę na spokojne oglądanie towaru - bez natychmiastowego "rzucania się" na ofiarę. Rozumiem, że różnica w mentalności i kulturze i stylu życia jest ogromna. Dochodze do wniosku, że styl konsumenta zachodniego bardziej mi odpowiada. Nie lubię tagować się, udawać, że odchodzę, żeby zmusić sprzedającego do lepszej oferty, nie lubię kupować pod presją. Dlatego na zakupy wybrałem się do zwykłego, izraelskiego, cywilizowanego supermarketu. I tu znalazłem układ półek z towarem podobny do "naszego": tu chemia, tu spożywka, tam chłodnie z nabiałem. Wszędzie ceny, koszyki, promocje, kasy. Spaceruję, oglądam ze spokojem, namyślam się - po prostu odpoczywam. Wiem, że mogłem parę groszy zaoszczędzić idąc do arabskiego magazynu. Ale wiem też, że wizyta w nim wymęczyłaby mnie pyschicznie i fizycznie.
Dlaczego w jerozolimskiej kafejce "U Araba" potraktują mnie, jak gościa, który "i tak zaraz wyjedzie", więc można go przekręcić, przerobić, orżnąć itd. przy akompaniamencie lokalnych klientów siedzących w rogu i komentujących z uśmiechem ("przecież on i tak nic nie rozumie"), a w nowojorskiej "American Coffee" każdy klient - niezależnie "swój" czy obcy będzie obsłużony w tej samej, miłej atmosferze?
Wiem, że dla lokalnych jesteśmy obcymi "najeźdźcami" i że złupienie nas nie jest grzechem (albo jest nawet dobrym uczynkiem). Wiem, że pieniądze turystów są często jedynym źródłem utrzymania dla setek tysięcy ludzi i kontrolujących to zapewne "mafijno-klanowych" układów. Wiem, że różnica między euro-amerykańskim (żydowsko-chrześcijańskim) kręgiem kulturowym, a azjatycko-afrykańskim Bliskim Wschodem jest kolosalna.
Wiem to wszystko i myślę sobie, że zatęsknię jeszcze za "cywilizowanym" kapitalizmem...
I czemu ten wpis jakiś taki gorzki się zrobił?
Przecież podoba mi się tu szalenie - Jerozolima jest spełnieniem moich marzeń, a każdy, nawet najzwyklejszy dzień jest niesamowity tylko przez sam fakt bycia tutaj.
To chyba wina poniedziałkowego zmęczenia.
Siadam do "Przystanku Alaska", a potem idę spać.
Gute Nacht...
poniedzia?ek, 13. pa?dziernika 2008
piotr, 00:23h
Apel Policji. Wydrukować i przeczytać babci.
Komenda Miejska Policji
w Szczecinie
ul. Kaszubska 35
70-227 Szczecin
--------------------------------------------------------------------------------------
Szanowni mieszkańcy Szczecina
Miasto, w którym żyjemy jest naszym wspólnym dobrem. Wszyscy stanowimy społeczeństwo bez względu na to kim jesteśmy. Wśród nas żyje wielu wspaniałych ludzi, którzy budowali historię Szczecina i do dziś pozostali wierni swoim ideałom, wartościom żyjąc wśród nas pełni otwartości, ufności i dobroci. To właśnie powoduje, że każdego dnia narażeni są próbę skruszenia ich powagi .
To do Was szanowni seniorzy kieruję w szczególności swój apel. Dzisiejsza rzeczywistość różni się od tej, którą Wy tworzyliście przed laty. Tempo życia, potrzeba sukcesu i budowanie rodziny w oparciu o materialną potęgę zmieniła sposób postrzegania świata oraz dawnych wartości. Przestępcy swoich czynów nie dokonują na ulicy lecz wkraczają do mieszkań osób starszych, egzystujących w poczuciu spokoju, nie wiedząc o czających się zagrożeniach.
Przybierają postać osób, które pozornie niosą pomoc podają się za pracowników społecznych oraz przedstawicieli instytucji kojarzonych z opieką nad osobami starszymi lub samotnymi. Wkraczają do mieszkań i wykorzystując nieuwagę mieszkańców dokonują kradzieży przedmiotów, które stanowią nie tylko wartość materialną, ale także często są symbolem wpisanym w życie pokrzywdzonego, potęgując tym samym poczucie żalu.
Inni oferują do sprzedaży przedmioty, które mają bardzo niską wartość materialną, twierdząc, że to okazja jaka się nie powtórzy.
Jeszcze inni bezprawnie wykonują usługi podając się za pracowników spółdzielni lub innych administratorów, pobierając za nie zapłatę. Oferują wymianę okien i drzwi, za którą można zapłacić ratalnie. po czym znikają, a ofiara pozostaje z zaciągniętym w banku kredytem.
Przebiegłość i perfidia oszustów sięga zenitu. Są zdolni do tego, by zatelefonować do samotnej, starszej osoby i podając się za wnuczka opowiedzieć o swojej trudnej sytuacji życiowej, w jakiej się znaleźli, kończąc tym, że potrzebują pomocy finansowej. Poruszają wrażliwość i człowieczeństwo, a po zdobyciu zaufania proszą o przekazanie pieniędzy przyjacielowi, który po nie przyjedzie.
W ten sposób swoje oszczędności utraciło kilkadziesiąt osób. W każdym przypadku przestępstwa dokonano w ich mieszkaniu.
Sytuacji tych, chociaż są trudne, można uniknąć broniąc się samodzielnie.
Wystarczy wykazać się ograniczonym zaufaniem i nie zawierać pozornie korzystnych umów z osobami, które przychodzą da mieszkania. Zanim to zrobimy ustalmy skąd przybywają, gdzie mieści się siedziba przedsiębiorstwa, które reprezentują. Jeśli mamy wątpliwości poprośmy o pomoc sąsiada lub kogoś bliskiego. Unikajmy okazyjnych zakupów dokonywanych w pośpiechu, na klatce schodowej. Czytajmy ogłoszenia zamieszczane na tablicy. Z nich dowiemy się, czy planowane są jakieś przedsięwzięcia, w związku z którymi do naszych drzwi zapukać mogą pracownicy. Kiedy zatelefonuje wnuczek, upewnijmy się, że to nie oszust. Nie zgadzajmy się na przekazanie pieniędzy obcym, poprośmy o potwierdzenie trudnej sytuacji przez innego członka rodziny – np. rodzica. Możemy też upewnić się z kim mamy do czynienia, posługując się podobną przebiegłością, np. pytając członka rodziny, który faktycznie nie istnieje. Prawdziwy wnuczek nie będzie miał kłopotu z udzieleniem odpowiedzi, oszust pogrąży się we własnym kłamstwie.
Drodzy szczecinianie. Policja jest po to by chronić Was nawet z narażeniem życia i przeciwdziałać nowym formom przestępczości. Wasze bezpieczeństwo jest dla nas najważniejsze. Wspólnie zadbajmy o wszystko co nas cieszy. Stwórzmy wspólnotę, do której nie przedostanie się ani złodziej, ani włamywacz, ani oszust. Niech każdy rozejrzy się dookoła, a kiedy zauważy zagrożenie, niech powie o tym głośno temu komu może stać się krzywda. Tak niewiele trzeba by czynić rzeczy wielkie, by wzajemnie dawać sobie poczucie bezpieczeństwa.
Ufam, że moje słowa obudzą we wszystkich czujność, rozwagę i potrzebę wzajemnej pomocy. Drodzy mieszkańcy wspólnie kontynuujmy dzieło poprzednich pokoleń, które zasłużyły na spokojną jesień życia.
Z wyrazami szacunku
Komendant Miejski Policji
w Szczecinie
insp. Jan Pytka
Komenda Miejska Policji
w Szczecinie
ul. Kaszubska 35
70-227 Szczecin
--------------------------------------------------------------------------------------
Szanowni mieszkańcy Szczecina
Miasto, w którym żyjemy jest naszym wspólnym dobrem. Wszyscy stanowimy społeczeństwo bez względu na to kim jesteśmy. Wśród nas żyje wielu wspaniałych ludzi, którzy budowali historię Szczecina i do dziś pozostali wierni swoim ideałom, wartościom żyjąc wśród nas pełni otwartości, ufności i dobroci. To właśnie powoduje, że każdego dnia narażeni są próbę skruszenia ich powagi .
To do Was szanowni seniorzy kieruję w szczególności swój apel. Dzisiejsza rzeczywistość różni się od tej, którą Wy tworzyliście przed laty. Tempo życia, potrzeba sukcesu i budowanie rodziny w oparciu o materialną potęgę zmieniła sposób postrzegania świata oraz dawnych wartości. Przestępcy swoich czynów nie dokonują na ulicy lecz wkraczają do mieszkań osób starszych, egzystujących w poczuciu spokoju, nie wiedząc o czających się zagrożeniach.
Przybierają postać osób, które pozornie niosą pomoc podają się za pracowników społecznych oraz przedstawicieli instytucji kojarzonych z opieką nad osobami starszymi lub samotnymi. Wkraczają do mieszkań i wykorzystując nieuwagę mieszkańców dokonują kradzieży przedmiotów, które stanowią nie tylko wartość materialną, ale także często są symbolem wpisanym w życie pokrzywdzonego, potęgując tym samym poczucie żalu.
Inni oferują do sprzedaży przedmioty, które mają bardzo niską wartość materialną, twierdząc, że to okazja jaka się nie powtórzy.
Jeszcze inni bezprawnie wykonują usługi podając się za pracowników spółdzielni lub innych administratorów, pobierając za nie zapłatę. Oferują wymianę okien i drzwi, za którą można zapłacić ratalnie. po czym znikają, a ofiara pozostaje z zaciągniętym w banku kredytem.
Przebiegłość i perfidia oszustów sięga zenitu. Są zdolni do tego, by zatelefonować do samotnej, starszej osoby i podając się za wnuczka opowiedzieć o swojej trudnej sytuacji życiowej, w jakiej się znaleźli, kończąc tym, że potrzebują pomocy finansowej. Poruszają wrażliwość i człowieczeństwo, a po zdobyciu zaufania proszą o przekazanie pieniędzy przyjacielowi, który po nie przyjedzie.
W ten sposób swoje oszczędności utraciło kilkadziesiąt osób. W każdym przypadku przestępstwa dokonano w ich mieszkaniu.
Sytuacji tych, chociaż są trudne, można uniknąć broniąc się samodzielnie.
Wystarczy wykazać się ograniczonym zaufaniem i nie zawierać pozornie korzystnych umów z osobami, które przychodzą da mieszkania. Zanim to zrobimy ustalmy skąd przybywają, gdzie mieści się siedziba przedsiębiorstwa, które reprezentują. Jeśli mamy wątpliwości poprośmy o pomoc sąsiada lub kogoś bliskiego. Unikajmy okazyjnych zakupów dokonywanych w pośpiechu, na klatce schodowej. Czytajmy ogłoszenia zamieszczane na tablicy. Z nich dowiemy się, czy planowane są jakieś przedsięwzięcia, w związku z którymi do naszych drzwi zapukać mogą pracownicy. Kiedy zatelefonuje wnuczek, upewnijmy się, że to nie oszust. Nie zgadzajmy się na przekazanie pieniędzy obcym, poprośmy o potwierdzenie trudnej sytuacji przez innego członka rodziny – np. rodzica. Możemy też upewnić się z kim mamy do czynienia, posługując się podobną przebiegłością, np. pytając członka rodziny, który faktycznie nie istnieje. Prawdziwy wnuczek nie będzie miał kłopotu z udzieleniem odpowiedzi, oszust pogrąży się we własnym kłamstwie.
Drodzy szczecinianie. Policja jest po to by chronić Was nawet z narażeniem życia i przeciwdziałać nowym formom przestępczości. Wasze bezpieczeństwo jest dla nas najważniejsze. Wspólnie zadbajmy o wszystko co nas cieszy. Stwórzmy wspólnotę, do której nie przedostanie się ani złodziej, ani włamywacz, ani oszust. Niech każdy rozejrzy się dookoła, a kiedy zauważy zagrożenie, niech powie o tym głośno temu komu może stać się krzywda. Tak niewiele trzeba by czynić rzeczy wielkie, by wzajemnie dawać sobie poczucie bezpieczeństwa.
Ufam, że moje słowa obudzą we wszystkich czujność, rozwagę i potrzebę wzajemnej pomocy. Drodzy mieszkańcy wspólnie kontynuujmy dzieło poprzednich pokoleń, które zasłużyły na spokojną jesień życia.
Z wyrazami szacunku
Komendant Miejski Policji
w Szczecinie
insp. Jan Pytka
niedziela, 12. pa?dziernika 2008
piotr, 01:13h
Entuzjastyczne artykuły w polskich mediach internetowych na temat emitowanego przez CNN tygodniowego cyklu programów o naszym kraju sprowokowały mnie do rozpropagowania youtube'owskiej wersji wśród znajomych za Oceanem.
Pomyślałem, że wyślę link do wszystkich filmików.
Niestety, po obejrzeniu 11 (z 16) postanowiłem się powstrzymać. Filmiki są beznadziejne. Albo nie. Filmiki są OK. Obraz Polski jest beznadziejny.
Mimo ciągle powtarzanej frazy o świetlistej przyszłości miałem wrażenie, że oglądam materiał, w którym na siłę próbuje mi się wmówić, że Polska jest super. Nawet wbrew temu, co widać (i słychać). Dźwigi budujące mieszkania w blokach - to cecha naszego kraju. Koślawo dukający po angielsku ludzie, autobusy Solaris, Sopot i Natalia Kukulska (zdecydowanie najlepiej ze wszystkich radząca sobie z językiem). Razi ubiór, architektura i szarość. Trochę jak w "Kronice Filmowej" komentator jest zachwycony, a rzeczywistość wygląda na naciąganie w "słuszną" stronę.
Nawet "nasi na Wyspach" pokazują, że jesteśmy drugorzędnym narodem z kompleksami i biedą, od której trzeba uciec.
Ekonomia rusza, wskaźniki pną się, ale wszędzie przebija się postkomunistyczna małość.
Jakaś pani mówi, że zmiany w Polsce polegają na tym, iż mamy markowe firmy "jak np. Armani". Jakiś dresiarz w Londynie łamaną angielszczyzną opowiada, jak jego koledzy namawiają go, żeby nie wracał do kraju. Nawet "złapani" w sopockiej kafejce Angole sprawiają wrażenie, jakby wypełniali swój obowiązek chwaląc to miasto. Zero entuzjazmu, zero nowoczesności, żadnego polotu - nijakość, mdła aura, szarzyzna. Przypomina to trochę spoty Bułgarii wchodzącej do Unii Europejskiej.
Nie ma co się dziwić, że Polska nie wyróżnia się w Stanach spomiędzy Rumunii, Białorusi, Rosji - Europa Wschodnia: czarno-białe demoludy.
Ostatecznie nie rozesłałem linków, tylko z zazdrością obejrzałem spoty reklamujące taką Turcję, Chorwację, Indie czy Szwajcarię. Wiem, że reklamówka to nie program cykliczny opisujący różne dziedziny życia w danym kraju, ale mimo wszystko, chciałbym zobaczyć coś w tym stylu: Polskę młodą, wyedukowaną, energiczną i kolorową.
Moim uczniom w K. mawiałem: uczcie się pilnie, zdobywajcie doświadczenie, języki, języki, determinacja, wola zwycięstwa. Młodość smakuje nieźle, gdy nieodpowiedzialnie maruje się talenty i pogrąża w pijackich odjazdach swoje szanse, ale sukces smakuje o wiele lepiej
. Jak możemy konkurować z naszymi rówieśnikami z Zachodu?
Tylko solidną pracą i stawianiem sobie coraz wyższych celów a potem osiąganiem ich. Rok intensywnej nauki języka - z zaangażowaniem i determinacją znaczy więcej niż 3 lata w Liceum z myślą, żeby zdać, albo mieć "piątkę".
Oceny wystawi przyszłość.
Na taką Polskę, jaka mi się marzy trzeba jeszcze poczekać...
Ale każdą podróż zaczyna się od pierwszego kroku.
Pomyślałem, że wyślę link do wszystkich filmików.
Niestety, po obejrzeniu 11 (z 16) postanowiłem się powstrzymać. Filmiki są beznadziejne. Albo nie. Filmiki są OK. Obraz Polski jest beznadziejny.
Mimo ciągle powtarzanej frazy o świetlistej przyszłości miałem wrażenie, że oglądam materiał, w którym na siłę próbuje mi się wmówić, że Polska jest super. Nawet wbrew temu, co widać (i słychać). Dźwigi budujące mieszkania w blokach - to cecha naszego kraju. Koślawo dukający po angielsku ludzie, autobusy Solaris, Sopot i Natalia Kukulska (zdecydowanie najlepiej ze wszystkich radząca sobie z językiem). Razi ubiór, architektura i szarość. Trochę jak w "Kronice Filmowej" komentator jest zachwycony, a rzeczywistość wygląda na naciąganie w "słuszną" stronę.
Nawet "nasi na Wyspach" pokazują, że jesteśmy drugorzędnym narodem z kompleksami i biedą, od której trzeba uciec.
Ekonomia rusza, wskaźniki pną się, ale wszędzie przebija się postkomunistyczna małość.
Jakaś pani mówi, że zmiany w Polsce polegają na tym, iż mamy markowe firmy "jak np. Armani". Jakiś dresiarz w Londynie łamaną angielszczyzną opowiada, jak jego koledzy namawiają go, żeby nie wracał do kraju. Nawet "złapani" w sopockiej kafejce Angole sprawiają wrażenie, jakby wypełniali swój obowiązek chwaląc to miasto. Zero entuzjazmu, zero nowoczesności, żadnego polotu - nijakość, mdła aura, szarzyzna. Przypomina to trochę spoty Bułgarii wchodzącej do Unii Europejskiej.
Nie ma co się dziwić, że Polska nie wyróżnia się w Stanach spomiędzy Rumunii, Białorusi, Rosji - Europa Wschodnia: czarno-białe demoludy.
Ostatecznie nie rozesłałem linków, tylko z zazdrością obejrzałem spoty reklamujące taką Turcję, Chorwację, Indie czy Szwajcarię. Wiem, że reklamówka to nie program cykliczny opisujący różne dziedziny życia w danym kraju, ale mimo wszystko, chciałbym zobaczyć coś w tym stylu: Polskę młodą, wyedukowaną, energiczną i kolorową.
Moim uczniom w K. mawiałem: uczcie się pilnie, zdobywajcie doświadczenie, języki, języki, determinacja, wola zwycięstwa. Młodość smakuje nieźle, gdy nieodpowiedzialnie maruje się talenty i pogrąża w pijackich odjazdach swoje szanse, ale sukces smakuje o wiele lepiej
. Jak możemy konkurować z naszymi rówieśnikami z Zachodu?
Tylko solidną pracą i stawianiem sobie coraz wyższych celów a potem osiąganiem ich. Rok intensywnej nauki języka - z zaangażowaniem i determinacją znaczy więcej niż 3 lata w Liceum z myślą, żeby zdać, albo mieć "piątkę".
Oceny wystawi przyszłość.
Na taką Polskę, jaka mi się marzy trzeba jeszcze poczekać...
Ale każdą podróż zaczyna się od pierwszego kroku.
pi?tek, 10. pa?dziernika 2008
piotr, 22:47h
Próbuję znaleźć jakiś tani kurs języka hebrajskiego współczesnego. Żeby mieszkać w Jerozolimie i nie móc podyskutować z taksówkarzem, sprzedawcą w pobliskim warzywniaku czy pracownikiem kantoru wymiany walut - to już jest przegięcie.
Wprawdzie, jak mawia jeden z moich znajomych, Izrael to kolonia USA (albo odwrotnie) i wszyscy mówią po angielsku, ale "biały człowiek" posługujący się arabskim czy hebrajskim ma zapewnione szczególne względy i szacunek.
Czy już wspominałem, że jestem szczęśliwym posiadaczem wszystkich 110 odcinków "Przystanku Alaska"?
Codziennie wieczorem, gdy słońce udaje się w swoją wędrówkę wokół tamtej strony globu (wbrew temu, co mówią astronomowie) oglądam sobie perypetie małomiasteczkowe moich ulubionych bohaterów.
Zmęczenie dopada mnie zwykle koło 22.00 i wtedy zamykam balkon, wyłączam kompa i po krótkiej modlitwie oczy same mi się zamykają.
A jutro o 6.30 mam Mszę u Elżbietanek na Starym Mieście.
Obym tylko nie zaspał...
Wprawdzie, jak mawia jeden z moich znajomych, Izrael to kolonia USA (albo odwrotnie) i wszyscy mówią po angielsku, ale "biały człowiek" posługujący się arabskim czy hebrajskim ma zapewnione szczególne względy i szacunek.
Czy już wspominałem, że jestem szczęśliwym posiadaczem wszystkich 110 odcinków "Przystanku Alaska"?
Codziennie wieczorem, gdy słońce udaje się w swoją wędrówkę wokół tamtej strony globu (wbrew temu, co mówią astronomowie) oglądam sobie perypetie małomiasteczkowe moich ulubionych bohaterów.
Zmęczenie dopada mnie zwykle koło 22.00 i wtedy zamykam balkon, wyłączam kompa i po krótkiej modlitwie oczy same mi się zamykają.
A jutro o 6.30 mam Mszę u Elżbietanek na Starym Mieście.
Obym tylko nie zaspał...
czwartek, 9. pa?dziernika 2008
piotr, 20:30h
Mogłoby tak być zawsze. Puste ulice, żadnego ruchu. Stare Miasto wprawdzie zatłoczone pielgrzymami, ale co tam. Najważniejsze, że jest cicho i bezsamochodowo.
Spędziłempierwszy dzień w bibliotece. Mam tak przez 3 lata codziennie od 8.30 do 17.00?
Dobrze, że jest miłe, polskie towarzystwo.
Tymczasem w domu powoli zadzieżgują się pierwsze znajomości. Studenci z programu stają się powoli znajomymi. Na etap koleżeństwa, czy przyjaźni, jak w niektórych przypadkach może się zdarzyć (zob. ja i Michel) trzeba jeszcze trochę poczekać.
Jutro ruszam jaieś zakupy zrobić. Muszę też zrobić zdjęcia do wizy. Nawet w Świętym Mieście proza życia przebija się przez duchowe uniesienia.
Trzeba mieć głowę w chmurach, ale stopami dotykać ziemi. To już tu chyba kiedyś było...
Jutro mam pierwsze zajęcia z Rosario - postrachem i zmorą studentów. Wytrzymać 1 semestr i będzie po wszystkim.
Spędziłempierwszy dzień w bibliotece. Mam tak przez 3 lata codziennie od 8.30 do 17.00?
Dobrze, że jest miłe, polskie towarzystwo.
Tymczasem w domu powoli zadzieżgują się pierwsze znajomości. Studenci z programu stają się powoli znajomymi. Na etap koleżeństwa, czy przyjaźni, jak w niektórych przypadkach może się zdarzyć (zob. ja i Michel) trzeba jeszcze trochę poczekać.
Jutro ruszam jaieś zakupy zrobić. Muszę też zrobić zdjęcia do wizy. Nawet w Świętym Mieście proza życia przebija się przez duchowe uniesienia.
Trzeba mieć głowę w chmurach, ale stopami dotykać ziemi. To już tu chyba kiedyś było...
Jutro mam pierwsze zajęcia z Rosario - postrachem i zmorą studentów. Wytrzymać 1 semestr i będzie po wszystkim.
?roda, 8. pa?dziernika 2008
piotr, 23:48h
Yom Kippur się zaczyna.
Nie będę się produkował na temat charakteru tego święta. Można sobie wygooglować.
Najlepsze jest to, że za oknami cisza. Żadnych samochodów, żadnego hałasu. Nawet klimatyzacja w sąsiednim hotelu jest wyłączona, więc nic nie huczy.
Niestety, tylko przez 25 godzin. Potem znowu się zacznie.
Nie będę się produkował na temat charakteru tego święta. Można sobie wygooglować.
Najlepsze jest to, że za oknami cisza. Żadnych samochodów, żadnego hałasu. Nawet klimatyzacja w sąsiednim hotelu jest wyłączona, więc nic nie huczy.
Niestety, tylko przez 25 godzin. Potem znowu się zacznie.
?roda, 8. pa?dziernika 2008
piotr, 00:13h
Po pierwszym dniu w szkole, kiedy dowiedziałem się, że sekreteriat jest nieczynny, ale uzyskałem wszystkie informacje, rozpocząłem dzień drugi: pierwsza lekcja. Studenci jeszcze nie dojechali, byłem "połową" wszystkich obecnych, więc profesor odwołał zajęcia.
Na Grece okazało się, że roboty trochę będzie, ale to szczegół.
Wieczorkiem wybrałem się pod Ścianę Płaczu. Najlepsze w mieszkaniu w fajnym miejscu jest to, że można pójść zobaczyć coś fajnego w każdym momencie.
Słowo "fajny" jest tu jak najbardziej nie na miejscu, ale cóż...
Upał daje mi się solidnie we znaki. Ze współczuciem myślę o pielgrzymach przemierzających wąskie, rozgrzane słońcem uliczki. Nie nadążam odpisywać na maile a po niedzieli będzie jeszcze gorzej, bo w parafialnym biuletynie ukaże się mój krótki tekst z adresem i zaroi się od wiadomości.
Szukam mieszkania, ale coraz bardziej kusi mnie, żeby wynegocjować niższą cenę i zostać u Jezuitów.
Nocne chłodne powietrze odświeża mi myśli - czas iść spać.
Na Grece okazało się, że roboty trochę będzie, ale to szczegół.
Wieczorkiem wybrałem się pod Ścianę Płaczu. Najlepsze w mieszkaniu w fajnym miejscu jest to, że można pójść zobaczyć coś fajnego w każdym momencie.
Słowo "fajny" jest tu jak najbardziej nie na miejscu, ale cóż...
Upał daje mi się solidnie we znaki. Ze współczuciem myślę o pielgrzymach przemierzających wąskie, rozgrzane słońcem uliczki. Nie nadążam odpisywać na maile a po niedzieli będzie jeszcze gorzej, bo w parafialnym biuletynie ukaże się mój krótki tekst z adresem i zaroi się od wiadomości.
Szukam mieszkania, ale coraz bardziej kusi mnie, żeby wynegocjować niższą cenę i zostać u Jezuitów.
Nocne chłodne powietrze odświeża mi myśli - czas iść spać.
wtorek, 7. pa?dziernika 2008
piotr, 00:40h
Moje Deja Vu trwa. Dostałem pokój na tym samym piętrze, co trzy lata temu. Z balkonu widzę basen i korty King David Hotel. Zadzwoniłem do domu, że dotarłem i postanowiłem się odrobinkę zdrzemnąć. Odrobinka okazała się całym dniem. Wstałem dopiero na wieczorną Mszę św.
Podczas kazania, jakiś Jezuita z Malty próbował mnie przekonać, że Pan Bóg stworzył świat i tyle - teraz kolej na nas. Przywołał obraz zapuszczonego kawałka ziemi, z chwastami, cierniami i zaroślami. Po latach pracowity człowiek zamienił ugór w poiękny ogród - fontanny, krzewy ozdobne, etc. Ktoś zwiedzając zachwycał się każdą kwitnącą rośliną i wzdychał: "Ależ ten Pan Bóg jest wielki", "Chwalmy Pana za Jego dzieła", "O Stwórco Niesamowity", itd. Właściciel ogrodu zdenerwowany nie wytrzymał: "Dlaczego ciągle chwalisz Boga? Powinieneś był zobaczyć to miejsce, gdy On sam się nim zajmował".
Ciekawa historia.
Bóg potrzebuje człowieka, żeby ulepszać swoje dzieło...
Ja dodałbym jednak coś jeszcze. Tego zabrakło w kazaniu.
Włącz wiadomości i zobacz świat w czasach, gdy człowiek sam się nim zajmuje.
Tyle o kazaniu.
Oprócz mnie w PBI mieszka dziesiątka wybrańców z rzymskiego Biblicum. Będą przeżywać radości programu współpracy z Hebrew University. Zazdroszczę im tej przygody, której sam zasmakowałem przed trzema laty. Oni zazdroszczą mi, że mam już licencjat. Hehe.
Myślałem, że całodzienne spanie nie pozwoli mi zasnąć w nocy, ale przestawianie organizmu potrwa jeszcze chyba kilka dni - spałem jak suseł.
Poranna przebieżka po "starej trasie" była kolejną częścią Deja Vu. Park się nie zmienił. Może poza jednym, zastanawiającym faktem: jest woda we wszystkich fontannach.
Wybrałem się też do mojej szkoły. Postanowiłem zgubić się na Starym Mieście. Po prostu szedłem bez określonego kierunku i oczywiście zgubiłem się. Nie musząc się spieszyć chłonąłem sobie znajome klimaty. Błądziłem przez jakiś czas, aż w końcu nie miałem już wyjścia - poszedłem do Via Dolorosa i stanąłem przed bramą mojej nowej Uczelni...
Podczas kazania, jakiś Jezuita z Malty próbował mnie przekonać, że Pan Bóg stworzył świat i tyle - teraz kolej na nas. Przywołał obraz zapuszczonego kawałka ziemi, z chwastami, cierniami i zaroślami. Po latach pracowity człowiek zamienił ugór w poiękny ogród - fontanny, krzewy ozdobne, etc. Ktoś zwiedzając zachwycał się każdą kwitnącą rośliną i wzdychał: "Ależ ten Pan Bóg jest wielki", "Chwalmy Pana za Jego dzieła", "O Stwórco Niesamowity", itd. Właściciel ogrodu zdenerwowany nie wytrzymał: "Dlaczego ciągle chwalisz Boga? Powinieneś był zobaczyć to miejsce, gdy On sam się nim zajmował".
Ciekawa historia.
Bóg potrzebuje człowieka, żeby ulepszać swoje dzieło...
Ja dodałbym jednak coś jeszcze. Tego zabrakło w kazaniu.
Włącz wiadomości i zobacz świat w czasach, gdy człowiek sam się nim zajmuje.
Tyle o kazaniu.
Oprócz mnie w PBI mieszka dziesiątka wybrańców z rzymskiego Biblicum. Będą przeżywać radości programu współpracy z Hebrew University. Zazdroszczę im tej przygody, której sam zasmakowałem przed trzema laty. Oni zazdroszczą mi, że mam już licencjat. Hehe.
Myślałem, że całodzienne spanie nie pozwoli mi zasnąć w nocy, ale przestawianie organizmu potrwa jeszcze chyba kilka dni - spałem jak suseł.
Poranna przebieżka po "starej trasie" była kolejną częścią Deja Vu. Park się nie zmienił. Może poza jednym, zastanawiającym faktem: jest woda we wszystkich fontannach.
Wybrałem się też do mojej szkoły. Postanowiłem zgubić się na Starym Mieście. Po prostu szedłem bez określonego kierunku i oczywiście zgubiłem się. Nie musząc się spieszyć chłonąłem sobie znajome klimaty. Błądziłem przez jakiś czas, aż w końcu nie miałem już wyjścia - poszedłem do Via Dolorosa i stanąłem przed bramą mojej nowej Uczelni...
Morning Glory
piotr, 11:07h
Po nocy spędzonej na lotnisku wsiadłem do busika, żeby wreszcie dojechać do mojego miejsca zamieszkania.
Trasa z Tel Avivu do Jerozolimy nie jest zbyt malownicza. Przynajmniej początkowo. Podróżny wychodząc z supernowoczesnego lotniska, gdzie w hli przylotów witają go kaskady wodne ma wrażenie, że wjechał do bogatego kraju. Autostrada, z której widać błyszczące szkłem i aluminium dachy potwierdza status ekonomiczny stolicy Izraela. Wschodzące słońce bardzo szybko podnosi się znad horyzontu. Szybko też zmienia swój kolor: z czerwonego staje się podobne do rozgrzanej do białości stali, w końcu nie można już na nie patrzeć. Droga z pięciopasmowej zmniejsza się nieco. Podobnie krajobraz za oknem: nikną klimaty wielkiego miasta, zaczyna się robić bardziej skaliście.
Tenwjazd traktuję dość symblicznie, więc zamiast szumu silnika wolę posłuchać muzyki nawiązującej do tego, co właśnie się dzieje.
Kończy się wschód słońca i kończy się Morning Glory.
Zaczynam przegldać biblitekę na moim soniaczu i dobieram piosenki według tytułów. "Here I Am", Coming Back to You, Is This What You Wanted, "I Tried To Leave You", Came So Far for Beauty - wszystko Cohen.
Wreszcie najbardziej symboliczne If It Be Your Will i monotonne kołysanie busika usypiają mnie na kilkanaście minut.
Kiedy się budzęę jesteśmy już wśród zakurzonych budynków Jerozolimy. Zwiedzamy jakieś nieznane mi dzielnice wysadzając kolejnych podróżnych. Ja zostaję jako przedostatni. Dojeżdżamy na Emil Botta Street, płacę 15 $ za przejazd, wyciągam walizkę i popycham odważnie furtkę.
W uszach brzmi mi jeszcze Tonight will be fine, will be fine, will be fine for a while...
Trasa z Tel Avivu do Jerozolimy nie jest zbyt malownicza. Przynajmniej początkowo. Podróżny wychodząc z supernowoczesnego lotniska, gdzie w hli przylotów witają go kaskady wodne ma wrażenie, że wjechał do bogatego kraju. Autostrada, z której widać błyszczące szkłem i aluminium dachy potwierdza status ekonomiczny stolicy Izraela. Wschodzące słońce bardzo szybko podnosi się znad horyzontu. Szybko też zmienia swój kolor: z czerwonego staje się podobne do rozgrzanej do białości stali, w końcu nie można już na nie patrzeć. Droga z pięciopasmowej zmniejsza się nieco. Podobnie krajobraz za oknem: nikną klimaty wielkiego miasta, zaczyna się robić bardziej skaliście.
Tenwjazd traktuję dość symblicznie, więc zamiast szumu silnika wolę posłuchać muzyki nawiązującej do tego, co właśnie się dzieje.
Kończy się wschód słońca i kończy się Morning Glory.
Zaczynam przegldać biblitekę na moim soniaczu i dobieram piosenki według tytułów. "Here I Am", Coming Back to You, Is This What You Wanted, "I Tried To Leave You", Came So Far for Beauty - wszystko Cohen.
Wreszcie najbardziej symboliczne If It Be Your Will i monotonne kołysanie busika usypiają mnie na kilkanaście minut.
Kiedy się budzęę jesteśmy już wśród zakurzonych budynków Jerozolimy. Zwiedzamy jakieś nieznane mi dzielnice wysadzając kolejnych podróżnych. Ja zostaję jako przedostatni. Dojeżdżamy na Emil Botta Street, płacę 15 $ za przejazd, wyciągam walizkę i popycham odważnie furtkę.
W uszach brzmi mi jeszcze Tonight will be fine, will be fine, will be fine for a while...
niedziela, 5. pa?dziernika 2008
Ma ha'sha'a?
piotr, 05:46h
No tak. Trzeba wreszcie zrobić to w sposób oficjalny. Część moich znajomych już to wie.
Na jednym z blogów, który mnie zalinkował znalazłem opis: "Pamiętnik księdza tułającego się po świecie".
Trochę się to tułanie przedłuży.
Wylądowałem w Tel Aviv.
Najbliższy okres mojego życia (może nawet 3 lata) będzie związany z Erec Israel.
"Pan przyprowadził Cię do Ziemi Obiecanej" - już słyszę to w ustach M.
Tak, tak. Welcome to Jerusalem... Wracam po 2,5 roku. Wciąż tak samo zakochany w Ziemi Uświęconej.
Niestety, początek nie okazał się być idealnym. Siedzę na lotnisku i czekam na świt. W PIB, gdzie zamieszkam, mogą mi otworzyć drzwi dopiero o 6 rano. Mój samolot wylądował po północy. Cóż, posiedzę sobie na lotnisku, a nad ranem wezmę busa. Mam kompa, znalazłem wtyczkę do prądu, net bezprzewodowy jest wyłączony na noc, ale pół godziny hackowania i mam dostęp. Niestety, czas nie płynie tak szybko, jak bym chciał czy oczekiwał. Siedzę i siedzę, a tu o trzeciej zrobiła się znowu druga.
Albo wpadłem w jakąś pętlę jak bohaterowie "Lost", albo akurat tej nocy jest zmiana czasu.
Okaże się za kilka godzin. Gdybym nie dawał znaku życia, proszę zgłosić do policji czaso-przestrzennej. Najbliższy komisariat - Trójkąt Bermudzki.
Kończę, bo mi się styki w mózgu plączą ze zmęczenia. Jeszcze nie przestawiłem się na czas środkowoeuropejski po powrocie z Zachodniego Wybrzeża, a już muszę znosić jakieś zawirowania. Idę po kawę, a potem pyknę kilka odcinków "My Name Is Earl".
Zapowiada się długa noc...
Tylko która jest godzina...?
Na jednym z blogów, który mnie zalinkował znalazłem opis: "Pamiętnik księdza tułającego się po świecie".
Trochę się to tułanie przedłuży.
Wylądowałem w Tel Aviv.
Najbliższy okres mojego życia (może nawet 3 lata) będzie związany z Erec Israel.
"Pan przyprowadził Cię do Ziemi Obiecanej" - już słyszę to w ustach M.
Tak, tak. Welcome to Jerusalem... Wracam po 2,5 roku. Wciąż tak samo zakochany w Ziemi Uświęconej.
Niestety, początek nie okazał się być idealnym. Siedzę na lotnisku i czekam na świt. W PIB, gdzie zamieszkam, mogą mi otworzyć drzwi dopiero o 6 rano. Mój samolot wylądował po północy. Cóż, posiedzę sobie na lotnisku, a nad ranem wezmę busa. Mam kompa, znalazłem wtyczkę do prądu, net bezprzewodowy jest wyłączony na noc, ale pół godziny hackowania i mam dostęp. Niestety, czas nie płynie tak szybko, jak bym chciał czy oczekiwał. Siedzę i siedzę, a tu o trzeciej zrobiła się znowu druga.
Albo wpadłem w jakąś pętlę jak bohaterowie "Lost", albo akurat tej nocy jest zmiana czasu.
Okaże się za kilka godzin. Gdybym nie dawał znaku życia, proszę zgłosić do policji czaso-przestrzennej. Najbliższy komisariat - Trójkąt Bermudzki.
Kończę, bo mi się styki w mózgu plączą ze zmęczenia. Jeszcze nie przestawiłem się na czas środkowoeuropejski po powrocie z Zachodniego Wybrzeża, a już muszę znosić jakieś zawirowania. Idę po kawę, a potem pyknę kilka odcinków "My Name Is Earl".
Zapowiada się długa noc...
Tylko która jest godzina...?
wtorek, 30. wrze?nia 2008
W przelocie przez Texas
piotr, 17:10h
Najbardziej nieamerykański lunch miałe w dzień wyjazdu. Pojechaliśmy na farmę ostryg. Za grosze kupiliśmy ich kilkanaście. Mieliśmy białe wino, cytryny i noże. Usiedliśmy przy siermiężnym stoliku nad laguną i zaczęliśmy się męczyć z otwieraniem ostryg. Trzeba trochę pomanipulować ostrym narzdziem, za to potem kilka kropel soku z cytryny i wsiorbanie stworzonka.
Delicje.
W takich "pierwotnych" warunkach ostrygi smakują sto razy lepiej niż w eleganckiej restauracji.
Zresztą większość lokali gastronomicznych w San Francisco kupuje je w "naszej" farmie nad Drake's Bay.
Niestety, władze Parku Narodowego planują zamknięcie tej hoowli. Trwają poszukiwania pretekstu, tworzy się podstawę prawną - że niby natura ma być naturalna, a hodowanie mięczaków jest sztuczne.
Ja tam podpisałem petycję do Gubernatora, żeby ocalć to miejsce. Czy Arnie Schwarzenegger lubi ostrygi?
To się chyba nie liczy. Tu w grę wchodzi polityka, wybory, głosy, lobby, etc.
Szkoda, bo każdemu, kto znajdzie się w Marin County polecam farmę ostryg przy Drake's Bay. Nie zapomnijcie zabrać noża, cytryn i białego wina. No i jeszcze kawałek ciasta dla sympatycznego psa rasy boxer, który tam się kręci.
Wystraszył mnie trochę, gdy byłem na farmie po raz pierwszy z M. Wskakiwaliśmy na moją ciężarówkę, a on chciał się tylko przywitać. Ale z takimi brytanami lepiej być ostrożnym.
Kończy mi jakiegoś gniazdka.
Lotnisko w Houston nie ma ich za wiele. Przynajmniej w moim najbliższym otoczeniu nic nie widzę.
No, bachory poszły z mamą na lot do Tampy. Będzie ciszej. Bo już się miałem przesiadać...
Gdzie te gniazdka mogą być?...
Delicje.
W takich "pierwotnych" warunkach ostrygi smakują sto razy lepiej niż w eleganckiej restauracji.
Zresztą większość lokali gastronomicznych w San Francisco kupuje je w "naszej" farmie nad Drake's Bay.
Niestety, władze Parku Narodowego planują zamknięcie tej hoowli. Trwają poszukiwania pretekstu, tworzy się podstawę prawną - że niby natura ma być naturalna, a hodowanie mięczaków jest sztuczne.
Ja tam podpisałem petycję do Gubernatora, żeby ocalć to miejsce. Czy Arnie Schwarzenegger lubi ostrygi?
To się chyba nie liczy. Tu w grę wchodzi polityka, wybory, głosy, lobby, etc.
Szkoda, bo każdemu, kto znajdzie się w Marin County polecam farmę ostryg przy Drake's Bay. Nie zapomnijcie zabrać noża, cytryn i białego wina. No i jeszcze kawałek ciasta dla sympatycznego psa rasy boxer, który tam się kręci.
Wystraszył mnie trochę, gdy byłem na farmie po raz pierwszy z M. Wskakiwaliśmy na moją ciężarówkę, a on chciał się tylko przywitać. Ale z takimi brytanami lepiej być ostrożnym.
Kończy mi jakiegoś gniazdka.
Lotnisko w Houston nie ma ich za wiele. Przynajmniej w moim najbliższym otoczeniu nic nie widzę.
No, bachory poszły z mamą na lot do Tampy. Będzie ciszej. Bo już się miałem przesiadać...
Gdzie te gniazdka mogą być?...
... older stories