pi?tek, 22. kwietnia 2005
Biurokracja w Italii?
Zaatwialimy dziś z Arturem karty płatnicze. Pani z poczty wysłała nas po NIP.
Codice fiscale załatwia się w biurze. W holu tłok. Pan pyta: "Po co?" i naciska odpowiedni guzik, żeby wydrukować numerek. Teraz trzeba zgłosić się do pani w informacji. To istna Irena Kwiatkowska. Krzyczy do wszystkich po imieniu. Stoi jakiś starszy pan, a ta do niego: "Nie masz kopii dokumentów? Nie mogę ci pomóc." Ustawia wszystkich, wydaje druki, robi porządek: "Nie tam, kochana, trzecie drzwi na lewo!".
Nam sprawdziła dokumenty, podała jakąś kartkę, na której zakreśliła dwa krzyżyki w odpowiednich rubryczkach i bardzo szybko dodała, że "trzeba napisać jeszcze jakąś deklarację, następny proszę".
Panią z psem ostrzegła, że "ze zwierzętami do biura nie wolno", po czym słysząc, że przed wejściem nie ma żadnych zaczepów dla psów wpuściła ją bez kolejki.
Nam, chociaż chcieliśmy załatwić tą samą sprawę, pozaznaczała różne rubryczki. Na moje pytanie, krzyczała, że nie ma się co denerwować i korektorem poprawiła błąd. Machając rękami próbowała wszystkim wokół wytłumaczyć, że spokój jest najważniejszy.
W poczekalni poznałem młodą dziewcynę z Litwy. Marija będąc na wycieczce we Włoszech została zauważona przez kogoś z Agencji i pracuje od roku jako modelka. Odważna dziewczyna. Porozmawialiśmy trochę. Chyba mimo wszystko jest lekko zagubiona. Zostawiłem jej swój e-mail, na wypadek gdyby kiedyś potrzebowała księdza.
Załatwiliśmy o dziwo wszystko i nawet zdążyliśmy na pocztę przed zamknięciem, żeby odebrać karty.
A mówią, że w Italii wizyta w jakimkolwiek urzędzie trwa co najmniej 2 tygodnie...

Von piotr um 00:19h| 5 Kommentare |Skomentuj ->comment