czwartek, 25. listopada 2004
Jakiś czas temu znowu pojechałem do Franciszkanek za obwodnicę. To był czwartek - dzień bez szkoły, a ja wstałem o 5.20 i w tym deszczu na przystanku: brrr... Pan kierowca jechał powoli, więc nie byłem pewien, czy zdążę na drugi autobus z Tiburtiny. Zdążyłem... zobaczyć, jak odjeżdża. Rzuciłem się w pogoń przez kałuże i otworzył mi drzwi.
Zziębnięty i przemoczony dotarłem do domu Sióstr.
Warto było...
Podczas Mszy Św., po czytaniu z Ewangelii usiadłem na chwilę ciszy i... usłyszałem PTAKI.
Śpiewały sobie, jak zwykle o poranku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, tyle że w centrum, gdzie mieszkam ,w ogóle nie słychać ptaków. Może po prostu ich niema?
Nie dziwię się im: w takim hałasie trudno wytrzymać.
My mamy okna plastikowe i możemy choć odrobinę wyciszyć mieszkanie - one nie mogą zamknąć okien w swoich mieszkaniach (gniazda ze swej natury raczej okien nie posiadają).
Są obok nas gołębie (czy turkawki), bywa, że wieczorem przeleci nad tarasem nietoperz (ssak, ale "ptakowaty"), czasem mewa zaskrzeczy. Ale śpiewu nie ma (trudno wymagać treli od gołębi, nietoperzy, czy mew).
A pod Rzymem ćwierkały, kwiliły, zawodziły i gwizdały sobie w najlepsze.
Dobrze, że mogłem pojechać do Franciszkanek...

Von piotr um 23:54h| 5 Kommentare |Skomentuj ->comment