niedziela, 5. pa?dziernika 2008
Ma ha'sha'a?
No tak. Trzeba wreszcie zrobić to w sposób oficjalny. Część moich znajomych już to wie.
Na jednym z blogów, który mnie zalinkował znalazłem opis: "Pamiętnik księdza tułającego się po świecie".
Trochę się to tułanie przedłuży.
Wylądowałem w Tel Aviv.
Najbliższy okres mojego życia (może nawet 3 lata) będzie związany z Erec Israel.
"Pan przyprowadził Cię do Ziemi Obiecanej" - już słyszę to w ustach M.
Tak, tak. Welcome to Jerusalem... Wracam po 2,5 roku. Wciąż tak samo zakochany w Ziemi Uświęconej.
Niestety, początek nie okazał się być idealnym. Siedzę na lotnisku i czekam na świt. W PIB, gdzie zamieszkam, mogą mi otworzyć drzwi dopiero o 6 rano. Mój samolot wylądował po północy. Cóż, posiedzę sobie na lotnisku, a nad ranem wezmę busa. Mam kompa, znalazłem wtyczkę do prądu, net bezprzewodowy jest wyłączony na noc, ale pół godziny hackowania i mam dostęp. Niestety, czas nie płynie tak szybko, jak bym chciał czy oczekiwał. Siedzę i siedzę, a tu o trzeciej zrobiła się znowu druga.
Albo wpadłem w jakąś pętlę jak bohaterowie "Lost", albo akurat tej nocy jest zmiana czasu.
Okaże się za kilka godzin. Gdybym nie dawał znaku życia, proszę zgłosić do policji czaso-przestrzennej. Najbliższy komisariat - Trójkąt Bermudzki.
Kończę, bo mi się styki w mózgu plączą ze zmęczenia. Jeszcze nie przestawiłem się na czas środkowoeuropejski po powrocie z Zachodniego Wybrzeża, a już muszę znosić jakieś zawirowania. Idę po kawę, a potem pyknę kilka odcinków "My Name Is Earl".
Zapowiada się długa noc...
Tylko która jest godzina...?

Von piotr um 05:46h| 2 Kommentare |Skomentuj ->comment