wtorek, 7. pa?dziernika 2008
Moje Deja Vu trwa. Dostałem pokój na tym samym piętrze, co trzy lata temu. Z balkonu widzę basen i korty King David Hotel. Zadzwoniłem do domu, że dotarłem i postanowiłem się odrobinkę zdrzemnąć. Odrobinka okazała się całym dniem. Wstałem dopiero na wieczorną Mszę św.
Podczas kazania, jakiś Jezuita z Malty próbował mnie przekonać, że Pan Bóg stworzył świat i tyle - teraz kolej na nas. Przywołał obraz zapuszczonego kawałka ziemi, z chwastami, cierniami i zaroślami. Po latach pracowity człowiek zamienił ugór w poiękny ogród - fontanny, krzewy ozdobne, etc. Ktoś zwiedzając zachwycał się każdą kwitnącą rośliną i wzdychał: "Ależ ten Pan Bóg jest wielki", "Chwalmy Pana za Jego dzieła", "O Stwórco Niesamowity", itd. Właściciel ogrodu zdenerwowany nie wytrzymał: "Dlaczego ciągle chwalisz Boga? Powinieneś był zobaczyć to miejsce, gdy On sam się nim zajmował".
Ciekawa historia.
Bóg potrzebuje człowieka, żeby ulepszać swoje dzieło...
Ja dodałbym jednak coś jeszcze. Tego zabrakło w kazaniu.
Włącz wiadomości i zobacz świat w czasach, gdy człowiek sam się nim zajmuje.
Tyle o kazaniu.
Oprócz mnie w PBI mieszka dziesiątka wybrańców z rzymskiego Biblicum. Będą przeżywać radości programu współpracy z Hebrew University. Zazdroszczę im tej przygody, której sam zasmakowałem przed trzema laty. Oni zazdroszczą mi, że mam już licencjat. Hehe.
Myślałem, że całodzienne spanie nie pozwoli mi zasnąć w nocy, ale przestawianie organizmu potrwa jeszcze chyba kilka dni - spałem jak suseł.
Poranna przebieżka po "starej trasie" była kolejną częścią Deja Vu. Park się nie zmienił. Może poza jednym, zastanawiającym faktem: jest woda we wszystkich fontannach.
Wybrałem się też do mojej szkoły. Postanowiłem zgubić się na Starym Mieście. Po prostu szedłem bez określonego kierunku i oczywiście zgubiłem się. Nie musząc się spieszyć chłonąłem sobie znajome klimaty. Błądziłem przez jakiś czas, aż w końcu nie miałem już wyjścia - poszedłem do Via Dolorosa i stanąłem przed bramą mojej nowej Uczelni...

Von piotr um 00:40h| 0 Kommentare |Skomentuj ->comment

 

Morning Glory
Po nocy spędzonej na lotnisku wsiadłem do busika, żeby wreszcie dojechać do mojego miejsca zamieszkania.
Trasa z Tel Avivu do Jerozolimy nie jest zbyt malownicza. Przynajmniej początkowo. Podróżny wychodząc z supernowoczesnego lotniska, gdzie w hli przylotów witają go kaskady wodne ma wrażenie, że wjechał do bogatego kraju. Autostrada, z której widać błyszczące szkłem i aluminium dachy potwierdza status ekonomiczny stolicy Izraela. Wschodzące słońce bardzo szybko podnosi się znad horyzontu. Szybko też zmienia swój kolor: z czerwonego staje się podobne do rozgrzanej do białości stali, w końcu nie można już na nie patrzeć. Droga z pięciopasmowej zmniejsza się nieco. Podobnie krajobraz za oknem: nikną klimaty wielkiego miasta, zaczyna się robić bardziej skaliście.
Tenwjazd traktuję dość symblicznie, więc zamiast szumu silnika wolę posłuchać muzyki nawiązującej do tego, co właśnie się dzieje.
Kończy się wschód słońca i kończy się Morning Glory.
Zaczynam przegldać biblitekę na moim soniaczu i dobieram piosenki według tytułów. "Here I Am", Coming Back to You, Is This What You Wanted, "I Tried To Leave You", Came So Far for Beauty - wszystko Cohen.
Wreszcie najbardziej symboliczne If It Be Your Will i monotonne kołysanie busika usypiają mnie na kilkanaście minut.
Kiedy się budzęę jesteśmy już wśród zakurzonych budynków Jerozolimy. Zwiedzamy jakieś nieznane mi dzielnice wysadzając kolejnych podróżnych. Ja zostaję jako przedostatni. Dojeżdżamy na Emil Botta Street, płacę 15 $ za przejazd, wyciągam walizkę i popycham odważnie furtkę.
W uszach brzmi mi jeszcze Tonight will be fine, will be fine, will be fine for a while...

Von piotr um 11:07h| 0 Kommentare |Skomentuj ->comment